Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Pedagog do zadań specjalnych

08.05.2014
Autor: Mateusz Różański
Źródło: Integracja 1/2014

Praca z dziećmi z najwyższym stopniem niepełnosprawności to ciężki kawałek chleba. Trzeba wykazywać się nie tylko fachową wiedzą, umiejętnościami i empatią, ale też sprawnością fizyczną, mocną psychiką i anielską cierpliwością.

A jeśli jeszcze pracuje się na wsi, to warto być dobrym kierowcą i mieć porządne buty. Towarzysząc oligofrenopedagog Dorocie Różańskiej, prywatnie mojej mamie, podczas jednego dnia jej pracy, poznałem różne strony tego zawodu.

Pierwszym i podstawowym narzędziem w tej pracy jest samochód – bez niego zwyczajnie nie dotrze się do uczniów. – W mieście jest inaczej, można wszędzie dotrzeć komunikacją miejską, ale gdy dziennie trzeba pokonać nawet kilkadziesiąt kilometrów, a autobus jeździ raz na godzinę, własne cztery kółka stają się niezbędne – tłumaczy mama.

Zimą dodatkowym problemem jest poranne odśnieżanie i do tego lęk, czy samochód odpali. Gdy w lutowy poranek udaje się oczyścić auto ze szronu i śniegu, wysłużona toyota odpala i ruszamy w trasę. Pierwszym przystankiem jest szkoła, w której, zanim Dorota Różańska pojedzie do dzieci, musi pozałatwiać formalności – uzupełnić dzienniki, omówić bieżące sprawy w sekretariacie lub z dyrektorką, a czasem zwyczajnie porozmawiać z nauczycielami. Lekcja u Kacpra. Pierwszy uczeń mieszka wraz z rodzicami w miejscowości, w której jest szkoła.

Pani Dorota z Kacprem
Pani Dorota z Kacprem, fot.: Mateusz Różański

– Kacper to mój uczeń od siedmiu lat, ma czterokończynowe porażenie mózgowe i padaczkę. Choć nie mówi, jest bardzo kontaktowy i chętnie bierze udział w zajęciach – słyszę krótką prezentację.

Przy furtce wita nas Hana, przepiękny czarny labrador pomagający w terapii Kacpra. Zaalarmowana jej szczekaniem wychodzi do nas pani Ewa, mama Kacpra, i zaprasza do domu. Po zażyłości, z jaką wita moją mamę, widać, że przez siedem lat stała się dla rodziców Kacpra kimś więcej niż tylko nauczycielką. W schludnie urządzonym salonie czeka Kacper. Chłopiec siedzi, a właściwie leży na wózku. Jest bardzo szczupły i ma podkurczone ręce. Na widok nauczycielki zaczyna się uśmiechać i – na ile może – poruszać rękami.

– No to czas na lekcję – mówi Dorota Różańska i zawozi ucznia do jego pokoju. Tam na komputerze odpala specjalny program. – Dziś tematem naszej lekcji są zwierzęta egzotyczne, zatem najpierw posłuchamy sobie afrykańskiej muzyki – zapowiada i znajduje na YouTube listę piosenek w wykonaniu dzieci z Afryki.

Potem wykorzystuje dostosowany do potrzeb dzieci z porażeniem mózgowym program komputerowy. Na ekranie pojawiają się obrazki zwierząt. Zadaniem Kacpra i jego nauczycielki jest wybranie spośród nich zwierząt niemieszkających w Polsce. Chłopcu trudno skupić się na lekcji. Postanawiam więc, że to dobry moment, by zostawić Kacpra z jego nauczycielką i porozmawiać z mamą ucznia.

Każda wizyta to postęp

– Lekcje z panią Dorotą są bardzo ważne dla mojego Kacperka. Pani Dorota pomaga mu w rehabilitacji, robi masaże i dba o sprawność rąk. Dzięki niej zaczął nawiązywać kontakt ze światem, rozumie, co się wokół niego dzieje, i choć nie może mówić, nauczył się na swój sposób porozumiewać z innymi ludźmi – mama Kacpra chwali pracę Doroty Różańskiej.

– Dla mnie to też spora pomoc, dzięki tym lekcjom mam czas dla siebie. Mogę wyjść do koleżanki, popracować w ogródku, zwyczajnie odpocząć – dodaje pani Ewa. Zdaniem mamy Kacpra nie powinno się zamykać dziecka z niepełnosprawnością w czterech ścianach i tylko z rodzicami.

– Na własne oczy widziałam, jak stan mojego syna poprawiał się po każdej wizycie logopedy, nauczycielki czy rehabilitanta. Nie mówiąc już o efektach turnusów rehabilitacyjnych – podkreśla pani Ewa.

Resztę czasu, który pozostał do końca lekcji, spędzamy na rozmowie o sytuacji matek niepełnosprawnych dzieci. Pani Ewa to twarda kobieta, nie narzeka, nawet na myśl jej nie przyjdzie użalanie się nad sobą. Jej marzeniem jest tylko to, by takie dzieci jak Kacper mogły wraz ze swoimi rodzicami otrzymywać właściwą pomoc od państwa, na przykład w formie wsparcia asystentów, ośrodków dziennego pobytu lub odpowiednio przygotowanych klas w szkołach.

– Ja chcę naprawdę niewiele, tylko żeby mojego synka traktować na równi z innymi dziećmi – słyszę.

Z sąsiedniego pokoju przestaje dobiegać muzyka, a to znak, że lekcja się skończyła. Dorota Różańska wprowadza siedzącego na wózku chłopca do pokoju. – Kacper był dziś bardzo grzeczny – chwali swojego ucznia.

Pani Ewa dopytuje się o postępy syna. Potem przechodzi na inne tematy, proponuje kawę i herbatę. Jak się później dowiedziałem, moja mama często przekracza ustalony czas lekcji, zawsze też choć odrobinę czasu poświęca rodzicom dziecka. Zajęć nie można przedłużać jednak w nieskończoność, zwłaszcza że czeka na nas kolejne dziecko.

Nordic walking wzdłuż Wisły

Musimy też dziś odwiedzić Anetkę. – Mam nadzieje, że wziąłeś dobre buty – upewnia się mama. – Czeka nas długa droga.

I rzeczywiście – Secymin, wieś w której mieszka Anetka wraz z rodzicami, jest oddalona o 25 kilometrów od miejsca zamieszkania Kacpra i jego rodziny. Dopytuję się o następną uczennicę. – Anetka jest dużo mniej kontaktowa niż Kacper – słyszę. – Urodziła się w pełni zdrowa, ale gdy miała rok, zachorowała na zapalenie mózgu.

Jeden z lekarzy stwierdził wtedy, że jej mózg wygląda jak pogorzelisko. Docieramy do biegnącej wzdłuż wału wiślanego drogi. Wychodzimy z samochodu i oceniamy, czy auto będzie w stanie ją pokonać. Po chwili namysłu i telefonie do mamy Anety decydujemy dalszą drogę (mniej więcej kilometr) pokonać piechotą.
– Co roku tak jest przy roztopach – wyjaśnia mi mama i wyciąga z bagażnika kijki do nordic walking.


Fot.: Mateusz Różański

Ruszamy. Na miejscu witają nas rodzice dziewczynki, wręczając mamie kwiaty i prezent.
– Miała pani wczoraj imieniny – tłumaczy speszonej pedagog pani Jadwiga, mama Anetki.

Uczennica czekała na nas w swoim pokoju.

Między nauczaniem a rehabilitacją Anetka, jak określa moja mama, to dziecko leżące. Trzeba ją nie tylko myć, karmić i przewijać, ale też odsysać ślinę i pomagać jej przy odkrztuszaniu. Lekcja wygląda zupełnie inaczej niż u Kacpra.

– Zaczyna się od masażu logopedycznego zewnętrznego, potem masujemy czoło, policzki, dłonie, czasami też dziąsła i nosek. Potem przechodzimy do ćwiczeń typowo dotykowych, dzięki którym Anetka poznaje własne ciało – sama dotyka twarzy, najpierw jedną potem drugą rączka. Następnie, jeżeli damy radę, wykonujemy masaż pozostałych części ciała: pleców i obręczy barkowej.

Podczas wszystkich tych czynności nauczycielka cały czas mówi do uczennicy.

– W ten sposób można sprawdzić, na ile Anetka rozpoznaje źródło dźwięku. Mówiąc do niej raz z jednej, raz z drugiej strony, obserwujemy ruchy głowy dziewczynki – tłumaczy mi matka. – Na razie nie da się w stu procentach określić, czy Aneta widzi. Badanie jej słuchu i stymulacja dotykowa są w tej chwili jedynym sposobem na nawiązanie z nią jakiegokolwiek kontaktu.

Postronnemu obserwatorowi może się wydawać, że uczennica w żaden sposób nie reaguje na to, co się z nią robi. W rzeczywistości liczy się każde poruszenie jej głowy, przyśpieszenie oddechu i najcichszy nawet dźwięk.

Lekcje trwają dość długo, czasem konieczna jest przerwa, fot.: Mateusz Różański
Lekcje trwają dość długo, czasem konieczna jest przerwa, fot.: Mateusz Różański

Każda lekcja wymaga maksymalnego skupienia zarówno po stronie ucznia, jak i nauczyciela. Obecność dziennikarza z aparatem raczej temu nie służy. W czasie zajęć z Anetą rozmawiam więc z jej rodzicami.

– Pani Dorota to dla nas nie tylko nauczyciel, ale i przyjaciel domu – podkreśla pan Adam, ojciec Anetki. – Dzięki niej mamy chwilę wolnego, możemy pojechać na zakupy albo zwyczajnie się przejść – dodaje pani Jadwiga.

Oboje świetnie zdają sobie sprawę ze stanu swojej córki, i jak sami mówią, tylko cud mógłby sprawić, że on się poprawi.

Lekcje trwają dosyć długo, trzeba je przerywać, by wytrzeć lub odessać ślinę, ułożyć Anetę na łóżku lub wykonać inną czynność. Nawet po ich zakończeniu trudno opuścić ten dom, bo rodzice częstują ciastem, zagadują, pytają o cel reportażu, opowiadają o swoim życiu.

Nie jestem siłaczką

W końcu wychodzimy i po kilometrowym spacerze docieramy do auta. Wtedy pytam mamę o jej osobisty stosunek do pracy, a przede wszystkim koszty emocjonalne.

– Ludzie niekiedy myślą, że jestem jakąś siłaczką i poświęcam swoje życie dla dzieci, o których istnieniu inni najchętniej by zapomnieli – wyjaśnia mama. – Jest jednak zupełnie inaczej. Oczywiście cieszy mnie to, że ktoś docenia moją pracę, ale to właśnie moja praca! Ja po prostu wypełniam swoje obowiązki i staram się robić to najlepiej, jak potrafię – dodaje.

– Owszem, nie jest to najłatwiejsze zajęcie, bo stykam się naprawdę z trudnymi ludzkimi historiami. Ale z drugiej strony mam poczucie, że to, co robię, czyni mnie twardszą, pozwala łatwiej znosić to, co mnie w życiu spotyka. Na koniec, tuż przed zaparkowaniem samochodu obok domu, tłumaczy mi, że na zewnątrz wygląda to tak, iż pomaga tym dzieciom i ich rodzicom, ale prawda jest też taka, że działa to w dwie strony. Moja mama i jej podopieczni pomagają sobie nawzajem.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • pedagog-nauczanie
    mama
    12.05.2014, 12:17
    W pewnej mierze zgodzę się z autorką wcześniejszego komentarza To że dzieci z orzeczeniem w stopniu głębokim na grupach rewalidacyjnych nie nauczą się podstaw czytania lub pisania to wiadome, ale nauczą się dużo rozumieć samo uspołecznianie bycie w szkole to wielkie odciążenie dla rodzica.Moja córka jest na grupie i w szkole od 8 do 13 dla mnie to bardzo dużo.W szkole ma rehabilitacje,zajęcia sensoryczne jest karmiona je obiady wspólnie z innymi dziećmi,ktoś kto nie ma ścisłego kontaktu z dziećmi tak uszkodzonymi nie zauważy ich radości poprzez kopanie nogami czy rękoma lub krzykiem tak reaguje moja córka widząc samochód który przyjeżdża po nią.Dla mnie to sukces że córka odwróci głowę i oczyma pokaże określone polecenie.Córka jest w grupie rewalidacyjnej już 15 lat może chodzić do 25 roku życia a ma obecnie 21 i już martwię się co będzie póżniej gdyż jest brak śds.Życzę innym rodzicom wiary że szkoła to też miejsce dla dzieci bardzo głęboko uszkodzonych.
    odpowiedz na komentarz
  • pomoc
    elizka
    10.05.2014, 14:14
    Pewnie mi się tu dostanie lanie ale ja uważam że nauczanie dzieci z głębokim upośledzeniem takich które nie mówią, nie rozumieją jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto,takim dzieciom jest potrzebny bardzo dobry rehabilitant i obecność rówieśników np.wolontariuszy którzy by pobyli,pogadali.Potrzebna jest natomiast pomoc rodzicom,opiekunom takich dzieci po to by mogli jak mówi jedna z mam wyjść z domu porobić w ogródku itd.dla tych rodziców taka pomoc jest niezbędna i na to powinny być pieniądze, dzieci i tak się niczego nie nauczą chyba że chodzi o to by nauczyciel zarobił.Mam koleżankę która pomaga rodzinie w opiece nad dzieckiem z porażeniem czterokończynowym pytam ją po co to ona mówi że ma osiągnięcia bo jak pyta Stasia która godzina to on chce odwrócić głowę w stronę zegara/ i za to przez 8 lat miała drugi etat/ dla mnie to żaden sukces i nie wierzę że inna nauczycielka zrobiła by coś więcej
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas