Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Ostatni ze wszystkich

04.03.2014
Autor: Damian Szymczak
Źródło: Integracja 3/2013

Od młodych lat zmaga się ze straszliwą chorobą, która po kawałku niszczy jego ciało, choć wypróbowano na nim chyba wszystkie dostępne w Polsce leki. Nie poddał się i nie poddaje. Jest działaczem społecznym i artystą, aktywnym i wciąż w ruchu. A co może najważniejsze – wciąż żyje.

Michał Lutkowski jest poznaniakiem. Dzieciństwo i młodość spędzoną w tym mieście wspomina bardzo dobrze. Uczył się, działał w harcerstwie, należał do plastycznych sekcji. Był zdrowym, wesołym chłopakiem. Skończył szkołę zawodową, jest mistrzem ślusarskim. Zgodnie z ówczesnym porządkiem, po zdobyciu zawodu odbył zasadniczą
służbę wojskową. I wtedy zaczęły się problemy.

– Stale bolały mnie łydki i było mi zimno w nogi – wspomina. – Doszło do tego, że wciąż chodziłem w wysokich butach, nawet latem.

Pan Michał Lutkowski, fot.: arch. M. Lutkowskiego
Pan Michał Lutkowski, fot.: arch. M. Lutkowskiego

Z wojska wyszedł wiosną 1975 roku, a w sierpniu stanął na ślubnym kobiercu. Miał wtedy 22 lata. Nogi wciąż go bolały, a co gorsza dostrzegł, że coraz trudniej mu chodzić. Lekarz stwierdził, że to nic poważnego i zapisał tabletki. Jednak było coraz gorzej, aż w końcu trafił do Kliniki Chorób Serca i Naczyń w Szpitalu Przemienienia Pańskiego w Poznaniu. – Profesor, który mnie zbadał, po otrzymaniu wyników stwierdził wprost: „Chłopaku, nawet nie wiesz, jaki masz problem” – wspomina pan Michał. – Zacząłem się bać.

Wkrótce dowiedział się, co oznacza choroba Burgera. Jeszcze w 1975 roku przeszedł pierwszą amputację. Od tamtego czasu operowano go 57 razy. W 1978 roku dostał rentę i III grupę inwalidzką.

W fundacji i stowarzyszeniu

– Choroba mnie nie złamała, przeciwnie – dodała energii – wspomina. – Postanowiłem nią walczyć oraz działać dla siebie i innych. Zamierzałem także pracować.

Warto podkreślić, że była to końcówka lat 70. Nie działały wtedy fundacje i stowarzyszenia. Dziś brzmi to jak żart, ale państwo gwarantowało (tak deklarowało) pełną opiekę między innymi nad osobami niepełnosprawnymi. – Zająłem się sprzedażą artykułów rehabilitacyjnych oraz potrzebnych do opieki nad osobami chorymi w domach
– opowiada. – Czasy były takie, że łatwiej udawało się zdobyć pieniądze, niż je wydać, a każdą rzecz trzeba było załatwiać.

Gdy nadszedł przełom lat 80. i 90, wraz ze zmianą ustroju, zaczęły pojawiać się organizacje pozarządowe działające także na rzecz osób niepełnosprawnych. Pan Michał był w grupie osób, które założyły w Poznaniu „Fundację Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym”. Do 1997 roku pełnił tam funkcję sekretarza.

– Zajmowaliśmy się zdobywaniem pieniędzy – głównie na leczenie i turnusy rehabilitacyjne dla dzieci, sami też takie turnusy oferowaliśmy. Organizowaliśmy też dla nich zajęcia rehabilitacyjne w domach – wspomina. – By mieć na to pieniądze, pisaliśmy granty, zabiegaliśmy o środki w instytucjach samorządowych, szukaliśmy sponsorów. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to wszystko dawało efekty. Bez przesady – pomogliśmy setkom dzieciaków Fundację rozwiązano po kilkunastu latach. W tym czasie pan Michał działał już w stowarzyszeniu, które założył przy Centrum Kultury „Dąbrówka” w Poznaniu. Nazywało się „To Oni – Towarzystwo Osób Niepełnosprawnych i Opiekunów”.

Blog Pana Michala
Blog pana Michała

Działał przede wszystkim w stolicy Wielkopolski. Również zajmował się organizowaniem turnusów rehabilitacyjnych dla osób niepełnosprawnych, a także wdrażał program „opieka za mieszkanie”. Korzystali z tego zwłaszcza studenci, którzy bez opłat mogli mieszkać u osób chorych i opiekować się nimi – kilkudziesięcioro opiekunów zajmowało się kilkunastoma chorymi. Nic jednak nie trwa wiecznie. Stowarzyszenie „To Oni” rozwiązano w 2010 roku.

Taką decyzję podjęli

W 1999 roku żona pana Michała Lutkowskiego kupiła stare gospodarstwo rolne pod Obornikami Wielkopolskimi i w ciągu kilku lat je wyremontowała. Mieszkali tam przez długi czas. W 2005 roku spadło na nich kolejne nieszczęście. Pani Lutkowska zachorowała na raka i z tą straszną chorobą zmaga się do dziś.

– Jest bardzo chora, a ja nie mogę jej pomóc. Do tej pory to ona mi pomagała – opowiada pan Michał. – Wtedy, brutalnie to zabrzmi, ale okazało się, że jestem ciężarem ponad jej siły. Tym bardziej, że ten dom stał właściwie nie we wsi, ale kawałek za nią. Jest oddalony od najbliższych zabudowań o kilometr. To fajna rzecz dla ludzi zdrowych, ale dla chorych – dodatkowa przeszkoda, a ja poruszam się na wózku inwalidzkim. Zaproponowałem żonie, że się wyprowadzę. To była chyba jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Po prostu byśmy sobie nie poradzili. Choć nie przyszło to nam łatwo, uzgodniliśmy, że żona zostaje, a opiekować się nią będą nasze dzieci: syn i córka. Ja nie chciałem być dodatkowym obciążeniem.

Pan Michał postanowił zamieszkać tam, gdzie będzie miał opiekę.
– Oczywiście z żoną i dziećmi spędzamy każde święta, w ogóle widujemy się tak często, jak to tylko możliwe. Szkoda, że nie możemy mieszkać razem, lecz żal mogę mieć tylko do losu.

24 sierpnia 2006 roku pan Michał trafił do Domu Pomocy Społecznej w Jarogniewicach pod Kościanem. Prężnie tu działa. Przez wiele lat udzielał się w kole fotograficznym, teraz prowadzi kącik literacki, bo sam pisze wiersze. Ma spore umiejętności manualne, dlatego chętnie maluje, rzeźbi, tworzy modele statków i samolotów. Dyrekcja i pracownicy domu wiedzą, że chętnie weźmie udział i pomoże w każdej akcji czy projekcie realizowanym w Jarogniewicach. Na przykład pod koniec ubiegłego roku wszedł w skład kapituły, decydującej o tytule „Samarytanina”. To nagroda, którą co roku pracownicy i podopieczni placówki przyznają instytucjom lub osobom, które im pomagają. Pan Michał działa też w Radzie Mieszkańców DPS w Jarogniewicach.

Inni nie wytrzymywali

Przez wiele lat w Klinice Przemienienia Pańskiego w Poznaniu znajdowało się polskie centrum badań i leczenia choroby Burgera. Przywożono tam pacjentów z całego kraju i testowano na nich nowe leki, które w latach 80. należały do najnowocześniejszych na świecie.

– Czasem mówię, że wypróbowano na mnie chyba wszystkie lekarstwa świata – opowiada pan Michał. – I nie jest to gorzki żart, bo wszystko, co było dostępne na polskim rynku medycznym, znalazło się we mnie. Tego jestem pewien.

Znalazły się w panu Michale i pewnie w większości osób, które wraz z nim były leczone w szpitalu w Poznaniu. Było ich w sumie około sześćdziesiątki. Z częścią z nich długo utrzymywał kontakt. Już nie utrzymuje, bo... nie ma z kim.

– Zostałem tylko ja, inni nie żyją – mówi. – Kilku popełniło samobójstwo. Jeden kolega mieszkał w bloku. Nie był w stanie po schodach wydostać się ani wrócić do swojego mieszkania. Dlatego niemal ciągle musiał w nim siedzieć. W końcu miał tego dość…

Pan Michał, fot. M. Lutkowskiego
Pan Michał, fot.: M. Lutkowskiego

Pan Michał stracił już obie dłonie i nogi. Niestety, choroba, z którą się zmaga, jest nieuleczalna. Nie będzie więc z nim lepiej, nie ma co do tego złudzeń. Nie zamierza jednak się poddawać.

– Trzeba żyć każdym dniem, nigdy się nie poddawać i na ile to możliwe, zachować optymizm. To pomaga przetrwać. Poza tym jest jeszcze przede mną wiele rzeczy do osiągnięcia i celów do zrealizowania – podkreśla.

Najbliższy z nich to spotkanie dawnych działaczy i osób działających w Stowarzyszeniu "To Oni", które pan Michał zorganizuje w marcu w Granowie pod Poznaniem. Swój przyjazd na to wydarzenie zapowiedziało już około 40 osób.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • blog pana Michała
    Ewa
    12.03.2014, 15:13
    Wiesz jeżeli jesteś sam w domu to wydaje ci się że nikt nie może być bardziej chory niż ja pracowałam w szpitalu 26 lat i nie mogłam zrozumieć że leki które podajemy chorym nie pomagają -kiedy ja stanełam sama przed tym faktem zobaczyłam pracę pielęgniarek od tyłu i załamałam się jak to wszystko funkcjonuje /tragedia ja pomagałam a teraz zostałam sama z bolem cierpieniem i jestem pełna podziwu dla Ciebie
    odpowiedz na komentarz
  • co po dloniach
    krystyna
    08.03.2014, 07:33
    tez choruje na Burgera mam 54 lata inie wiem co dalej nog juz nie mam i palca w prawej rece ciesze sie ze sa osoby takie jak pan michal ja do teraz nie moge znalesc nikogo kto pomogl by mi w wybudowaniu podjazdu bardzo chcialabym wyjezdzac na wozku samodzielnie z domu
    odpowiedz na komentarz
  • Podziwiam !!!
    Wojtek
    07.03.2014, 16:56
    Podziwiam tego Pana , i głęboki ukłon za postawę sam jestem niepełnosprawny I gr , więc trochę wiem coś na ten temat. Wielu modrych mogłoby by się uczyć od tego Pana pokory do życia i drugiego człowieka .
    odpowiedz na komentarz
  • Adres strony
    InnyNieGorszy
    05.03.2014, 15:51
    Czy możecie podać adres strony/bloga pana Michała?
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas