Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Życie od nowa

19.06.2023
Autor: Ilona Berezowska, fot. Anastasija Fediunina
Źródło: Integracja 2/2023
Aleksander (bohater tekstu) na siłowni ze swoją dziewczyną Anią.

24 lutego 2022 r. Anastasija Fediunina była w domu, w Szepetówce. Około 4:00 rozdzwonił się telefon. Wszyscy powtarzali, że zaczęła się wojna.

O siebie się nie martwiła, ale od dwóch tygodni jej brat miał nowy przydział i stacjonował w rejonie Czarnobyla. Mijały dni, a ona nie miała żadnych wiadomości. Nie wiedziała, że Wadim dostał zadanie obrony Czarnobyla i Kijowa i właśnie brał udział w wysadzaniu mostu na rzece Uż.

- Niby byliśmy przyzwyczajeni. Wadim był wojskowym już trzeci rok, ale te 10 dni bez żadnego kontaktu były dla mnie najtrudniejsze – mówi Anastasija.

W 124. dniu wojny służba Wadima została przerwana pociskiem wystrzelonym z czołgu. Odłamki wbiły mu się w nogę. Potem było tylko gorzej.

Rodzeństwo w Polsce

-  Podczas operacji wdała się infekcja. Mój brat stawał się coraz słabszy. Gdy trafił do szpitala w Poznaniu, był bezwładnym ciałem. Prawie go nie poznałam. Gorączkował, do niczego się nie nadawał. W Polsce okazało się, że zakażenie roznosi się po organizmie. Miał sepsę. To dlatego stracił nogę. Nie z powodu samej rany, tylko tego zaniedbania. Jest we mnie ogromna złość na to, co mu zrobili w szpitalu we Lwowie. Jestem przekonana, że można było uniknąć tej amputacji, gdyby inaczej się nim zajęto – podniesionym głosem mówi Anastasija.

Upewnia się, że żadne słowo nie zostanie pominięte, że wybrzmią wszystkie jej pretensje i zarzuty do lekarzy w Ukrainie. Wadim w poznańskim szpitalu spędził siedem miesięcy. Anastasija nie wahała się długo. Przyjechała do Poznania, znalazła pracę w pobliżu szpitala i codziennie odwiedzała brata.

Niewiele pamięta z tego czasu, może tylko tę niedzielę, gdy wykonano amputację. 

- Przyjechałam do niego o 15.00. Spał. Poszłam porozmawiać z lekarzem i usłyszałam, że trzeba uciąć nogę. Nie mogłam się powstrzymać. Płakałam i płakałam. Operację zaczęli o 17.00. O 21.00 było po wszystkim, znaczy po tej nodze. Gdy się wybudził, to pierwsze pytał, jak ja się czuję. Ani razu nie narzekał – wspomina Anastasija.

Wadim do amputacji podchodzi z dystansem. 22-latek ani razu nie pomyślał, że spotkało go coś nieodwracalnego. Nie przechodził trudnych chwil. Przed nim jeszcze kolejne operacje, ale już planuje swoje życie po powrocie do domu. Będzie chodził na ryby i się ożeni. 

- Nie mam dziewczyny, ale znajdę. Brak dziewczyny to nie problem. Tak czy owak się ożenię – zapewnia.

Na razie razem z siostrą wynajął mieszkanie. Ich dni wypełnione są wizytami lekarskimi, masażami, treningami, rehabilitacją i spacerami.

Wadim (bohater) tekstu I. Berezowskiej.

Misja pomocy

Obydwoje przychodzą do Iron Areny, miejsca w którym Krzysztof Stern, założyciel Stowarzyszenia „Jedna Chwila”, organizuje zajęcia crossfitu, rehabilitację przez sport i wsparcie w procesie usamodzielniania się osób z niepełnosprawnością. 

- Od października 2022 r. robimy to w ramach projektu Iron Help, który realizujemy z Polską Misją Medyczną (PMM). Projekt zakłada pomoc osobom cywilnym i weteranom z Ukrainy w zakresie protezowania i rehabilitacji. Organizujemy turnusy rehabilitacyjne, pomagamy w sprawach pobytowych i zaopatrzeniu w sprzęt rehabilitacyjny. To ma ogromne znaczenie w odzyskiwaniu samodzielności. Trzeba zaznaczyć, że do projektu są przyjmowani także Polacy. Mają też swoją rolę jako np. instruktorzy czy fizjoterapeuci – mówi Krzysztof Stern.

Pomoc Ukrainie była dla niego oczywista od pierwszego dnia wojny. Organizował wózki, załatwiał mieszkania, wysyłał transporty niezbędnych rzeczy. Między innymi za tę aktywność otrzymał w grudniu 2022 r. po raz drugi wyróżnienie w konkursie „Człowiek bez barier”.

Teraz jego działania zostały zakrojone na szeroką skalę. Niektórzy beneficjenci projektu otrzymują wsparcie w wysokości 200–300 tys. zł. Na tę kwotę składają się koszty logistyczne oraz leczenie, rehabilitacja i protezy. 

- Mamy tu gabinet fizjoterapeutyczny, ale głównie działamy przez sport i motywację. Rehabilitacja medyczna jest uzupełnieniem. Oczywiście część osób musi zacząć od zabiegów operacyjnych. Mamy teraz dwóch chłopaków umówionych na operację, która zmniejszy ich spastyczność, ale przede wszystkim dajemy ludziom poczucie sprawności, samodzielności i sprawczości.To, czy będą mogli pracować, jak pracowali, zależy od wielu czynników. – mówi.

- Zdarza się, że weterani po amputacji wracają do wojska. Niekoniecznie przydają się na froncie, ale w zaopatrzeniu czy przy komputerach już tak. Im na tym zależy, cieszą się, że pracują w wojsku, bo przecież nie przestali być żołnierzami i patriotami – dodaje.

- Niektórzy po amputacjach wracają i szkolą innych. Nie wiem, jak to się sprawdza, gdy osoby, które są szkolone, widzą ludzi, którzy doznali urazu na wojnie, ale dla nich to ważne. Przy okazji tej działalności coś dajemy, ale też dużo dostajemy. Uczymy się siebie nawzajem – podkreśla Krzysztof Stern, który podjął się nauki języka ukraińskiego, by usprawnić komunikację z beneficjentami Iron Help.

Integracja między narodami jest jednym z aspektów branych pod uwagę przez Polską Misję Medyczną. 

- Jest dla nas oczywiste, że nie tylko osoby przyjeżdżające do Polski otrzymują pomoc. To nie jest tak, że pomoc dla Polaków w potrzebie jest przekierowana do Ukraińców. Obie społeczności są objęte pomocą. Nasze projekty zawsze zakładają integrację i cenimy sobie dzielenie się wiedzą. Mamy w Polsce wiedzę o rehabilitacji urologicznej, niezwykle istotnej dla osób z niepełnosprawnością, a nie zawsze jest ona dostępna dla pacjentów w Ukrainie – wyjaśnia Justyna Stępień z PMM.

Polska Misja Medyczna dzieli się wiedzą także bezpośrednio w Ukrainie, prowadząc szkolenia i doposażając szpitale. Według statystyk PMM, w wyniku wojny przeprowadzono 20 tys. amputacji. Dla lekarzy jest to nowe i jednocześnie ogromne obciążenie.

-  Ukraińscy chirurdzy stają przed koniecznością zdobycia nowej wiedzy związanej z traumą i prawidłowym prowadzeniem pacjentów z tego typu obrażeniami. Nasza organizacja dzieli się wiedzą przez treningi. W tej chwili rozpoczynamy projekt we Lwowie, w którym przy wsparciu chirurgów szkolimy personel medyczny z prawidłowego zajmowania się osobami rannymi, z przeprowadzania amputacji, oczyszczania ran i prowadzenia osteointegracji u osób, które nie mogą mieć założonej protezy lejowej – wyjaśnia przedstawicielka PMM.

Anastasija wspomina szpital we Lwowie jak najgorzej, a to właśnie tam trafiają z całej Ukrainy osoby wymagające amputacji. Przy szpitalu działa centrum rehabilitacji. Doświadczenie lekarzy stale rośnie, lecz system jest przeciążony. 

- W Ukrainie są dobrze zorganizowane szpitale, ale sytuacja jest trudna i nie jest możliwe, żeby cała niezbędna pomoc została udzielona pacjentowi na miejscu. Pozostanie na miejscu byłoby dla pacjenta łatwiejsze, na razie jednak możemy pomóc, zapraszając na leczenie do Polski. W międzyczasie szkolimy lekarzy i wspomagamy sprzętem. W wielu regionach, w których działamy, warunki pracy medyków są trudne. Nie wszystko się udaje – mówi Justyna Stępień.

Nie wszystko udaje się także w projekcie Iron Help. Krzysztof Stern wspomina przypadek chłopaka uzależnionego od morfiny, który nocą, zaledwie dobę po przyjeździe, uciekł. Ma jednak w planie zrobić drugie podejście i przyjechać jeszcze raz.

Wkrótce przybędzie do Poznania kilka nowych osób, w tym prawnik po urazie głowy, który w Polsce powalczy o większą niezależność podczas codziennych czynności. Siła młodości Od października 2022 r. w projekcie wzięło udział ponad 100 osób.

W tej chwili z pomocy korzysta 20. Jednym z nich jest Aleksander Buran, który do armii wstąpił w 2014 r. Przez 1,5 roku brał udział w obronie Donbasu. 

- Na tamtą wojnę po prostu uciekłem. Nic nie powiedziałem rodzinie, nikogo nie pytałem o zdanie. Pojechałem, żeby walczyć. Tamta wojna nie była taka straszna jak to, co się teraz dzieje. Miałem 19 lat, fajnego dowódcę, kierowałem czołgiem i świat stał przede mną otworem. Gdy mój dowódca zginął, zastępowałem go. Miałem pod sobą 20 osób, z których nikt nie zginął. Uczyłem się na oficera – wspomina Aleksander.

Nauki nie skończył. Stracił sprawność i jego życie się zmieniło. W dniu wybuchu wojny mieszkał w Polsce ze swoją dziewczyną. Był gotowy rzucić wszystko i jechać na front. Koledzy pojechali. Jego nie chcieli. Na wózku nie był przydatny. 

- Nie zostałem ranny na wojnie. Jechałem samochodem na służbę, do pracy. Wygłupiałem się w tym samochodzie, miałem wypadek. Trzy lata temu. Na początku pomyślałem, że źle wyszło z tym wózkiem, ale miałem dobrych kolegów, którzy nie pozwolili mi się tym przejmować – mówi zawiedziony brakiem przydziału Aleksander.

W Polsce próbuje odzyskać siłę i sprawczość. Na rehabilitację w Ukrainie nie narzeka. Uważa, że ta dostępna dla żołnierzy jest dobrze zorganizowana, przyznaje jednak, że dla jego poruszającej się na wózku dziewczyny dostęp do rehabilitacji jest płatny i często przekracza budżet osoby z niepełnosprawnością. 

- Ja wszystko mogę. Jestem samodzielny. Jeżdżę komunikacją miejską, prowadzę normalne życie. Nie potrzebujemy z Anią asystentów. Dajemy sobie radę ze wszystkim. Mamy też dochody. W Ukrainie mamy sklep z używaną odzieżą. Teraz prowadzi go mama mojej dziewczyny. W Ukrainie ludzie są odważni. Żyją normalnie. Boją się, są alarmy, ale co robili wcześniej, robią i teraz. My też – zapewnia.

Najważniejsza jest dla niego niezależność, jaką zyskuje dzięki zajęciom sportowym. Za wszelką cenę chce uniknąć losu swoich kolegów. Przytacza przykłady 20-latków, którzy czują się bezradni i nie są gotowi, by skorzystać z pomocy.

- Jeden z moich kolegów ma 23 lata i nie widzi dla siebie miejsca na świecie. Jest po poważnym urazie. Gdy jestem w Ukrainie, namawiam go, żebyśmy gdzieś wyszli, choćby tylko do sklepu, ale zawsze odpowiada, że nie, nie dzisiaj, nie ma ochoty. Nie chcę takiej sytuacji dla siebie.

Aleksander nie snuje dalekich planów. Skupia się na rehabilitacji. Nie wyklucza, że znajdzie w Polsce pracę. 

- W Ukrainie był problem z pracą dla osoby na wózku. Nie najlepiej jest też z dostępnością. Na drodze do pracy stoją schody, bariery. Oczywiście mogę wrócić i prowadzić swój sklep. On jest akurat dostosowany i zrobiony pode mnie, ale zaopatrzenie się w hurtowni jest już dla osoby na wózku mało wykonalne. Taka prawda, że jak wojujesz, to jesteś potrzebny, a gdy usiądziesz na wózku, to przestajesz być potrzebny.

Żenia również nie pozwala sobie na długoterminowe plany. Został ranny pierwszego dnia wojny. Podczas obrony granic Ukrainy stracił nogę. Pewny jest tylko jednego: gdy dostanie docelową protezę, wróci do domu, do Charkowa. 

- Tu nie ma o czym mówić. Mina latająca urwała mi nogę. No i co? Każdy się boi o swoje życie, ja też się bałem, ale nie panikowałem. No trudno, nie ma nogi, będzie proteza. To nie problem. Już w pierwszej chwili pomyślałem, że bez nogi też sobie poradzę. Taki mam charakter. Pewnie nie mogę już być żołnierzem na froncie, ale pracować mogę. Wszystko poukładam od nowa. Siebie, dom, życie, pracę. Nie wiem, ile jeszcze muszę tu być, ale na pewno wrócę do domu.

Zanim nastąpi wymarzony powrót, Żenia regularnie przychodzi na zajęcia do Iron Areny. Uczy się chodzić na protezie, korzysta z rehabilitacji i masaży. Denerwują go prośby o wspomnienia z dnia, gdy został ranny. 

- Dajcie mi już wszyscy spokój z tą wojną i traumą. Nie wracam do wspomnień z tamtego dnia, nie mam traumy, nie wspominam. Wszystko u mnie w porządku. Jestem młody, wszystko przede mną. Nic mi nie jest. Ot, nie mam nogi. To wszystko – zapewnia.

Jego wypowiedź zakłóca głuchy odgłos spadającej na podłogę sztangi. Najpierw słychać huk, potem brzęk metalu. Aleksander kuli się na wózku. Żenia zaciska zęby i pięści. Odwraca wzrok, zawstydzony chwilą strachu.

Życie tu i teraz

Lena krzyczy i zaczyna płakać. Nie jest żołnierzem. Jej wolno się bać. Do Iron Areny przyjechała z synem. Właśnie odebrała pierwszy w jego życiu wózek elektryczny. 

- Przyjechaliśmy tu z obwodu kijowskiego, z Niemiszajewa. Uciekliśmy z pomocą Czerwonego Krzyża. Nasza koleżanka uciekła wcześniej i zamieszkała w Poznaniu, zdecydowaliśmy się na to samo miasto. To wszystko było straszne. Biegliśmy pod ostrzałem. Mój Wołodymyr ma mózgowe porażenie dziecięce. Nie chodzi, ma napady padaczki. Mąż niósł go na plecach – Lena nie przestaje płakać.

Lena bohaterka tekstu I. Berezowskiej.

Płacze, bo wystraszyła się huku spadającej sztangi i dlatego, że dla niej wspomnienia ucieczki wciąż są żywe. Przez miesiąc nie można było opuścić miasta. Jej dom podskakiwał przy każdym wybuchu. Nie było prądu ani gazu. Ze względu na niepełnosprawność Wołodymyra nie mogła przeczekać ostrzału w piwnicy.

Dom przetrwał. Przed szabrownikami chroni go owczarek, a owczarka dogląda 86-letnia teściowa Leny.

-  Gdy tu jechaliśmy, sądziliśmy, że to na dwa tygodnie, aż się uspokoi. Jesteśmy już rok i chyba zostaniemy. U nas nie ma takiej rehabilitacji, na jaką może tu liczyć Wołodymyr. Jesteśmy tam nikomu niepotrzebni. Tam nas na to nie stać. Powrót jest nierealny, bo to tu Wołodymyr ma szansę na lepsze życie. Mówili nam: jedźcie do Niemiec, ale my tam przecież tego nie dostaniemy. Tu w Polsce jest jakoś tak domowo. Mąż pracuje na budowie. Jakoś sobie poradzimy – zapewnia Lena.

Wołodymyr nigdy nie miał wózka elektronicznego. Gdy widzi radość syna z pierwszych samodzielnie pokonanych odcinków hali treningowej na nowo, wybucha płaczem. Przed nią również otworzyły się w Polsce nowe możliwości. Właśnie zaczęła zajęcia w szkole. Uczy się masażu. 

- Tylki w Polszu – Wołodymyr zamyka rozważania o ewentualnym powrocie do domu. Wadim podobnie jak Żenia nie zostanie w Polsce, chociaż z podziwem patrzy na dostosowany transport. Uważa, że w Ukrainie po wojnie wszystko zmieni się na lepsze, bo przybędzie osób z niepełnosprawnością i odbudowywane miasta będą musiały uwzględnić użytkowników o szczególnych potrzebach. Spadająca sztanga wyzwoliła w Wadimie nieprzyjemne emocje. Zamyka się w sobie. Jego siostra na ten dźwięk podskoczyła przestraszona. 

- Wojna jest przerażająca. Mamy XXI wiek, nigdy bym nie pomyślała, że może wybuchnąć w Europie – mówi Anastasija. Aleksander sięga po swój telefon i pokazuje zdjęcie mężczyzny w mundurze. 

- To był mój kolega. Najlepszy. Już nie żyje. Chowa telefon i odjeżdża. 

- Do wojny nie można się przyzwyczaić, ale człowiek musi dalej żyć. To właśnie tutaj robimy. Żyjemy dalej – podsumowuje Żenia.


Artykuł pochodzi z numeru 2/2023 magazynu „Integracja”.

Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.

Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas