Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Raz w roku w Czechach

23.08.2022
Autor: Rozmawiała Ilona Berezowska, fot. Ilona Berezowska
Źródło: Integracja 3/2022
Grupa osób z niepełnosprawnością jedzie autobusem.

W deszczu, słońcu, korkach, z noclegiem po drodze, całym dniu w poczekalni, ale z poczuciem ulgi, że wreszcie po miesiącach, a czasem latach frustracji, odbijania się od drzwi i niekończącego się oczekiwania na połączenie telefoniczne z recepcją – udaje się dopiąć swego. Co jakiś czas z różnych rejonów Polski do czeskiej Ostrawy ruszają grupy pacjentów z niepełnosprawnością. Ich historie różnią się szczegółami, ale zawsze motywem przewodnim jest ciąg niepowodzeń w dostępie do stomatologów w Polsce.

W majowy pochmurny dzień przed Dworcem Letnim w Poznaniu zaczęła się zbierać grupa osób oczekujących na transport. Cztery z niepełnosprawnością intelektualną. To rodzeństwo. W trasę ruszy z nimi mama i dwie siostry. Dwie osoby poruszają się na wózku. Jedna ma mukowiscydozę. Wyjazd jest tylko na 48 godzin, ale do busa trzeba zapakować ubrania na zmianę, walizki, leki, wózki, sprzęt medyczny, a nawet fotel. Duży i zniszczony, nieporęczny, ale tylko na nim Artur będzie jadł, bo tylko na nim czuje się dobrze. Żadna podróż nie może się obyć bez tego fotela.

W nieznane

Atmosfera zamieszania przed podróżą udziela się Ilonie. Staje się marudna. Stawia warunki. Nigdzie nie pojedzie, dopóki nie dostanie czegoś do picia, ale soczek załatwia sprawę jedynie na chwilę. Ilona czuje, że to nie będzie zwykła wycieczka. Jej zdenerwowanie udziela się rodzeństwu. Są w zbliżonym wieku. Porozumiewają się między sobą własnym językiem. Trzymają się razem i wspierają. U dentysty byli ze trzy razy w życiu. Mama zorganizowała im taką wizytę w szpitalu przy ul. Kórnickiej.

 – Ale to było dawno – wspomina. – Mieliśmy wizytę zaplanowaną trzy lata temu. Niestety, zaczęła się pandemia i termin nam przepadł. A teraz dzwoniłam wiele razy o różnych porach i nikt nie odebrał telefonu. Nikt się z nami nie skontaktował, żeby zaproponować przyjście innego dnia czy powiedzieć, że jest dla nas nowy termin. Gdy Fundacja Niesiemy Nadzieję umożliwiła nam wyjazd do kliniki w Czechach, nie zastanawiałam się ani chwili – mówi, nie spuszczając wzroku z ulicy, bo w każdej chwili mógł przyjechać bus. W jej życiu nie ma miejsca na czekanie, nieprzewidywane wydarzenia i niepewność. Urodziła sześcioro dzieci, z czego czworo szybko zaczęło zdradzać objawy zaburzeń ruchowych i niepełnosprawności intelektualnej. Przyczyna ich niepełnosprawności nie została określona.

Ilona, Monika, Michał i Darek są już dorośli. Gdy byli dziećmi, w ich domu na uboczu, z daleka od sąsiadów, zawsze coś się działo.

 – Ilona kiedyś sprytnie wymyśliła, jak się dostać do granulek środka do przepychania rur, chociaż nie trzymaliśmy go w domu, tylko w pomieszczeniu gospodarczym. Przydarzały się im też złamania. To była po prostu niekończąca się lista problemów i nowych obowiązków. Teraz jest spokojniej. Dziewczyny chodzą na warsztaty zajęciowe, chłopcy mają zajęcia w szkole z internatem – opowiada ich mama. Nadjeżdża bus. Po paru minutach zamieszania mieszczą się w nim ostatnie bagaże. Można ruszać. Do busa wchodzi koordynatorka wyjazdów ze strony polsko-czeskiej kliniki Kierunek Uśmiech, placówki, która umożliwia leczenie zębów osobom z niepełno[1]sprawnością w Ostrawie. Pani Lucyna jest zaangażowana. Stara się poznać pacjentów. Współpracuje z DPS-ami i placówkami, które są zobowiązane do zapewnienia opieki zdrowotnej swoim mieszkańcom. W podobnych wyjazdach bierze udział pięć razy w miesiącu. Z Poznania ruszamy w deszczu. Szum silnika i widoki za oknem uspokajają sytuację. Teoretycznie za pięć godzin grupa powinna być w Rybniku. Ale nie będzie, bo korki, zwężenia, roboty drogowe... – Nie układa się ta trasa. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, żeby kiedyś jechało się tu tak źle – mówi kierowca. Humorów nie poprawia też fakt, że obowiązkowa przerwa dla kierowcy wypada na parkingu na obrzeżach Wrocławia. Nie ma tu co robić, nie ma sensu wypinanie wózków, a jedyna toaleta jest akurat nieczynna. Kolejna przerwa w podróży będzie dopiero w hotelu w Rybniku, do którego bus dojeżdża z dużym opóźnieniem.

W przerwie…

Sebastian przez niemal dziewięć godzin nie opuszczał busa. Szkoda mu było czasu na rozkładanie i składanie wózka. Od wypadku minęły trzy lata.

 – Kiedyś miałem firmę. Zakładałem klimatyzatory. Radziłem sobie w życiu. Mam rodzinę. Od 5 lat nie mam firmy, ale pozostał kredyt we frankach. Wiem, że to nie koniec świata, że na wózku i z chorobą można żyć, że można przyzwyczaić się do straty, ale nie będę udawał, że mi z tym dobrze – wyznaje. W 2006 r. spadł z dachu. Przez rok ratował nogę. Stała się krótsza, ale nie to było najgorsze. Zaczął gorzej chodzić. Długo czekał na właściwą diagnozę. Wszyscy lekarze szukali przyczyn w powypadkowej nodze. Bagatelizowali jego skargi. W końcu okazało się, że przyczyną pogarszającego się stanu zdrowia był nie wypadek, ale stwardnienie rozsiane. Tuż po diagnozie stracił poczucie, że jego życie ma sens, ale najgorsze było dopiero przed nim. – Byłem sam w domu. Wsparłem się na chodziku i nagle moje ciało zesztywniało. Zsunąłem się z chodzika, ale zawisłem na nim zaczepiony rękami. Pięć godzin czekałem na pomoc. Gdy córka, wtedy 14-latka, wróciła ze szkoły, zdemontowała rurki chodzika, żeby mnie uwolnić. Omal nie straciłem rąk. Teraz poruszam się na wózku. Wielu rzeczy już nie zrobię. Stałem się ciężarem.

 Sebastian zdecydował się na podróż z Fundacją Niesiemy Nadzieję z powodu nieustającego ćmienia zęba. Był pewien, że uzębienie ma w dobrym stanie, ale na fotelu spędził prawie dwie godziny. – Z mojego doświadczenia wynika, że tak się właśnie dzieje. Zawsze gdy ktoś mówi, że u niego będzie szybko, to w rzeczywistości ma do zrobienia mnóstwo rzeczy, o których nie wiedział – mówi pani Lucyna. Koordynatorką wyjazdów stomatologicznych do Czech jest od trzech lat. Prywatnie robi... sery i marzy o agroturystyce. – Kiedyś będę miała dom, gospodarstwo agroturystyczne i warsztaty serowarstwa, ale nie zostawię wtedy tej pracy. Lubię to, co robię. To ma znaczenie, bo jest ważne dla innych

W poczekalni i w gabinecie

O 8:52 cała grupa siedzi w poczekalni. Jest tam telewizor, umywalka, krzesła, jedna kanapa i jedna leżanka. Personel medyczny informuje: – Podczas jednej wizyty zostaną wyleczone lub usunięte wszystkie wymagające tego zęby. Po leczeniu zostaną zabezpieczone. Każdy skorzysta też z piaskowania i fluoryzacji. Nici są samorozpuszczalne, nie trzeba nigdzie jechać, żeby je usunąć. Jeśli jest to wskazane, pacjenci dostają antybiotyk. Zdenerwowanie i zmęczenie dają się we znaki. Informacja prawie nie dociera do zainteresowanych. Pierwszy do gabinetu wchodzi Artur. Jego mama jest mocno zdenerwowana. Instruuje anestezjolożkę, jak używać sprzętu przy wózku. Dba, aby nikt nie zatkał rurki, przez którą Artur oddycha. Przenosi go na rękach na fotel. Szybko się jednak okazuje, że cały wysiłek i zmęczenie podróżą nie przyniosą rezultatu. Artur ma sączącą się opryszczkę. Zastosowanie znieczulenia mogłoby skończyć się opryszczkowym zapaleniem mózgu. Silny skurcz szczęki utrudnia przegląd, ale nawet pobieżna kontrola wskazuje osiem zębów do wyrwania, zniszczoną tkankę, do której trudno będzie się dostać. To jednak problem przyszłości.

 Dzisiaj Artur wraca do poczekalni, a jego mama, mająca też orzeczenie o niepełnosprawności, siada na fotel. W poczekalni kręci się mama 41-letniej Ani. Przyje[1]chały z Rybnika. Ania z MPD ma problem z odpowiednio szerokim otwarciem ust. Informację o klinice w Czechach dostały w ośrodku terapeutycznym. Pierwszy raz były tu 5 lat temu. Ania wyleczyła wtedy 18 zębów w jeden dzień. Dzisiaj znowu ją bolą. Dentyści szukają przyczyny. Z gabinetu wraca mama Artura. Kręci się jej w głowie. Zajmuje jedyną leżanką i natychmiast zasypia. Miała ogólną sedację (farmakologiczne uspokojenie). Usunięto jej jeden ząb, a pięć poddano leczeniu. – Takie mam już te zęby. Chodzę do dentysty, kontroluję, dbam, leczę, a zawsze jest coś do zrobienia – wyjaśnia.

Ilonę zaczyna z nerwów boleć głowa. Ona będzie miała pełną narkozę, ale jej rodzeństwo nie kwalifikuje się do takiego znieczulenia. Monika donośnie krzyczy. Zapiera się i broni przed wejściem do gabinetu. Jest przerażona. Wraca dosyć szybko. Miała trzy drobne ubytki do leczenia. Anestezjolożka mówi, że było całkiem spokojnie. Gdy jednak przychodzi sprawdzić, czy Monika prawidłowo dochodzi do siebie, ta zrywa się z krzesła i ucieka. Jest zdeterminowana, by nie pozwolić już dzisiaj nikomu zaprowadzić się do gabinetu. Micha[1]łowi spada ciśnienie podczas zabiegu. Przez chwilę jego mama jest przerażona, ale wszystko dobrze się kończy. Darek jest tego dnia ostatnim pacjentem. Nie kwalifikuje się do narkozy. Może być poddany sedacji. Ma siedem zębów do zrobienia. Przez cały dzień napatrzył się na ból innych, nie pozwolił się dotknąć. Jest silniejszy niż Monika. Leczony musi być w szpitalu. – Nie wiem, co teraz. Tak trudno się gdzieś dostać. Nie wiem, co zrobimy – martwi się jego mama. Czekamy jeszcze 20 minut, aż Darek dojdzie do siebie po sedacji. Ilona wróciła z zabiegów obolała. Jest obrażona na bliskich. Do końca dnia będzie przykładała chusteczkę do ust i demonstrowała niezadowolenie.

Do domu

O 15:30 wszyscy siedzą w busie. Jeszcze tylko zakup winiety, omijanie autostrady i obowiązkowa przerwa kierowcy. Większość pacjentów nie mieszka w Poznaniu. Nerwowo patrzą na zegarki. Załatwiają transport z Poznania do swoich miejscowości. W połowie drogi Ilona donośnym krzykiem oznajmia, że znieczulenie przestało działać. Próbuje wyciągnąć szwy. Zaczynają się wątpliwości: – Nie wiem, czy można jej dać lek przeciwbólowy, czy nie przedawkujemy – zastanawia się jej pełno[1]sprawna siostra. Odpowiedzi nikt nie zna, ale przed nami kilka godzin drogi. Lek zostaje podany. Do Poznania dojeżdżamy nocą. Ilona na widok swojego taty zapomina o bólu. Ma mu dużo do opowiedzenia.

Było wspaniale!

Na twarzach pacjentów widać zmęczenie podróżą i emocjami, ale są zaskoczeni pytaniem, czy było warto wziąć udział w tej wyprawie. – Przecież było wspaniale – mówi mama Artura. Potem już wszyscy jednocześnie przytaczają argumenty: – W Polsce nikt się tak nie uśmiecha do moich dzieci. Tam wszyscy byli mili, nikt nie krzyczał, nie okazywał zniecierpliwienia – podkreśla mama czworga pacjentów. – Ja miałbym być niezadowolony? Dlaczego? W Polsce nie mógłbym w takiej przyjaznej atmosferze wyleczyć wszystkiego w jeden dzień - zapewnia Sebastian. Żałują tylko jednego. Na leczenie do Ostrawy można wyjechać raz w roku. – I niech nam ta wizyta wystarczy na lata – zaklina tata Ilony.  

Autorka dziękuje Fundacji Niesiemy Nadzieję za pomoc w organizacji wyjazdu i zebraniu materiałów do tekstu.

okładka magazynu Integracja 1/2022Artykuł pochodzi z numeru 3/2022 magazynu „Integracja”

Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.

Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.


 

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas