Dziurawy portfel systemu edukacji
System edukacji uczniów z niepełnosprawnością nie jest zły, za to poziom wiedzy wśród samorządów i dyrektorów szkół - zastraszająco niski. Stwarza to wiele kłopotów w organizacji nauki dla dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności. Okazuje się, że wyjątkowo nie chodzi o to, że pieniędzy jest za mało; chodzi o to, że nie zawsze trafiają one tam, gdzie powinny.
- Mam wrażenie, że oświata jest obszarem największej dyskryminacji osób z niepełnosprawnością. Jestem zaniepokojony spokojem MEN w tej sytuacji. Od kiedy uczelnie zaczęły dostawać wagi subwencji oświatowej na studentów niepełnosprawnych, rynek zaczął o nich zabiegać. Na UW na 600 studentów z niepełnosprawnością zaspokajamy się 2/3 tej kwoty – widać z tego, jak duże są to pieniądze – mówił podczas debaty o finansowaniu edukacji osób z niepełnosprawnością Paweł Wdówik, kierownik biura ds. osób niepełnosprawnych na UW.
Podczas spotkania, poprowadzonego przez prof. Irenę Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich, zaprezentowany został raport "Wszystko jasne - dostępność i jakość edukacji dla uczniów niepełnosprawnych". Projekt finansowany był ze środków Fundacji Batorego w ramach programu "Demokracja w działaniu".
Z raportu wynika jasno, że edukacja włączająca w Polsce dalej jest fikcją. W 2010 r. 2/3 placówek oświatowych nie miało żadnego ucznia z niepełnosprawnością. Zdecydowana większość z nich uczy się w szkołach specjalnych. Często jest tak, że klasy integracyjne zapewniają tylko integrację uczniów z niepełnosprawnością, a nie z całą grupą. – W gimnazjach odsetek uczniów z niepełnosprawnością wynosi 4,1, a w szkołach ponadgimnazjalnych spada do 1,7. Bardzo dużo uczniów tracimy po gimnazjum; oczywiście nie każdy musi iść na studia lub do szkoły ponadgimnazjalnej, natomiast na 100 proc. wiemy, że dzieje się tak przez system, który w teorii nie jest zły, tylko rozbieżny z praktyką – mówi dr Paweł Kubicki, rzecznik uczniów niepełnosprawnych ze Stowarzyszenia Nie-Grzeczne Dzieci.
Kubicki zwraca też uwagę, że coraz częściej szkoły określają się
albo jako w całości integracyjne, albo zupełnie bez klas
integracyjnych. – Pieniądze nie idą za uczniem. Wagi subwencji
oświatowej na uczniów z niepełnosprawnością wynoszą do ok. 10
razy więcej niż na uczniów zdrowych – mówi Kubicki. Problem w tym,
że pieniądze z subwencji z automatu nie idą za uczniem, ale np.
mogą być przeznaczone na pensję nauczyciela wspomagającego czy też
wiele innych, już pozaedukacyjnych potrzeb danej placówki.
- Samorządy te pieniądze pożyczają, ale nie oddają ich –
podsumowała prof. Irena Lipowicz, uznając to za klęskę samorządów
terytorialnych w tym zakresie.
Okazuje się, że jednym z kluczowych problemów jest także niewiedza samorządów, ale i dyrektorów szkół na temat prawa oświatowego i ich obowiązków wobec edukacji uczniów z niepełnosprawnością. Brakuje także ustawowych sankcji za nieprzestrzeganie przepisów. Taki stan rzeczy potwierdziła Małgorzata Chrapek, wójt gminy Wieprz z Małopolski. – Konieczne jest rozmawianie z rodzicami. Jeśli rodzice nie pójdą do dyrektora, nie porozmawiają, nie powiedzą o swoich potrzebach, to będą kłopoty. Na wsi jest jeszcze problem mentalności, rodzice często wstydzą się niepełnosprawnego dziecka. Trzeba rozmawiać – przekonywała Chrapek.
Ten brak wiedzy często powoduje, że rodzice są osamotnieni w „walce” o edukację dziecka. Wtedy efekty zależą od ich zaradności, wiedzy i starań. – Mieszkam w dużym mieście, jestem wykształcona, wiem, gdzie szukać informacji, powinno być mi łatwiej. Ale co mam zrobić, gdy placówka zapewnia mi dwie godziny wsparcia, zgodnie z rozporządzeniem MEN, a w orzeczeniu dziecko ma wskazania do 5 godzin? Rodzic przestaje być rodzicem, przestaje wychowywać, ale staje się rzecznikiem dziecka, szuka wsparcia w fundacjach, które pracują projektowo, co oznacza, że dziś mogę skorzystać z ich pomocy, ale jak skończy się projekt, będzie problem. W Warszawie godzina zajęć prywatnych kosztuje ok. 80 zł, miesięcznie to ok. 1000 zł – mówi o podstawowych problemach w zabezpieczeniu dziecku koniecznego wsparcia systemowego Agnieszka Niedźwiedzka, matka przedszkolaka z niepełnosprawnością. – My wywalczyliśmy to wsparcie, syn dostał także dodatkową asystę na cztery godziny w przedszkolu – dodaje.
Joanna Piotrowska, matka 7-latka z autyzmem, jest zadowolona ze szkoły publicznej z oddziałami integracyjnymi, do której trafił jej syn. – Na początku przechodziliśmy dodatkowe rozmowy, których nie przechodzą rodzice dzieci zdrowych, ale teraz jesteśmy bardzo zadowoleni ze szkoły i z klasy syna. Jest nauczyciel wspierający, nasze dziecko ma program uprzednio skonsultowany z nami. W klasie jest pięcioro dzieci z niepełnosprawnością. Widać, że szkoła jest otwarta i przyjazna dzieciom z różnego rodzaju niepełnosprawnością – opowiada Piotrowska. – Najczęściej o zaniżanie poziomu martwią się rodzice dzieci zdrowych – wyjaśnia.
Za całkiem uzasadnione uznaje to Niedźwiedzka, podając przykład, że jeśli w klasie jest pięcioro dzieci ze spektrum autyzmu i jedno dziecko z zespołem Downa, zwykła praca pedagogiczna jest bardzo trudna. – Wiem, że często jest tak, że do klas integracyjnych trafiają też dzieci np. z problemami emocjonalnymi czy z ADHD, ale bez orzeczenia. Wtedy praca w takiej klasie nie jest prosta – mówi. – Z opinii sąsiadów wiem, że w mojej szkole rejonowej są bardzo dobre warunki pracy w klasie integracyjnej i że rodzice dzieci zdrowych nie mają problemu z tym, żeby umieścić swoje dziecko w takiej klasie. Wszystko zależy od właściwych proporcji – dodaje Niedźwiedzka.
- Mamy trójkę dzieci w wieku 12, 9 i 5 lat, dwoje z ciężkim zaburzeniem metabolizmu. 9-latek jest upośledzony, ma autyzm, nie mówi. Chodzi do przedszkola publicznego, do grupy dzieci z zaburzeniami autystycznymi, ale tylko na dwie godziny dziennie, bo przedszkole nie jest w stanie zapewnić mu tzw. Cienia; wymaga on nieustannie osoby towarzyszącej. Starsze dzieci uczęszczają do szkoły prywatnej, tam są mniejsze grupy i łatwiej jest udzielić im potrzebnej pomocy, jeśli pojawi się taka konieczność. Słyszałam o tym, że niekiedy szkoły zabiegają o utworzenie klas integracyjnych, traktując to jako sposób na pozyskanie dodatkowych środków finansowych dla szkoły – opowiada o swoich doświadczeniach Katarzyna Roszewska.
Kubicki zwraca uwagę, że dążenie do edukacji włączającej jest konieczne, gdyż integracja, np. w klasach integracyjnych, nie zawsze faktycznie włącza do społeczeństwa. Do tego potrzebny jest wzrost wiedzy samych dyrektorów szkół i edukacja w samorządach.
- Nie ma sukcesu. MEN nie dopuszcza problemu do świadomości, jest za mało twardych środków i kontroli. Zastanowimy się nad skargą generalną, zbierając materiały po dzisiejszej debacie, a w przyszłości być może nad skargą do Trybunału Konstytucyjnego. Nie możemy być zadowoleni – jednoznacznie podsumowała problem prof. Irena Lipowicz.
Komentarz