Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Móc złapać oddech

07.09.2023
Autor: Mateusz Różański, fot. Awa Drozda, Olga Ślepowrońska
Na pomoście siedzi wysoka blondynka i kilkuletni chłopczyk. Razem rozciagają linkę.

Ałła do Polski przyjechała z dwójką dzieci — w tym jednym na wózku i dobytkiem schowanym w plecaku. Angelika przeżyła niewyobrażalny dramat po tym, jak odebrano jej syna i umieszczono go na 22 dni w domu dziecka. Adam po wypadku miał 10 procent szans na przeżycie i teraz musi zaczynać wszystko od nowa. To trójka z uczestników wyjazdu wytchnieniowego organizowanego przez Stowarzyszenie Mudita.

Ostatnia niedziela sierpnia, przedpołudnie. Na „stopa” wyruszamy z Olsztynka do oddalonego o prawie 6 kilometrów ośrodka Perkoz nad jeziorem Pluszne Małe. Towarzyszy mi Olga Ślepowrońska, założycielka Mudity, pomysłodawczyni i organizatorka wyjazdów wytchnieniowych. Po kilku nieudanych próbach w końcu się udaje. Zatrzymał się kierowca wiozący kajaki. – Sam mam córkę z zespołem Downa – mówi, gdy informujemy go o celu podróży. Okazuje się, że jego żona założyła niewielkie stowarzyszenie. Wymieniają się z Olgą kontaktami – może wyjdzie z tego jakaś współpraca w przyszłości.

Perkoz nad jeziorem

Ośrodek, do którego w końcu udaje nam się dotrzeć, znajduje się na półwyspie oblewanym z trzech stron przez wody jeziora. Jest, gdzie popływać – również na rowerach wodnych, łódkach i kajakach, które można wynająć w ośrodku. Jest też, gdzie pospacerować – dookoła rośnie piękny las.

Perkoz to ośrodek Związku Harcerstwa Polskiego i obowiązują w nim dość ścisłe zasady – choćby dlatego, że przebywają w nim różne grupy – nam podczas pobytu towarzyszyli m.in. uczestnicy kolonii dla młodzieży. Również układ naszego dnia był – jak dalece było to możliwe – ustalony. Dzień zaczynał się o 8:00 rano gimnastyką dla chętnych. Potem było śniadanie na wspólnej stołówce. Od 10 do 16 z przerwą na obiad trwał czas wolontariuszy z osobami z niepełnosprawnością. To, co działo się w tym czasie, wolontariusze mogli omówić na odbywającym się po kolacji kręgu wolontariuszy.

Podczas trwającego tydzień wyjazdu, oprócz porannej gimnastyki odbywały się m.in. zajęcia plastyczne dla dzieci, gra terenowa, warsztaty z dietetyczką, a nawet sesja zdjęciowa. Ponadto wieczorami, po kręgu wolontariuszy odbywało się wspólne czytanie książki Aktywna nadzieja Joanny Macy i Chrisa Johnstone’a.

fot. Olga Ślepowrońska

Daj im leżeć i pachnieć

W poprzednich latach wyjazdy wytchnieniowe odbywały się w stanicy harcerskiej w Zalesiu, kilka kilometrów od Lanckorony. Tym razem Stowarzyszenie zdecydowało się zorganizować wyjazdy w miejscu, gdzie łatwiej będzie przemieszczać się osobom z niepełnosprawnością ruchową. By było to możliwe, uruchomiono też zrzutkę pieniędzy – pod wiele mówiącym hasłem „Daj im leżeć i pachnieć”. Bo dokładnie takie jest założenie wyjazdów wytchnieniowych – dać możliwość opiekunom osób z niepełnosprawnością odpoczywać. W tym roku taką możliwość mieli także opiekunowie z Ukrainy, którzy mają doświadczenia uchodźstwa.

Czeburaszka i Harry Potter

By opiekunowie mogli odpocząć, ich dziećmi zajmowali się wolontariusze. Jednym z nich byłem – ja. Pod moją opiekę (to duże słowo moim zdaniem, ale nie znajduję lepszego) była Ania – córka Ałły, dziewczynka z czterokończynowym porażeniem mózgowym. W kontakcie z nią i jej zawsze uśmiechniętą mamą posługiwałem się językiem rosyjskim. Obie razem z bratem Ani, rezolutnym Antonem przed wojną mieszkały w podkijowskich Browarach. Gdy nadszedł 24 lutego, obie musiały uciekać i w końcu znalazły swoje miejsce w Polsce, a dokładnie w Krakowie. Udało się znaleźć przedszkole dla Ani, a jej mamie pracę jako księgowa. Jednak bycie mamą dziecka z niepełnosprawnością na uchodźstwie nie jest najłatwiejszą rzeczą. Zwłaszcza gdy dziecko niewiele mówi i samodzielnie się nie rusza, a do mieszkania trzeba dostać się po schodach. Do tego przecież trzeba mieć czas dla drugiego dziecka. Nic więc dziwnego, że dla Ałły możliwość wyjazdu wytchnieniowego była prawdziwym zbawieniem.

Mała Ania z mamą i bratem na pomoście

fot. Awa Drozda

Przyznam, że na początku bałem się, czy sobie poradzę z obowiązkami wolontariusza, ale szczery śmiech Ani wynagradzał wszelkie trudności. Chodziliśmy razem na spacery po okolicznych lasach, razem słuchając nagranych na tablet bajek – z rewelacyjnym radzieckim Kubusiem Puchatkiem na czele. Sam też starałem się wymyślać krótkie bajki i rymowanki po rosyjsku, moje nie zawsze najbardziej udane próby Ania nagradzała swoim szczerym i perlistym śmiechem. Szczególnie żywiołowo reagowała na dwie piosenki znane chyba każdemu, kto przyszedł na świat po tej mniej szczęśliwej stronie żelaznej kurtyny – Niebieski wagon i  Urodziny z kreskówki Czeburaszka. Proste i w swej prostocie piękne piosenki o przyjaźni i wspólnym przeżywaniu przygód potrafią rozweselić każdego – już pierwsze takty wywoływały na buzi małej Ani uśmiech. Gdy to sobie przypominam – nachodzi mnie refleksja. Tych samych piosenek słuchają dzieci, które uciekają przed bombami i te, których rodzice (a oni w dzieciństwie zapewne też) te bomby zrzucają.

 

Ania, choć wypowiada zaledwie kilka słów, jest niezwykle kontaktową dziewczynką, która wszystko, co najważniejsze potrafi przekazać pozawerbalnie. Do dziś serce mi topnieje, gdy myślę o tym, jak zaśmiewała się w głos, gdy udawałem barana czy osiołka.

W tym czasie jej mama, która również została obdarzona cudnym i pełnym optymizmu uśmiechem mogła popływać w jeziorze albo po prostu leżeć na pomoście i czytać Harry’ego Pottera, łącząc przyjemne z pożytecznym.

- Czytam go w oryginale, żeby podszlifować swój angielski – opowiada Ałła.

Jak Jarek nauczył się kozłować

Na wyjeździe były jeszcze dwie rodziny z Ukrainy: Inna i Iwan Bahmutowie wraz z synem Jarkiem i Marina i Anton Vemtowowie i ich synek Saszka. Obaj chłopcy są w spektrum autyzmu i łączy ich zamiłowanie do poszukiwania przygód i niespożytą energię. Zwłaszcza Saszka pokazywał swoją sprawność, dziarsko biegając po ośrodku i okolicach. Szczególnie upodobał sobie okolice przystani i pomostu, gdzie uwielbiał szaleć w płytkiej wodzie. Dzielnie za nim podążała wolontariuszka Kinga, która na wyjazd przyjechała z dwiema koleżankami: Olą i Wiktorią. Wszystkie trzy studiują pedagogikę specjalną na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Uczestnictwo w wyjeździe wytchnieniowym było dla nich możliwością zetknięcia się z tym, czym będą zajmować się w pracy zawodowej.

Jarek  to chłopiec kilka lat starszy. Choć nie ustępuje Saszce charakterem i energią, to ma bardziej refleksyjną naturę. W poznawaniu okolic ośrodka wspomagała go wolontariuszka Anna Bolewska. Dzięki niej odważył się pójść do lasu, ale też, na co zwróciła uwagę jego mama – nauczył się kozłować.

- Jarek wymaga na co dzień stałej uwagi. Trzeba cały czas być z nim w kontakcie. Wystarczy na chwilę spuścić go z oka, a już zaczyna rozrabiać. To bardzo męczące i cieszę się, że mogłam mieć wyrękę w postaci wolontariuszki Ani – opowiada Inna, mama Jarka, która chętnie korzystała m.in. z porannych ćwiczeń prowadzonych przez dwie wolontariuszki Hasię i wolontariuszkę jej syna  Anię.

- To było dla mnie na pewno jakieś wyzwanie, bo nie pracuję na co dzień z osobami w spektrum. Jednak przy Jarku najważniejsza okazała się empatia i przede wszystkim intuicja. Tutaj czułam, że najważniejsze jest to, by bez żadnej presji po prostu za nim podążać – wspomina Ania.

Ponownie zaufać ludziom

Trzecim z autystycznych chłopców na wyjeździe był Bruno – syn Angeliki Domańskiej.  O chłopcu było głośno w marcu tego roku, gdy po wpisie jego mamy na jednym z portali społecznościowych, został on decyzją sądu zabrany z domu przez policję i umieszczony w domu dziecka. Sprawa zbulwersowała opinię publiczną i pokazała, jak bardzo brak usług dla rodzin osób z niepełnosprawnością – z opieką wytchnieniową na czele. Prawdziwym szokiem dla Angeliki i wszystkich, którzy o tym się dowiedzieli była też „wycena” pobytu chłopca w domu dziecka. Jeden dzień pobytu w placówce kosztował według wyliczeń urzędników aż 590 złotych.  Angelika nie została jeszcze zwolniona ze spłaty kosztów kosztów pobytu Bruna w placówce i musi czekać na rachunek, by dopiero wtedy napisać odwołanie od naliczonej kwoty 13 tys. złotych. 

Od tych wydarzeń minęło w momencie rozpoczęcia wyjazdu ponad 5 miesięcy. Jednak takich wydarzeń nie można ot, tak wymazać z pamięci. Dlatego możliwość udziału w wyjeździe była dla niej tak ważna.

- Na początku wydawało mi się, że będzie nam trudno się tu odnaleźć, bo ja na co dzień cały czas jestem z Brunem. Po tych wydarzeniach marcowych mam problem z pozostawianiem go komukolwiek. Jego wolontariuszka, Wiktoria  okazała się bardzo ciepłą osobą i Bruno ją całkowicie zaakceptował.   – Mam poczucie, że odpoczęłam  - mogłam sobie poleżeć, co jak się okazało było mi bardzo potrzebne.

Angelika wskazuje też na przyjazną atmosferę, dzięki której jej syn mógł czuć się bezpieczny i zaakceptowany.

- Najważniejsze było jednak dla mnie to, że mój syn nie był odrzucany przez inne dzieci. Nie było tak, jak to często zdarza się choćby na placu zabaw czy w piaskownicy, że nie został dopuszczony do zabawy, bo wokalizuje lub nie można z nim się porozumieć – podkreśla mama Bruna.

Adam wraca do życia

Do tej pory uczestnikami wyjazdów wytchnieniowych były tylko rodziny dzieci i nastolatków. Po raz pierwszy w tym roku na wsparcie wolontariusza mógł liczyć dorosły mężczyzna. Adam ma 38 lat – jego życie do tej pory nie różniło się od tego, jakie wiedzie większość jego rówieśników. Aż do momentu wypadku. Gdy wykonywał swoją pracę – był kurierem rowerowym – został potrącony przez ciężarówkę i odniósł poważny uraz głowy. Lekarze dawali mu tylko 10 procent szans na przeżycie, jednak ich zdaniem, nawet jeśli przeżyje – to będzie „rośliną”. Teraz krok za krokiem odbudowuje swoje życie ze wsparciem swojej mamy – energicznej pani Józefy. Wyjazd wytchnieniowy był dla niej i dla niego możliwością znalezienia odskoczni od trudnej codzienności. Adam mógł spędzić czas z wolontariuszem – Jędrzejem, wykładowcą z Poznania, z którym odbył wiele męskich rozmów podczas długich spacerów po mazurskich lasach. W tym czasie jego mama z wielką przyjemnością rozmawiała z młodszymi mamami, z którymi dzieliła się swoim doświadczeniem życiowym.

fot. Awa Drozda

Wytchnienie, które zmienia wszystko

Dla wszystkich uczestników wyjazdu wytchnieniowego ten jeden tydzień był niezwykłym doświadczeniem.  Dzieci, które na początku były nieufne i niekoniecznie chętnie pozwalały oddalić się swoim mamom, z czasem bardzo polubiły czas spędzany z wolontariuszami. Równie szybko opiekunowie odkryli uroki wspólnego spędzania czasu na spacerach, pływaniu w jeziorze lub po prostu odpoczynku. I choć praktycznie wszyscy uczestnicy przyjechali na miejsce z bagażem niezwykle trudnych doświadczeń, o których bardzo trudno zapomnieć, to spędzony na wyjeździe wytchnieniowym czas, pozwolił im złapać oddech i znaleźć moment wytchnienia.

Gdy sprzątałem pomieszczenie, w którym miał się odbyć ostatni krąg wolontariuszy, do środka wbiegł Bruno. Gdy biegał z jednego kąta w kąt, do pomieszczenia wszedł Adam. Mężczyzna swoim spokojnym głosem poprosił, by chłopiec zszedł z nim na dół. Bruno, który na co dzień nie jest najbardziej ufnym chłopcem na świecie, podszedł do niego i z pełnym zaufaniem, złapał go za dłoń i pozwolił zaprowadzić się do mamy. Trudno o lepsze podsumowanie tego czasu.

 

Komentarz

  • Każdy rodzic powinien mieć chwile wytchnienia
    Bartek
    07.09.2023, 13:01
    Szkoda że takie obozy są tylko dla wybranych - trzeba być dobrym tematem do artykułu, żeby się załapać. Zwykłym rodzicom i ich niepełnosprawnym dzieciom, którzy zwyczajnie opiekują się dziećmi to się nie uda - nie będzie można o nich napisać, bo to się nie sprzeda…

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas