Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Transkrypcja podcastu „Krzysztof Głombowicz: Bałem się odebrać sobie życie”

23.12.2021

Ilona Berezowska: Mojego dzisiejszego gościa zna niemal każdy kibic sportu paraolimpijskiego. Jego głos słychać na najważniejszych imprezach sportowych w kraju. Nie tylko relacjonuje zawody, ale nadaje rywalizacji ludzki wymiar, przybliża sylwetki sportowców. Pokazuje, jaką drogę przebyli od pierwszych treningów do podium. Nam Krzysztof Głombowicz opowiedział o własnej drodze z małej miejscowości na areny sportowe i przed mikrofon spikera. Nowy odcinek „Wizji świata”. Zapraszam.

 

Ilona Berezowska: Kiedy się zorientowałeś, że coś jest inaczej niż u innych? Diagnoza była wcześniej. Przyszła zanim jeszcze skończyłeś 2 lata, ale kiedy Ty się zorientowałeś?

Krzysztof Głombowicz: Dobre pytanie, bardzo dobre pytanie. Kiedy się mogłem zorientować mając rok i dwa miesiące, kiedy zachorowałem? Jak daleko pamięcią sięgam, to pewnie takie dziecko sobie uświadamia, czemu nie ma mamy i taty przy nim? Czemu jest w innym miejscu niż był do tej pory? Dlaczego kolejna operacja, kolejny zabieg? O co w tym wszystkim chodzi? Przyjeżdża nagle człowiek, który jest moim tatą i mówi, że jest moim tatą, ale ja – przebywając w szpitalu przeżywając te traumy – tyle pamiętam. A powiem historię, która jest niezwykła, do tej pory jest jak taki niesamowity obraz mojej pamięci.

Ja pochodzę z małej polskiej wsi Miłoszów, przy samej granicy czeskiej. Pierwsza diagnoza była, bo ponoć chorowałem, jak mamusia mi opowiadała, około miesiąca. Miałem bardzo dziwne objawy tej choroby, związane nawet z tzw. białą gorączką, czyli problem był dosyć duży, bo temperatura momentalnie skakała nawet do 41 stopni i więcej. Pogotowie przyjechało i Krzysiu zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Trwało to wszystko przez ponad 4 tygodnie. Mamusia chodziła ze mną do lekarza. To był 1958 rok. Drodzy Państwo. 1959 rok, przepraszam, 59., bo miałem już roczek. No i lekarz mówi, że pani szuka w dziecku choroby.

Też pamiętam historię niezwykłą, kiedy mamunia mi opowiadała. W sobotę mnie kąpie. Jest to sobotni wieczór, wanienka, wkłada mnie, a już chodziłem 4 tygodnie na własnych nogach. To opowiadała z takimi dużymi emocjami, jak chodziłem na własnych nogach i kąpie mnie. i wkłada mnie do tej wanienki, no i wyjmuje mnie z tej wanienki, stawia mnie na stół i chce mnie wytrzeć. I nagle widzi, że się przewracam na lewą stronę. Raz, drugi, trzeci, a jeszcze, co ciekawe, że podczas tej choroby miałem ogromne problemy z jedzeniem, prawie nic nie jadłem. Były problemy z oddawaniem moczu, to mi ściągali ponoć przez strzykawkę, tak mamusia opowiadała. No i kiedy zorientowała się, że coś się stało, zawołała tatę. Ja w tym momencie chwyciłem suchą bułkę, gdzie nie jadłem przez ileś tam dni i nagle chwyciłem tą suchą bułkę i strasznie jadłem. To była sobota, to były zupełnie inne czasy, to był 59 rok. To była wioska, daleka wioska, jeszcze wioska przygraniczna. A w tamtych czasach nie muszę Państwu tematu rozwijać, jakie były ograniczenia, jakie były trudności. Tatuś w poniedziałek z mamusią na ramie roweru zawożą mnie do przychodni trzy kilometry, cztery kilometry dalej od mojego domu rodzinnego. Lekarka od razu powiedziała Heinego- Medina. Co dla rodziców, dla ludzi którzy o tym w ogóle... wtedy nie było telewizji, Internetu, telefonów itd. Nic to nie mówi.

Z tego, co mi też moi rodzice opowiadali, to zatrzymali mnie od razu, wezwali karetkę, kilkanaście kilometrów śmigłowcem zawieźli mnie do Wrocławia. Wrocław- Trzebnica. Przez prawie siedem lat, Wrocław-Trzebnica po kilka miesięcy. Do domu przyjeżdżałem na miesiąc, dwa.

I powiem Ci zdarzenie, które będę pamiętał do końca życia. Mam około 5 lat, jest piękna pogoda, tak jak dziś, tylko to było lato. Wtedy rodzice mogli odwiedzać swoje dzieci tylko w niedziele. Nie było codziennego przychodzenia do szpitala, do pokoju. Tylko w niedziele. I widzę tatę, bo tata przyjeżdżał raz w miesiącu. Starał się przyjeżdżać raz w miesiącu ponad 220 kilometrów i widzę, że idzie z jakąś kobietą. Dzieci są ulokowane na piętrach, dzieci nie mogą wychodzić same z pięter, no i czekam na tym korytarzu na tatusia, rzucam mu się na szyję i pytam, „Co to za pani?”. Do tej pory pamiętam jego przerażenie na twarzy, łzy w oczach i mówił, „To jest Krzysiu twoja mama”. Mama rozpłakała się i wyobraźcie sobie, że mam 63 lata i do tej pory widzę obraz mamy zbiegającej ze schodów, pielęgniarki ją łapią i ona płacze. Co dziecko może pamiętać?

Jeszcze wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że coś ze mną nie tak, bo w tych szpitalach i sanatoriach wszyscy byliśmy tacy sami. A wiesz, kiedy zacząłem zdawać sobie sprawę? Kiedy przyjeżdżałem na dwa, trzy miesiące do domu i byłem kulawcem, kuternogą, dzieckiem żyjącym za karę. Rodzice to słyszeli. Ja byłem popychadłem. Najgorsza była szkoła podstawowa, ale z perspektywy czasu cieszę się, że tylko tak się to skończyło, bo byłem złym dzieckiem, byłem bardzo obrażony na świat. Byłem pierwszym skarżypytą w szkole. To jak moi koledzy i koleżanki mieli mnie lubić, ale kiedy była zima, to mi pomagali. 90 % pomagało, a zawsze znajdzie się czarna owca, która cię pchnie. Największą zabawą było, kiedy odbijało się Krzysia od ściany do ściany, podkłada mu się nogę. Wtedy sobie uświadomiłem, że coś jest nie tak.

Kiedy przyszła akceptacja?

Długo trwało. Około 14, 15 lat zadawałem sobie pytanie, dlaczego? To ten okres. Nawet nie muszę nikomu mówić. Tobie też nie muszę mówić, co się dzieje w naszych głowach, w naszych sercach, w naszych umysłach. Kiedy dwa razy chciałem, żeby to się skończyło. 

Aż tak?

Dosłownie, bo kiedy jesteś w szkole średniej, kiedy rodzice wykładają wszystkie możliwe środki jakie mają, szukają różnego rodzaju sposobów. W prostocie moich rodziców było to, że oni mówili: „Ale on tylko inaczej chodzi”. No wykorzystywałem swoją niepełnosprawność, jak pewnie większość z nas. Moja mamusia wypłakała wszystkie oceny w podstawówce. Nie było to łatwe, nie było to proste, ale skończyłem podstawówkę i nagle udało im się wepchnąć mnie do tzw. normalnej szkoły średniej, do zespołu szkół wtedy było elektrycznych, później elektronicznym w Jeleniej Górze. Zawsze gdzieś na naszej drodze stanie dobry człowiek, który poda nam rękę albo naszym rodzicom albo naszym opiekunom, bo w naszym życiu różnie bywa i nie zawsze ci, którzy nas urodzili są naszymi rodzicami, ale zawsze spotkamy takiego człowieka.

Jak nauczyciel w-f?

Tak nauczyciel w-f, ale to było później. Na początku to był dyrektor. Ja po jakimś czasie dowiedziałem się i nie uwierzysz, każdy z tych nauczycieli, który mnie lubił, który mi podawał rękę coś przeszedł. Nie byłem orłem w szkole podstawowej, jak się domyślasz. Wtedy się inaczej przyjmowało, ja byłem w takiej szkole, gdzie była zasadnicza, liceum i technikum. Dostałem się do zawodówki, a w zawodówce wiemy jak jest. W tamtych czasach było bardzo dużo zajęć praktycznych. Myśmy mieli stolarnię, była kuźnia, była jeszcze związana z elektroniką czyli lutowaniem, takie rzeczy. Cztery były pracownie. No i pech chciał, że akurat moje nazwisko, jak pewnie wiesz, nazywałem się nie Głombowicz, tylko nazwałem się Głomb. Byłem na początku, jak była lista, a było nas ponad 30, no bo wtedy klasy były duże i pierwsza pracownia, jaka była, to była kuźnia. I wyobraź sobie, że przez dwa miesiące, dwa razy w tygodniu czy raz w tygodniu załóżmy, żebyśmy już tego śp. nauczyciela nie dobijali. Przy tej grupie, która była nie wiem siedem, osiem, czy tam 10 osób, mówi„ Ja za kulawego odpowiadać nie będę, proszę wyjść”. Co myśli sobie chłopiec, który ma 15, 16 lat. Na szczęście wrzesień i październik był ciepły. Na szczęście internat był nad szkołą, ale nie mogłem wrócić do internatu i przez te kilka godzin, tułałem się poza murami szkoły, gdzieś tam w krzakach.

Rodzicom bałem się powiedzieć, bo wiedziałem, ile trudu, ile wysiłku. I wtedy była pierwsza prośba do Pana Boga, żeby to się skończyło. Bałem się sobie sam odebrać życie, tym bardziej, że do tego czasu dwa razy już byłem po tamtej stronie. Byłem dwa razy reanimowany i tam było dużo lepiej niż tutaj. Tam nic nie bolało, tu mnie bardzo bolało. I po około dwóch miesiącach, jak dobrze pamiętam, to moje koleżanki poskarżyły się wychowawczyni, że ten pan tak się zachowuje w stosunku do Krzysia. Jest jakaś lekcja nie pamiętam i nagle: „Głomb do dyrektora”. O co chodzi? I nagle widzę tak. Wychowawczyni zapłakana, część nauczycieli zapłakana. Ten facet stoi skruszony jak pies zbity, w jakimś tam deszczu. Dyrektor. Bardzo krótka decyzja. „Przenosimy Cię do liceum”. Wezwali rodziców, powiedzieli jaka sytuacja, nie roztkliwiali się. No i oczywiście, co taki Krzysiu robi zamiast wyciągać wnioski? He, he. Jest dobrze, no i na pierwsze półrocze, w klasie, w liceum łapie 6 bań. Dyrektor mi powiedział: „Mnie nie interesuje to, że masz chore nogi. Ty masz się uczyć”.

No to chyba dobrze?

No tak, ale wiesz była taka sytuacja, że byłby ogromny problem, bo nagle mam 6 bań. To wtedy na przykład, jak byłem uczniem technikum to przenosili do liceum, jak byłem w liceum, to przenosili do zawodówki, ale mnie już niżej nie można było, to z zawodówki przenieśli mnie do liceum. To była rzecz niezwykła. Dyrektor mnie wezwał. Nie użył żadnych wulgaryzmów, ale on był jednym z tych pierwszych, który użył twardych, męskich słów. I nie uwierzysz, kończę liceum są świadectwa, mojego świadectwa nie ma. Wiedziałem, że… no miałem świadomość, że pozdawałem. 

Może nie z biało-czerwonym paskiem, ale zdałem…

Tak, tak, ale pozdawałem  i naprawdę wtedy nawet nie miałem żadnych korepetycji. Korepetycje zaczęły się w drugiej klasie, bo miałem nauczyciela, który chciał mnie dobić, ale jest ta pierwsza klasa, jest oczywiście audytorium. Taka osoba jak ja, to tam zawsze byłem jedyny. W szkole było prawie 300 uczniów, a ja  jedyny w szkole, który gdzieś tam siedział na końcu, no  i okazało się, że dyrektor mówi: „Jest wśród nas jeden uczeń, który w życiu już bardzo dużo przeszedł. Wiele jeszcze przed nim i wierzę w to, że on bardzo daleko zajdzie” i czyta moje nazwisko i mówi, że ma specjalną nagrodę dla mnie za to, że dałem radę, że poradziłem sobie i no wtedy był ten moment, wiesz, kuśtyk, kuśtyk. Wtedy jeszcze bez kul chodziłem, ale jak zauważyłaś mam dosyć duże problemy z chodzeniem. Poradziłem sobie. On był pierwszy.

Później druga klasa. Nauczyciel matematyki, nie będę wymieniał nazwiska, bo myślę, że jeszcze żyje. Uparł się i cały czas się czepił do nazwiska, łącznie z polonistką. Cały czas mi dokuczali, że jaka wiedza takie nazwisko, jakie nazwisko, taka wiedza. Ojciec załatwił korepetycje u wicedyrektora, który był również wykładowcą na Uniwersytecie Wrocławskim. Załatwił 10 korepetycji, a on już po dwóch lekcjach mówi: „Krzysiek, ale czego ja mam się uczyć? Przecież Ty wszystko wiesz”. Ja mówię, to proszę powiedzieć temu panu, który cały czas mi daje dwóje i była taka sytuacja, że już po dwóch korepetycjach uczyliśmy się do przodu. Ten nauczyciel miał taki nawyk, 15 minut, kartkóweczka i po 15 minutach zbiera. No i oczywiście wszystkich nas wyzywa, oddaje no i oczywiście, 3/4  klasy dwóje, on tam krzyczy, wyzywa:  „A Głomb jak zwykle!”. Ja mówię: „Nie zgadzam się”.

Konsternacja w klasie. Jak to się nie zgadzam?  Nie zgadzam się! Zawsze brał te kartki, darł na pół. Nie uwierzysz, podszedłem do kosza wyjąłem te kartki, idę do ławki z moim kolegą i mówię: „Szukaj”. Znalazłem swoje klasówki, swój sprawdzian. Idę do dyrektora, wychodzę z klasy w ogóle nic mu nie mówię. „Gdzie idziesz?!”. A jeszcze mu tak powiedziałem. „Nie Pan się dowie”, tylko powiedziałem „Dowiesz się”, mając 17 lat. No i przychodzę do dyrektora, akurat miał wolne. Tylko powiedział, „Zostaw tą kartkę”. Nie uwierzysz, przez trzy miesiące mnie ten facet nie pyta. Wcześniej już mi wystawił dwóję na koniec roku i chyba dwa miesiące do końca, wymazuje tę dwóję i skończyło się tak, że już następnego roku w szkole tej nie pracował. Ale w tym samym roku miałem problem z nauczycielką rosyjskiego, która koniecznie chciała mnie nauczyć rosyjskiego. 

Wszyscy mieli problemy z nauczycielkami rosyjskiego.

Duże. Była taka sytuacja, że powiedziałem, że przez wszystkie lata zaborów Polacy się nie chcieli nauczyć rosyjskiego. Ja się nie nauczę, bo mój dziadziuś mnie tego nie nauczył, chociaż pochodził spod Lwowa, ale wtedy wiem, że Lwów był polski. Byłem strasznie uparty, no i oczywiście usadziła mnie w trzeciej klasie i dwa razy powtarzałem trzecią klasę, a później ojcu powiedziała na koniec, że byłem wyjątkowym uczniem, bardzo mnie lubiła. Jeszcze jedną historię, którą chcę Ci uzmysłowić, jak ogromne znaczenie ma to, kogo spotkamy na naszej drodze. To była druga klasa z polonistką. Ja do tej pory jestem dysortografikiem. Mam ogromne problemy z ortografią i cieszę się, że komputer mnie poprawia. Teraz jestem zmartwiony, bo od trzech tygodni nie mam laptopa, a komórka niekoniecznie chce mnie poprawiać (śmiech).

Ale jakoś tam sobie daje radę, polonistka oczywiście użyła tego sformułowania, bo wtedy już był jakiś kodeks ucznia, że uczeń w jednym dniu, z jednego przedmiotu może dostać dwie oceny niedostateczne (wtedy dwójka była tą najniższą oceną), a ja sobie zasłużyłem na trzy i też oczywiście postawiłem się tej kochanej pani. Ona wtedy użyła sformułowania (mieliśmy dwie godziny polskiego), użyła właśnie mojego nazwiska, „Jaka wiedza, takie nazwisko”, a ja powiedziałem i nie wiem do tej pory, jak to zrobiłem. Czasami zastanawiam się, czy to ja mówiłem, czy ktoś tam na górze mną kierował. Powiedziałem coś takiego - „Nie wybieramy ojców, nie wybieramy nazwisk, ale ta nazwa najbardziej pasuje do pani”.

Wow!

Taki byłem i powiem Ci, że w domu moi rodzice byli raczej tacy, że w ogóle się nie wychylać. Nie wiem skąd. Gdzieś tam ktoś mi może przekazał. Nie umiem Ci powiedzieć, bo takich sytuacji miałem tysiące, gdzie postawiłem się wbrew czemuś tam, ale to się później okazało moją siłą i może dlatego w tym miejscu jestem teraz, w którym jestem, a nie innym. Wyszła. Przez dwie godziny nie wchodziła i wyobraź sobie, że myśmy jako klasa nawet na przerwę nie wyszli. Wiesz, jak coś się dzieje to klasa szaleje...

No tak.

Wszyscy siedzieli cicho, grzecznie. I wspomniałaś mi nauczyciela WFu.  On był pierwszym, bo ze sportem jako takim, z aktywnością fizyczną spotkałem się w sanatoriach i szpitalach, bo jestem z tej szkoły profesora Weissa i Degi, gdzie okazało się, że nie tylko rehabilitujemy, leczymy, wymachujemy, na klatkę u góry nie mogłem patrzeć po prostu. Oni wychodzili z założenia, że dlaczego on jest mistrzem Polski, a ty musisz potrzebować, żeby mama Ci zapięła buty, ubrała Ci spodnie. I to była najlepsza forma. A dzieci, młodzież ma to do siebie, że lubi rywalizować. To, co mnie teraz nawet do szału doprowadza, kiedy rodzice tak bardzo chcą przeżyć życie za nas, a to może jest inny temat. I tutaj była taka sytuacja, że zauważył, że mi uczniowie dokuczają. Pamiętam, że kazał mi wyjść. Dwa razy to się zdarzyło. Moim kolegom dał tak w tyłek, że na następną lekcję niektórzy musieli być pod pachami przyprowadzani. Wiem, że tą postawą bardzo mocno dał im do wiwatu, ale to spowodowało, że do końca mojej szkoły, edukacji to może jeden, a nawet jak ich  było dwóch w klasie, to ukrywali swoją taką niechęć do mnie. Pierwsze to były dziewczyny, które chciały mi podać rękę, ale chyba szkoła średnia mi najbardziej to uzmysłowiła, bo jeszcze jest okres dojrzewania. Nie wyobrażałem sobie siebie jako partnera, kolegę, w przyszłości męża, ojca itd. To był bardzo trudny okres i wtedy był ten drugi moment, że chciałem, żeby to się wszystko skończyło. Szkoła średnia to już wiedziałem jedno że....

Tylko chciałem, czy też coś w tym kierunku zrobiłem?

Nie, nic. Bałem się. Znaczy, wiesz tym bardziej, że ja znałem to wszystko. Ja pamiętam jacy lekarze byli przerażeni, że bali mi się jakikolwiek zastrzyk podać. Kiedy miałem złamaną nogę, to dwa dni i dwie noce leżałem w szpitalu, takim podrzędnym szpitalu w Lubaniu Śląskim i sprowadzali lekarza z Wrocławia, żeby mi tą niesprawną nogę złożył, bo się bali. Wiesz, ja tam dwa razy byłem, naprawdę ja wiem, co to jest śmierć, ale bałem się sam sobie coś zrobić. Nie bałem się piorunów, stanie się, to się stanie. Chociaż dzieciaki w podstawówce, jak byłem mały to straszyli mnie, że mam ten aparat ortopedyczny - ortezę teraz się to mówi, kiedyś mówiło się aparat ortopedyczny - że jest metalowy i że burza, że ściągnie. No słuchaj, całe dzieciństwo, młodość to żyłem w strachu, w presji. Nie umiem tego określić, to jest po prostu jeden wielki koszmar.

Jak nie sprawdzian z matematyki, to burza.

No dosłownie. Zadajesz sobie pytanie, dlaczego. 15 lat szukałem odpowiedzi na to pytanie. Dlaczego? Gdzieś w wieku dwudziestu sześciu, siedmiu lat znalazłem odpowiedź. Jedziemy do Niemiec, jestem już mieszkańcem Bydgoszczy. Jestem już dobrym sportowcem, zresztą zawsze byłem człowiekiem działaczem tzw. wszystkim starałem się pokazywać drogę. „Próbuj, staraj się”. Mamusia mi tak zawsze mówiła. „Krzysiu wszystkiego nie dasz rady, ale próbuj, staraj się, nikt za ciebie życia nie przeżyje. Ktoś Ci raz poda rękę, ktoś Ci drugi raz poda rękę. Brat i siostra będą mieli swoje życie, swoje rodziny, no nie mogą się Tobą opiekować. Sam próbuj, staraj się, rób, co możesz”. Wiesz, na tym to polegało. I szkoła średnia była takim przełomem, ci nauczyciele, których spotkałem. Jeżeli chodzi o moją aktywność sportową zdecydowanie Stefan Bałkowski, bo on mi mówił „To, że jesteś zwolniony z WFu…”. Nie będę nawet tego tematu poruszał, bo mi od razu ciśnienie skacze...

Zwolniony z WFu?
No tak. Bo teraz wszystkie dzieci niepełnosprawne są zwolnione z WF-u, gdzie właściwie zamykamy już na tym etapie wczesnego dzieciństwa i młodości im możliwość poznania. Rehabilitacją dzieci rzygają, przepraszam za to określenie, rzygają, nie mogą patrzeć na pana, który wymachuje rączką, nóżką, kiedy idę do tego ugoru, kiedy coś mi każą robić. Kiedy jest rywalizacja, to jest zupełnie co innego. I właśnie na tym polega sport. I to mi otworzyło furtkę, drzwi, wrota do zmiany całego życia.

Zaczęło się od podnoszenia ciężarów, ale chyba niełatwo było Ci się na coś zdecydować?

Absolutnie, znaczy wiesz, jestem spod znaku Bliźniąt. 

Ja też i wszędzie mnie pełno.

Mój kochany nauczyciel Stefan Bałkowski, naprawdę chciałbym, żeby jeszcze był. Chciałbym go spotkać, ale pewnie już go nie ma. Obserwuje z góry, jest dumny ze mnie, że wskazał mi drogę. Ja mu zawsze dziękuję, zawsze o nim wspominam. „Krzysiek próbuj, próbuj rzucić do kosza, próbuj odbić piłkę do siatkówki, próbuj zagrać w tenisa”. Wtedy jeszcze chodziłem bez kul. „Próbuj wszystkiego” , a zaczęły się ciężary od tego, że on był miłośnikiem. Miał to szczęście gdzieś być już na Zachodzie. Raz czy dwa. Własnym sumptem na naszych tokarkach wytoczyliśmy te ciężary, hantelki, sztangę. I okazało się, że ostatnie dwa lata byłem już najsilniejszym uczniem i kiedy kończyłem szkołę średnią, wyciskałem już na leżąco do 115 kilogramów. I kiedy miałem rok przerwy, bo mieszkałem w moim kochanym Miłoszowie, pracowałem w Spółdzielni Inwalidów w Lubaniu, wiedziałem, że muszę wyjechać. Nie ma przypadków w życiu. Tak się zdarzyło, że kolega, który akurat był przez rok czasu tylko w Miłoszowie, bo mieszkali w Bydgoszczy. Ich ojciec został, pracował na lotnisku, budował dom, jego mama przyjechała z nim do Miłoszowa, bo tam mieszkali jej rodzice przez rok czasu. Zawsze mówię żartobliwie, z kim mieli posadzić obcego jak nie z kulawym i żeśmy razem siedzieli bardzo żeśmy się zaprzyjaźnili i on po 11 latach wrócił do tego Miłoszowa odwiedzić stare kąty, też już Wiesiu jest świętej pamięci i mówi wtedy, „to przyjedź do Bydgoszczy”. Nie muszę ci mówić, jakby mnie ktoś na sto koni posadził. Napisałem tylko kartkę z Bydgoszczy do rodziców: „Przyjadę, spakuję się i wyjeżdżam”. I zaczęła się moja historia z Bydgoszczą, ze sportem, z ciężarami”

Zaakceptowali?

Coś Ty?! Mama była tak twarda. To była mistrzyni świata we wszystkim. Ona była twarda. Sama miała niełatwe życie. Ja zawsze mówię, pamiętam, te sceny z tych dawnych filmów. Mamusia, co mogła oczywiście moje rzeczy, poduszkę, kołdrę mi wysłała w paczce. No tak, to co mogła i wyobraź sobie, że wychodzę z domu i też pamiętam jak obraz. Mamie było bardzo przykro. Jej twarz mówiła więcej, jej mowa ciała mówiła więcej niż usta. Ojciec wyszedł na podwórko, stanął pod garażem. Widzę jego twarz zapłakaną. Nie pożegnał się ze mną. Powiedział tylko tak: „Wrócisz za miesiąc, dwa”. Nie wróciłem.

Ale to nie było do Ameryki transatlantykiem tylko do Bydgoszczy. Czemu takie pożegnanie?

Nie, ale słuchaj, w tamtych czasach, są to lata 79/ 80. Wiesz, jakie to są lata. Wiesz, ja musiałem się dostać do tej Bydgoszczy. W ich umyśle to, co już zrobiłem w szkole średniej, to że już zacząłem uprawiać sport, nie mieściło się w głowie. Dla wielu rodziców dziecko niepełnosprawne się chroni, otacza, nie pozwala, martwili się, że sobie krzywdę jeszcze większą zrobię. A ja chciałem żyć, chciałem żyć, pełnią życia. Młody człowiek nie wie, dlaczego pewne rzeczy robi, dlaczego skacze do wody w miejscu, w którym nie powinien skakać. Dlaczego jedzie szybciej motorem, gdzie nie powinien. Dlaczego wchodzi na skałki. Młody człowiek tego nie wie, Człowiek młody tego musi doświadczyć. Ja chciałem tego doświadczyć, tym bardziej, że zostałem zarażony już w Trzebnicy, we Wrocławiu, w szpitalach, sanatoriach.

Było i podnoszenie ciężarów i lekkoatletyka i nawet narty. Skąd te narty w tej Bydgoszczy?

(Śmiech) Bardzo dobre pytanie. Jeżeli kochasz sport, jeżeli ja już jestem na tym etapie, że jednego roku pamiętam startowałem na sześciu mistrzostwach Polski w różnych dyscyplinach, a narty zaczęły się skąd? Jeżdżąc do moich rodzinnych stron. Jest to niedaleko Jeleniej Góry czterdzieści parę kilometrów, może 45/50 kilometrów w zależności. Poznajesz wielu ludzi, poznajesz wiele stowarzyszeń i organizacji, które zajmują się tym sportem.

No i oczywiście wielu nas lekkoatletów jeździło na tzw. obozy zimowe, bo wtedy tak było i większość tych biegaczy biegało na nartach. Wtedy jeszcze się nie mówiło o sledżach. Teraz są to sledże, ale wtedy gdzieś  w telewizji przyleciało gdzieś tam, obrazy chyba z Albertville jak dobrze pamiętam albo jeszcze wcześniejszych igrzysk zimowych. I nagle patrzymy, a osoby niepełnosprawne na wózkach siadają na takie specjalne - ja to nazywam- sanko-narty, czyli takie siedziska jak mają teraz sledżyści, dwie narty się dopina. Tylko myśmy wtedy takiego sprzętu nie mieli i robiliśmy coś na wzór wanny, do której przypinaliśmy narty. Ja byłem silny, uprawiałem ciężary, uprawiałem inne dyscypliny. Spróbowałem i wyobraź sobie, że byłem na tyle dobry, że byłem tym jednym z pierwszych który zrobił puchary Europy, puchary Świata, mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata. Pojechałem.

Oczywiście moim marzeniem było nie zgasić latarni, bo to by tak było głupio. Byłem najbardziej szczęśliwy, umordowany jak reks. Ja kocham zimę, kocham góry, a taka osoba jak ja była po prostu zamknięta, bo ma duże trudności. Wtedy, bo teraz nawet osoby na wózkach nie mają większego problemu, by wjechać na stok. Wszystko jest jakby dostępne, może jeszcze nie do końca, ale jest na tyle możliwość, że można jak się tylko chce. I spróbowałem. Piękna historia, piękna zabawa. Trener miał wielki, ogromny ze mną problem, bo jak ja już usiadłem na te saneczki i ruszyłem w trasę, to pamiętam, że zawsze mnie ścigali: „Wracaj już z treningu!” To było też kolejne wyzwanie i wiesz poczucie wolności. Sport dał mi poczucie wolności, niezależności, samodyscypliny i teraz używam tych słów które każdego człowieka powinny dotyczyć.

I to trwało do 40 roku życia, ale zabrakło czegoś. Były  rekordy Polski, były medale mistrzostw Polski i starty na mistrzostwach Europy i świata, ale nie ma Paraolimpiady.

Tak, tak. Nie umiem Ci teraz tego powiedzieć. Trenerzy bardzo żałowali, że się nie mogę skupić na jednej dyscyplinie a miałem też... Ja mówię, że to jest szczęście nie pech. Ja np. zrezygnowałem z ciężarów, kiedy w naszym sporcie pokazał się doping. Może te dwa zejścia moje wcześniejsze. Ja byłem bardzo  poukładanym człowiekiem, ja nie szedłem na skróty. Ja nie brałem żadnych ulepszaczy, mówię skrótem. Nie chcę nikogo urażać. Skończyłem z ciężarami i przesiadłem się na wózek. Będąc na wózkach, trafiłem na Zbyszka Wandachowicza, Bogdana Króla. Genialnych, fenomenalnych. Tomek Hamerlak, w ciężarach Boguś Lis Rysiu Fornalczyk, mistrzowie świata, rekordziści świata. Powiem Ci, że nie żałuję, ale wiedziałem jedno, to dzięki mamuni i tatusiowi. Kiedy wracałem na tę moją wieś, widziałem ich sprzeczność. Jak to? Jak to? Byłeś tu? Byłeś tam? Jak to wyjeżdżasz za granicę? Jak to masz paszport?

Pamiętam jak pierwszy raz leciałem do Stanów Zjednoczonych, jaki tatuś był przejęty. W Urzędzie Paszportowych, bo mój brat był w tym czasie w wojsku, to był 88 rok, to jest czas przełomu i oni do mnie mówią: „Pan musi powiadomić brata!”. Ja mówię: „Sami sobie powiadomcie! Ja jadę, lecę do Stanów”. Słuchaj, mam paszport i jest historia, której nie zapomnę. Nie będę wymieniał nazwiska, ale takie sytuacje się zdarzały. „Bo wiesz, jak będziesz w tych Stanach... to tam wiesz  no... „ – mówi. Pytam i patrzę w oczy tego pana Prezesa, o co mu chodzi. „No wiesz tak przedstaw się jako taki nieszczęśliwy, biedny. Może coś wyżebrzesz?”. Ja mówię: „To niech Pan sobie sam leci”. Wyobrażasz sobie? Mam 30 lat, mam paszport, wyjazd życia i mówię do niego, żeby sobie sam leciał.  Nie będę występował w roli żebraka. Na jakimkolwiek wyjeździe byłem czy to w Niemczech czy w Austrii, oczywiście w tych latach z i z jednej strony i z drugiej i w Stanach Zjednoczonych próbowano nam coś dać. W Europie z rzeczy, a w Stanach...

W dolarach?

Tak delikatnie, bo takie jedno zdanie, które otworzyło serce, kiedy mi zadano pytanie, czy nie chcę zostać? Też nie umiem Ci powiedzieć, bo nie byłem na tyle poukładanym człowiekiem. Nagle coś przychodzi we łbie i mówię do nich tak: „Nie sztuką jest żyć normalnie w normalnym kraju, ale sztuką jest żyć normalnie w nienormalnym kraju. I ja właśnie staram się tak żyć”.

Ojej, ale z Ciebie idealista

(śmiech) Ale taki byłem!

Okropność!

No i wtedy po cichu, słuchaj no stary nikomu nie mów, dostałem parę dolarów, gdzie u  nas w Polsce prawdopodobnie dwa lata by trzeba było na tę kwotę pracować. I wtedy mojej przyszłej żonie kupiłem pierścionek. Bo kiedy się zaręczałem, to nie miałem pieniędzy, żeby kupić. Znaczy wiesz, chcę Ci pokazać, jak dziwnym człowiekiem byłem, jestem, bo na wiele pytań do tej pory szukam w sobie odpowiedzi. Co mną kierowało? Dlaczego tak postępowałem? Dlaczego tak się zachowywałem? Dlaczego byłem taki honorowy?

Czy nie jest tak, że się bałeś przez ten cały długi czas sukcesu? Za każdym razem, kiedy pojawia się jakaś możliwość, skoncentrować się na czymś i paraolimpiada albo Stany albo coś, to Ty robisz krok do tyłu?

Nie, to nie był krok do tyłu. Ja powiem Ci słowa Włodzimierza Szaranowicza, który zrobił ze mną jako pierwszą osobą z niepełnosprawnością wywiad. Był taki program „Jeden na jeden” i on w takiej rozmowie, jak Ty ze mną rozmawiasz, słucha, słucha i mówi: „Krzysiek, Ty masz wiele garniturów życia”. Kochałem kulturę, ja kochałem malarstwo, ja kochałem grać, uczyłem się grać na fortepianie. Sam. I na gitarze. Pięknie rysowałem, całą szkołę średnią byłem najlepszym rysownikiem. Wiesz, były rocznice różne, trzeba to było jakieś plakaty, no to malowałem, rysowałem. W drugiej klasie chcieli mnie przenieść do plastyka, nie daj Bóg. „Moi rodzice zawału dostaną, dajcie spokój, już przemęczę się jakoś”. „Ale Ty masz takie zdolności!”. Nie umiem powiedzieć, ale nie, nie, nie. Nie bałem się wyzwań bo np. pójdę bardzo daleko. Telewizja, pierwsze prowadzenie pucharu świata w Zakopanem. Jak bym się bał ,to bym tego nie robił a tych wyzwań było mnóstwo.

Nie wyzwań, sukcesu?

Znaczy wiesz, to jest sukces. Sukces odniosłem we wszystkich tych dziedzinach, ogromne sukcesy tylko, że nie zdobyłem medalu paraolimpijskiego. Ale wiesz, wtedy nie było takiej motywacji, jaka jest teraz. Medal wtedy nic nie dawał. Ja jechałem na pierwszy wyjazd do Stanów Zjednoczonych, dostałem dres, który nie był na mnie. Jak wróciłem, to musiałem go oddać. Kiedy ja uprawiam ten sport, to wtedy wydawało mi się, że życie tak będzie wyglądało do końca. Kiedy ja wystartowałem w maratonie, to mnie chcieli wyrzucić ze stadionu. Teraz jest to Narodowy wtedy był Dziesięciolecia. 1987 rok i panowie z ochrony mówią: „Co wy tu kulawce robicie? I jestem dojrzałym człowiekiem, mam 30 lat, a podjąłem decyzję, że do czterdziestki będę uprawiał sport i koniec, bo wiedziałem, że natury się nie oszuka. A już wtedy, przed czterdziestką zacząłem komentować, prowadzić imprezy...

Od czego to się zaczęło? 

Od lekkoatletyki. Bo to ty jesteś organizatorem, on jest prowadzącym i nagle wszyscy mówią, telewizja się zainteresowała,  przełom 89, 91 rok. Wpadali [na zawody]. Nagle się okazało, że osoby niepełnosprawne są szczęśliwe, nawet się uśmiechają, no i tyle. „Powiedz coś” - pytali. No to wszyscy odsyłali do Krzyśka. „Tamten, o ten Wyrwijmikrofon”, bo tak byłem nazywany Wyrwijmikrofon. Pierwsze lata były trudne. Tak to wyglądało.

Wiesz co, zadałaś mi to pytanie, może się zastanowię, ale tak głęboko odczuwam nie - nigdy. Teraz może wiesz, kiedy się pojawiły pieniądze, stypendia, a już skończyłem wtedy karierę sportową zastanawiałem się, czy nie wrócić, bo kocham strzelectwo. Byłem bardzo dobrym strzelcem. Ale wiesz, jeżeli każdy weekend prowadzę gdzieś coś a wiem, ile potrzeba poświęcić sportowi. A gdzieś tam mam takiego dobrego anioła mówi: „Krzychu, rób to, co robisz. Robisz to dobrze i na tym się skup.” A pieniądze jakoś tak się dzieje, że już od prawie 20 lat nie pracuję, jestem tylko na rencie, wypracowałem sobie renty, nikt mi renty nie dał. Proszę zaznaczyć, wtedy rent nie dawano, rentę trzeba było sobie wypracować. Osoby z tzw. znaczną niepełnosprawnością w spółdzielczości inwalidów musiały być rok albo 5 lat. Takie osoby jak ja, z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności- 10, 15 lat. I wtedy mogłem się starać o rentę i oczywiście dalej pracować, żadna renta socjalna.

Pamiętasz w tym prowadzeniu zawodów, jakieś takie zawody sportu osób z niepełnosprawnością, które zupełnie położyły?

Żadnych.

Nie? Jesteś zawsze dobrze, perfekcyjnie przygotowany?

Nie, nie, słowo perfekcyjnie jest... Pamiętaj, że człowiek ma naturę, że jeszcze się taki nie urodził, żeby każdemu dawać. Jedni się zachwycają a drudzy Ci zarzucają, dlaczego mówisz o tym. Może dlatego, że ta osoba prosiła mnie, żebym wspomniał o jej niepełnosprawności, o drodze do tej niepełnosprawności, bo ona jest odbiciem lustrzanym tysięcy, dziesiątek tysięcy osób niepełnosprawnych, które teraz będą czytały, będą oglądały w telewizji. Mówi o mnie, mówiąc o sobie.

Nie, nie[perfekcyjnie]. Staram się to robić dobrze. A to, co jest moją największą siłą, że robię to z sercem. Zresztą, jak posłuchasz niektórych moich komentarzy, bo zamieszczają ich mnóstwo. Nawet teraz ta impreza, którą prowadziłem w Złotoryi. Pierwszy raz tam byłem. Dla pełnosprawnych były te mistrzostwa Polski m.in. służb mundurowych, wyciskanie sztangi leżąc w martwym ciągu. Nie było osób niepełnosprawnych, ale było dwóch moich kolegów m.in. Rafał Roch. Przyjechał, bo wystąpił w roli trenera. Jeszcze jeden zawodnik, który mimo tego, że był podest, wnieśli go po schodach. Oczywiście od razu całą nadbudowę zrobiłem o sporcie niepełnosprawnych, o tym jak ważne są ciężary dla osób niepełnosprawnych. Na wszystkich zawodach ze skokami narciarskimi, z biegami narciarskimi, bo oczywiście byłem w Zakopanem, w Wiśle, Szczyrku itd. W Jakuszycach, kiedy Justyna Kowalczyk z Marit Bjoergen biegła. Zawsze wspominam o tych osobach, które też mogą, o tym że niepełnosprawni na tej Polanie Jakuszyckiej startowali, że to był mój pierwszy start na mistrzostwach Polski. Ja wiem, co chcę powiedzieć. Też mi ktoś z was, dziennikarzy powiedział: „Krzysiek najważniejsze, żebyś wiedział, co chcesz powiedzieć a słowa same przyjdą”. Może to jest moja ambicja. Tak bym chciał być takim człowiekiem, żeby pokazać ludziom, że można żyć normalnie, że możemy być szczerzy, że możemy być prawdziwi, że możemy się kochać bez względu na to... Już nie będę mówił o pewnych kolorach, które od kilku lat są zabronione, żebym mówił, ale ja jestem po tej czarnej stronie. Pokaż mi niepełnosprawnego, który by powiedział -„ Jestem szczęśliwy bo jestem niepełnosprawny.” Ja mogę teraz to powiedzieć, ale kiedy miałem te kilka, kilkanaście lat miałem serdecznie dosyć. Osoba niepełnosprawna, która patrzy na brata, siostrę, matkę, ojca. On zrobi, też bym chciał. Nie mogę. A później nauczyłem się żyć, że mi pomagają. Ale czy to jest tędy droga? Ja pokazuję że nie.

Jak poznałeś żonę?

O, właśnie! Dobre pytanie. miałem cudowną Asię. Znaczy, jak się  domyślasz jestem dosyć człowiekiem otwartym. Do 20 roku, to moja koleżanka otworzyła we mnie mężczyznę, ze szkoły moja koleżanka. Nie wyobrażałem sobie. Skończyłem szkołę średnią. Już jechałem do Bydgoszczy, nie miałem żadnego problemu, żeby poznawać, mieć. Znałem mnóstwo, bardzo dużo. To dzięki dziewczynom już w szkole średniej zmieniło się moje życie. To wyście się za mną stawiły, to wyście ukrywały przed własnymi koleżankami i rodzicami, że chcecie mieć takiego kolegę, bo jak się domyślasz w tamtych czasach rodzice raczej nie pozwalali swoim kochanym córkom zadawać się z kulawym. I wiesz co? Nauczyłem się nie osądzać, chociaż było przykro, bo to są bardzo przykre lata kiedy. Ale dlaczego tak mnie traktują? Ale dlaczego? I tak zadaję sobie pytanie: Ale dlaczego? No i w końcu, ktoś mi tam na górze powiedział: „Bo tak! Bo tak jest, bo takie jest życie, albo się z nim zmierzysz albo będziesz płakał nad tym rozlanym mlekiem do końca życia i ciągle tego mleka będziesz dolewał”. A ja nie, ja bardzo szybko. Byłem  wściekły, byłem zły, kiedy mi coś nie wychodziło z jakąś dziewczyną.  I wiesz, co jej mówiłem. „Nie jesteś mnie warta” (śmiech).

Nie no, słabo...

(śmiech)Ale wiesz, no człowiek musi znaleźć… 

Winnych (śmiech)

(śmiech) Nie no wiesz, tak to wyglądało.

Asia?  Byłem w sanatorium, bo oczywiście już byłem bardzo dobrym sportowcem. Mój lekarz wojskowy mówi: „Krzysiek, zimą to Ty jedź do sanatorium”. A ja szpitali i sanatoriów miałem potąd. „Ale pojedziesz do sanatorium, to będziesz jak na obozie sportowym, no i w Lądku Zdroju”.

Oni już wiedzieli, bo już byłem na tyle znanym sportowcem, że już kojarzyli mnie. Nawet byłem już po mistrzostwach świata w Berlinie. Oczywiście miałem już swoje doświadczenie, miałem już odpowiedni sprzęt, miałem nawet swój trenażer. Oczywiście mój maluszek był załadowany wózkiem, trenażerem. Oczywiście byłem w sanatorium, chodziłem na zabiegi, ale też trenowałem. Pięć lat z rzędu byłem. Miałem takie możliwości i poznałem w pewnym momencie Asię. Widzę piękną, śliczną dziewczynę, do tej pory ją widzę jak idzie po schodach. a ja mówię: „Ale Pani jest ładna!” I tak się zaczęła nasza przyjaźń. To był luty. W maju żeśmy się sobie oświadczyli. W sierpniu żeśmy wzięli ślub, dwa lata później przyszła Martusia na świat i rok później już było małżeństwie. Nadal jest cudowną kobietą. Bardzo dużo jej zawdzięczam. Jest bardzo wrażliwą i śliczną kobietą, tylko po prostu takie rzeczy się zdarzają.

Pojawiły się później następne? 

Były chętne. Nie chciałem przeżywać jeszcze raz tego samego. Miałem wiele przyjaciółek. Mam wiele przyjaciółek, ale wiesz co, na tę chwilę nie czuję potrzeby związać się z kimś na stałe. Ale radzę sobie bardzo dobrze.

Jest praca, kwestie na temat damsko - męskie omówiliśmy. Właściwie można by było usiąść na laurach i powiedzieć: „no dobra, mam wszystko” a Ty tam dorzuciłeś się jeszcze sporo  działalności społecznej np. z fundacjami. Co Ty robisz i dlaczego?

To jest dobre pytanie. Powiem ci, że prędzej znalazłem odpowiedź niż zacząłem działać. Chciałem spłacić dług. Dyrektorowi. Nauczycielom, których spotkałem. Mojemu Stefanowi Bałkowskiemu, mojemu profesorowi, który mnie leczył w Trzebnicy i ojciec z ostatnim groszem pojechał. Jako jedyny nie przyjął pieniędzy, ale zrobił w tamtych latach, to był 78 rok, zrobił wielki boom w radiu, w prasie. Dajcie szansę tym dzieciom. Placówki specjalne, bo wtedy tak się nazywała, przecież Wrocław ma potężną szkołę na Wejcherowskiej.

Była też w Poznaniu. W każdym większym mieście były tzw. placówki zamknięte. I pewnie, gdyby rodzice podjęli taką decyzję to musiałbym być w takiej placówce, a oni nie chcieli podjąć decyzji. Ksiądz, przez 4 lata szkoły średniej nie chodziłem na religię, bo już wtedy byłem bardzo mocno skłócony z Panem Bogiem, z wiarą z religią, ale to też dzięki Wam - znowu dziewczyny mnie wciągnęły. Ja w tym czasie chodziłem do elektronika, ale moim konikiem były gwiazdy. Do tej pory astronomia jest moim konikiem. Skończyłem szkołę średnią i wyobraź sobie zdawałem na uniwerek na astrofizykę. Znaczy wiesz, szukałem odpowiedzi. Jeżeli nie znajdziesz odpowiedzi na ziemi, szukasz tej odpowiedzi w gwiazdach. Jeżeli gdzieś tam żyjesz w świecie, gdzie mówią o Bogu, gdzieś coś tam i w ogóle tego nie rozumiesz i w ogóle tego nie możesz pojąć. I kiedy z ludźmi się nie możesz dogadać, jesteś obrażony na wszystko, co cię otacza zwierzęta, rośliny, no to uciekasz w gwiazdy i oczywiście zaczęło się od takich zwykłych, zimnych gwiazd, później zaczęła się astrobiologia, pytanie, czy jest tam jakieś inne życie. Już w szkole średniej miałem dostęp do prasy, której inni nie mieli. Tam się zaczęła i wyobraź sobie, że w szkole średniej, chyba to była druga klasa, nie wiem czy teraz jeszcze jest, ale wtedy była obowiązkowa astronomia. Najczęściej uczyła jej pani fizyk. To była Pani Maria Dąbek. Pamiętam jak dziś, bardzo dużo  jej zawdzięczam i wyobraź sobie, że ona zauważyła, że mam takiego konika i ona mi dawała temat, ja prowadziłem lekcje z astronomii. To była bardzo prosta astronomia, ale była tak cudowna i wtedy już był ten pierwszy krok kiedy klasa nagle zaczęła wiesz... no kurde. Dziewczyny szczególnie, bo wiesz gwiazdy są piękne. O tych gwiazdach można opowiadać pięknie i  można niejedną dziewczynę wyrwać na gwiazdy, co Ci będę mówił. Wtedy się bałem kobiet w ogóle, nie wyobrażałem sobie, że będę mógł jakąkolwiek kobietę wyrwać. A o gwiazdach potrafiłem mówić i potrafiłem ładnie malować i jak chciałem Ciebie wyrwać no to dałaś mi zdjęcie, to Cię  tak narysowałem, że od razu byłaś zakochana we mnie.
Takie rzeczy potrafiłem robić. Szukałem własnej drogi życia a ta droga była bardzo taka ciekawa.  I tak to wyglądało to moje życie i ono chyba ciągle tak wygląda, bo ciągle mam mnóstwo pasji i jestem z natury impresjonistą.  Kocham fotografię. Uchwycam różne momenty.

To jakie działania społeczne…

W szkole średniej się zaczęły, gdzie np. wiesz, łączyłem się w grupy, aktywizowałem, kiedy na przykład nauczyciel WFu dawał mi odpowiedzialność, np. była sala dla mnie, ale moi koledzy z internatu pytali: „Czy możemy?”. I ja byłem jakby kapitanem albo dowódcą tej grupy, inni szli na zaplecze oczywiście wyrwać dziewczynę, inni szli na papierosa. Później wiesz, jak wyrywał dziewczynę to nauczyciel nie widział, ale jak papierosa wypalił i zostawił peta, no to zauważył i dostawałem burę.

Ta moja taka działalność społeczna zaczęła się w Bydgoszczy, kiedy zacząłem pracować w spółdzielni, kiedy były jeszcze różne związki, nie-związki. Harcerstwo było pierwszą rzeczą, gdzie w szkole średniej już jako harcerz próbowałem coś przekazać. No i właściwie, kiedy dostałem możliwość wypowiadania się. Wskazywałem ludziom drogę od początku lat 80., a później z racji tego... ten dar mówienia chyba, zostałem zaproszony na konferencję do różnych organizacji. Olimpiady Specjalne zaczęły się już chyba z 15 albo nawet więcej lat temu, Ania Dymna ze 20 lat temu. Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i ja”,  gdzie właściwie.. tam jest film poświęcony tematyce, ale kiedy nagle była taka sytuacja, że tak jak Ani Dymnej powiedziałem: „Pokażę Ci inne osoby. Osoby, które biorą życie we własne ręce”.

Niektórzy mi zarzucili, że wszyscy zostaniemy paraolimpijczykami, ja mówię chcieć to można, ale trzeba na to ciężko pracować i nikt za darmo nie daje. Oczywiście ja mówię, że żaden z paraolimpijczyków nie żyje na garnuszku pomocy społecznej, tylko sobie wypracował. Stypendium wypracował sobie, to że ma żonę, męża, dzieci, ma samochód, ma pracę. Wielu z nich jest biznesmenami, ale do tego ciężką drogą doszli, tak samo jak ja i na tym to polega i to jest chyba.. Znaczy misja to może za mocne słowo, ale chciałbym, żeby ludzie żyli normalnie, każdy z nas. Ja się z tym spotkałem na Zachodzie i w Stanach, a najbardziej w Stanach i w Kanadzie. Jak byłem na jednym z Uniwersytetów w Waszyngtonie albo w Toronto już nie pamiętam, w którym i było takie coś: „Pomagając nam dzisiaj, pomagasz sobie jutro”. I kiedy wróciłem ze Stanów już z tym hasłem albo drugie hasło, które zapamiętałem i też powtarzam: „Sprawny jesteś tymczasowo”. I dodaję: „Pomagając nam dzisiaj pomagasz sobie jutro”. Kiedy my nauczymy się żyć w tej świadomości, a szczególnie teraz w czasie tej pandemii, bo już nie mówię o wypadkach chorobach. Każdego roku mówię o kilkuset moich kolegach, koleżankach, które skaczą w tym miejscu, w którym nie powinni i łamią kręgosłupy itd itd. No mógłbym ten temat rozwijać i  może przez to, co robię, może przez to, w jaki sposób prowadzę, chcę im wskazać drogę i mówię słowa mojej świętej pamięci mamy do nich i do rodziców: „Nikt za Ciebie życia nie przeżyje, ani pan, ani pani za mnie mojego życia nie przeżyją”. I tak się staram to robić.

Jakie plany na przyszłość?

Dobre pytanie!  Kurde, widzisz, jakbyś była na moich spotkaniach ze studentami czy uczniami... bo oni jeszcze dodają takie pytanie, czy jestem szczęśliwy albo jakie mam marzenia? Wiesz nauczyłem się żyć każdą chwilą. Jestem szczęśliwy dzisiaj, że jest taka pogoda. Plany? Mojej córce zawsze to mówiłem. Plany, o co się modlę każdego dnia, o co proszę sam siebie? Być prawym dobrym człowiekiem.

 

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas