Tokijskie opowieści. Na co nam ta cała paraolimpiada
„I na co była Japończykom ta cała paraolimpiada?” – pytacie mnie Państwo w mediach społecznościowych. Odpowiedź na to pytanie zawarta jest bukietach wręczanych zawodnikom podczas ceremonii medalowych. Estoma z prefektury Fukushima, róże z Miyagi, goryczka szorstka z Iwaty, aspidistra z Tokio tworzą bukiet szeroki na 17 cm i wysoki na 28 cm i są czymś więcej niż miłym dodatkiem do medalu. Mają symbolizować odrodzenie.
W Tokio panuje trudny do zniesienia upał. W ciągu kilku chwil wszystko zaczyna się rozpuszczać i lepić. Spoceni dziennikarze w autobusach, stojących w ciągnących się bez końca korkach, są zmęczeni procedurami, ograniczeniami i chwilami niezrozumiałą drobiazgowością w całkiem nieistotnych sprawach. Sportowcy i ich trenerzy z trudem utrzymują pozytywne nastawienie i motywację.
Z powodu pogody odwoływane są konkurencje. Na stadionie niemal nie można oddychać. Zdarza się komuś upaść, ktoś zasypia w kącie. Nie są wcale rzadkie sceny, gdy komuś puszczają tu nerwy i podniesionym głosem pyta, po jaką cholerę nam to wszystko było. Pytają też mieszkańcy Tokio, dlaczego to się musi odbywać akurat w czasie pandemii.
A jednak dzieje się tu coś niezwykle ważnego. 11 marca 2011 roku rejon Tohoku został nawiedzony przez najsilniejsze w historii Japonii i czwarte na świecie pod tym względem trzęsienie ziemi. Wstrząsy spowodowały tsunami. 20 tys. ludzi zginęło lub zaginęło, 400 tys. budynków zostało zniszczonych.
Decyzja o ubieganiu się o organizację igrzysk olimpijskich i paraolimpijskich zapadła cztery miesiące później. To wielkie sportowe święto miało się stać szansą na odbudowę najbardziej zniszczonych rejonów. Tych, z których pochodzą kwiaty w bukiecie medalowym. Plany były ogromne. Wszak do Japonii mieli przyjechać kibice i media z całego świata. Mieli zwiedzać, poznawać, wspierać, przynosić nadzieję. Pandemia spowodowała, że tak się nie stało, ale to nie znaczy, że wszystko przepadło.
Nie tylko 5 tys. bukietów zostało wyhodowanych w prefekturach dotkniętych katastrofą. Z Tohoku do Tokio podczas olimpiady przyszła olbrzymia kukła, która miała pokazać kulturę regionu wszystkim gościom. Niestety, gigantyczna Mocco do miasta wkroczyła niemal samotnie. Sztafeta ze zniczem paraolimpijskim również odbyła w nieco okrojonej wersji. Zamiast ulicy pełnej tłumu były puste stadiony. Zamiast kilometrów były metry, ale przesłanie, by dzielić się światłem i być nim dla innych się nie zmieniło.
Na oficjalnych spotkaniach 2 lata przed igrzyskami przedstawiciele komitetów jedli posiłki przygotowane z produktów dostarczonych ze zniszczonych prefektur. Brokuły przyjechały z Miyako z prefektury Iwate. Truskawki, także te, które w formie dżemu trafiły do posiłków wolontariuszy, to produkt Yamamoto z prefektury Miyagi. Rzemiosło Tohoku w postaci ośmiu typów wyrobów jest również dostępne w oficjalnym olimpijskim i paraolimpijskim sklepie, zaś tenis stołowy rozgrywany jest na stołach zawierających drewno z Iwate.
Gdy do tego dodać wszystkie sportowe powody, lata poświęcone na trening, wszystkie ostatnie szanse na medal, to z pewnością po coś to jest, chociaż nie tak miało być.
Najnowsze informacje z Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio w specjalnej zakładce Niepelnosprawni.pl/tokio, a także na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Na miejscu jest korespondentka Integracji, Ilona Berezowska.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz