Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Pomóż dzieciom rzadko chcianym

14.07.2008
Autor: Magdalena Gajda, fot.: I. De La Rocha, D. Woods
Źródło: Integracja 3/2008

zdjęcie: chłopczyk, fot.: I. De La RochaW naszych mediach: programie telewizyjnym, magazynie „Integracja" i na portalu www.niepelnosprawni.pl poświęcamy wiele uwagi wychowankom domów dziecka Nakłaniamy do adopcji czy tworzenia rodzin zastępczych, mając nadzieję, że coraz więcej dzieci znajdzie ciepłych, serdecznych opiekunów. Ale nadal są, niestety, i takie dzieciaki, których marzenie o znalezieniu kochającej rodziny ma niewielkie szanse na spełnienie.

Mieszkają razem z dziećmi „zdrowymi", „sprawnymi" w tych samych placówkach albo w tzw. mieszkaniach filialnych. Otoczone są opieką medyczną, rehabilitacyjną, psychologiczną, pedagogiczną. Mają zapewnione wyżywienie, ubranie, podręczniki. Znajdują troskę wychowawców. Liczą też na znalezienie nowych rodziców.

- Adopcje dzieci chorych czy niepełnosprawnych wciąż należą do rzadkości - mówi Elżbieta Podczaska, dyrektor Publicznego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Warszawie. – Ale i tak jest ich więcej niż kilkanaście lat temu. Gdybyśmy mieli porównać skalę zjawiska do sytuacji sprzed 30 lat, to jest nieźle. W tamtych czasach dzieci z problemami zdrowotnymi czy rozwojowymi nie kwalifikowano do adopcji, o ile nie zaliczyły testów inteligencji na odpowiednim poziomie. Na szczęście teraz przysposobione może być każde dziecko, jeśli pozwala na to jego sytuacja prawna.

Chcę, ale nie mogę...
Niewielkie zainteresowanie adopcją dzieci chorych/niepełnosprawnych to kwestia złożona. Wynika głównie z naturalnej chęci posiadania potomka sprawnego i prawidłowo rozwijającego się. Kobieta w ciąży, na pytanie, czy chciałaby mieć syna czy córkę, najpierw odpowie: „ważne by było zdrowe".

- Drugim powodem jest nastawienie polskiego społeczeństwa do samej adopcji - tłumaczy dyr. Podczaska. – Dzieci z domów dziecka wciąż, niestety, uważane są za te „drugiej kategorii". Bojąc się ostracyzmu ze strony dalszej rodziny, współpracowników czy przyjaciół, rodzice ukrywają adopcję. Jeśli nie robią z tego tajemnicy, to w razie kłopotów słyszą: „sam sobie życie skomplikowałeś, to nie oczekuj pomocy". Bo problemy z dzieckiem biologicznym są naturalne, ale z przysposobionym to „dopust Boży". Po adopcji dziecka chorego to swoiste wykluczenie może być jeszcze większe. Przerażające jest, że takie działanie w pewien sposób potępiają specjaliści. Pamiętam, że rodzice, którzy adoptowali dziewczynkę chorą na nerki, podczas konsultacji u wybitnego profesora usłyszeli: „A kto wam taki kit wcisnął?". Jestem przekonana, że wiele dzieci z różnego rodzaju dysfunkcjami znalazłoby domy, gdyby udało się zmienić polską mentalność, ale to wymaga jeszcze wielu lat.

Adopcja
Adoptio - z tac: przybranie dziecka za swoje. To nazwa potoczna. W Kodeksie rodzinnym określa się je jako „przysposobienie". „Przysposobić" dziecko to znaczy przyjąć je do swojej rodziny na stale, ze wszystkimi prawami dziecka biologicznego, np. spadkowymi, alimentacyjnymi, opiekuńczymi. Jeśli np. rodzice nie mogliby zająć się adoptowanym dzieckiem, obowiązek ten spoczywa na rodzinie: dziadkach, ciociach, a w razie rozwodu małżonków, dziecko – wyrokiem sądu - zostaje przy jednym z nich, a drugie łoży na jego wychowanie.

Trzeci powód, to możliwości finansowe rodziców. Opieka nad dzieckiem chorym/niepełnosprawnym wymaga środków - często dużych - np. na leki, zabiegi, sprzęt pomocniczy, rehabilitację i zajęcia terapeutyczne. Nie wszystkich chętnych do przysposobienia na to stać. Częściej więc zdarza się, że dzieci z problemami zdrowotnymi znajdują miejsce w rodzinach zastępczych, które otrzymują - wprawdzie niewielką, ale zawsze - pomoc finansową od państwa.

Nie tylko serce
W ciągu ponad 30 lat pracy Elżbiecie Podczaskiej nie przytrafiło się, aby jakaś rodzina zgłosiła się do niej z mocnym postanowieniem adopcji... jakiegokolwiek dziecka niepełnosprawnego.

- Zwykle chodzi o konkretne, wybrane, poznane przez potencjalnych rodziców dziecko. To może być np. bliższy czy dalszy kuzyn - wyjaśnia. - Najwięcej chętnych do adopcji kontaktuje się z nami po emisji programów telewizyjnych, gdy pokazana jest szczególnie tragiczna historia. W zdecydowanej większości są to tzw. emocje chwili. Wiemy, że tuż po programie zadzwoni 50 osób, za trzy dni - 10, a po tygodniu - żadna. Ci, którzy trwają w swojej decyzji, proszeni są o złożenie odpowiednich dokumentów i rozpoczęcie procesu adopcyjnego. Takie postawienie sprawy, jak najbardziej zgodne z prawem, powoduje, że chętni szybko się wycofują. Kiedy słyszymy: „To my chcemy wziąć dziecko, a wy nam kłody pod nogi rzucacie?" - wiemy, że to słomiany zapał. Proszę nas źle nie zrozumieć: ludzie kierują się głosem serca, ale pracownicy ośrodków adopcyjnych są od tego, aby przypomnieć, że równie ważny jest głos rozsądku.

Najważniejsza jest motywacja. Proces adopcyjny jest długi i często skomplikowany. Jego zadaniem jest utwierdzenie rodziny w przekonaniu, że naprawdę chce uczynić obce dziecko własnym. Nie jest skracany ani w jakiś sposób ułatwiany tym, którzy przygotowują się do przysposobienia dziecka chorego/niepełnosprawnego.

- Każda adopcja musi leżeć w jak najlepszym interesie dziecka - mówi Elżbieta Podczaska. - Musimy być pewni, zwłaszcza gdy chodzi o dziecko pokrzywdzone przez los schorzeniem czy dysfunkcją, że znajdzie się pod dobrą opieką rodzicielską i medyczną. Że nie wróci do nas po kilku tygodniach „zabawy w dom".

zdjęcie: rodzina, fot.: S. Woods

Zaprzyjaźnieni z domem
Paradoks adopcyjny polega na tym, że istnieją dwie kolejki chętnych/oczekujących, które w żaden sposób nie mogą się połączyć. W pierwszej są rodzice, którzy chcą przysposobić zdrowe niemowlę. Taki maluch znajduje dom prawie od razu. W drugiej - są starsze dzieci, nastolatki, chore/niepełnosprawne, które szans na adopcję nie mają prawie żadnych.

Jak można im pomóc? Jak okazać trochę serca, ciepła i zrozumienia? Nie trzeba koniecznie decydować się na przysposobienie czy stworzenie rodziny zastępczej. Liczą się proste gesty To może być zainteresowanie sytuacją dziecka z osiedla, którego rodzina przechodzi kryzys, a jemu grozi umieszczenie w domu dziecka, wpieranie rodzin adopcyjnych i zastępczych, współpraca woluntarystyczna z organizacjami pozarządowymi zajmującymi się pomaganiem dzieciom. Można też zostać tzw. rodziną zaprzyjaźnioną. Ale to już wymaga konsekwencji i odpowiedzialności.

Rodziną zaprzyjaźnioną może zostać każdy, nawet osoba samotna, pod warunkiem że otrzyma zgodę dyrektora domu dziecka. Należy zgłosić się do placówki (wykaz np. na www.nasz-bocian.pl) i pomóc wybranemu dziecku, np. zapraszając je raz na jakiś czas na wycieczkę, do kina, do domu na weekend, na wakacje, albo pomagając w odrabianiu lekcji. Ważne, aby robić to systematycznie. Jeśli pojawisz się od czasu do czasu, nie dotrzymasz obietnic albo „wymienisz" dziecko na inne, bo uznasz, że „to się nie nadaje", możesz wyrządzić mu dodatkową krzywdę. Nie zniechęcaj się, jeśli zobaczysz, że dziecko na początku odrzuca twoją życzliwość. Robi to zapewne dlatego, że się jej boi, albo w nią nie wierzy. Dzieci z domów dziecka są aż nadto skrzywdzone, dlatego w każdej nowej relacji z dorosłymi potrzebują bezpieczeństwa i przewidywalności.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • Adopcja niepełnosprawnego dziecka "to nie jest wyrzeczenie lecz dar"
    widziec więcej
    18.04.2019, 12:46
    Magdalena Madeja adoptowała niepełnosprawnego Alana. Lekarze mówili wówczas, że chłopczyk będzie "warzywem". Życie potoczyło się jednak inaczej, niż przewidywały diagnozy, a historia małego bohatera z Jegłownika doczekała się książki. Reklama Alan urodził się w szpitalu w Elblągu. Kiedy go opuszczał był zdrowym noworodkiem. Zaledwie kilka dni później w bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala w Olsztynie. Miał wówczas zaledwie 10 dni. Wypadł matce z wózka i uderzył głową o betonowe schody. Skutki były tragiczne: miał pękniętą czaszkę i liczne krwiaki mózgu. Sąd matce Alana wymierzył karę ośmiu miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Dał wiarę w tłumaczenie, jakoby do wypadku doszło nieumyślnie. Odebrał jej jednak prawa rodzicielskie. Pani Magdalena pracowała wówczas jako pielęgniarka na Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym przy ul. Królewieckiej w Elblągu. 🔻🔻🔻 http://www.psychoskok.pl/produkt/lozeczko-z-ktorego-wyjelam-milosc-adopcja-cho rego-dziecka-zmienila-nasze-zycie/ 🔻🔻🔻 http://gazetaolsztynska.pl/557674,Adopcja-niepelnosprawnego-dziecka-to-nie-jes t-wyrzeczenie-lecz-dar.html
    odpowiedz na komentarz
  • Tyle się mówi... a...
    Dorota Hogendorf
    17.02.2016, 13:21
    My z mężem chcemy przysposobić niepełnosprawną dziewczynkę. Od roku jest z nami, jestem jej opiekunem prawnym od 01-12-2014 roku, tylko że jesteśmy odbijani jak piłeczki od ściany do ściany, ośrodek adopcyjny rzuca nam ciągle kłody pod nogi... My ją chcemy, mówi nam mamo, tato... ale PROCEDURA... więc nie jest to prawdą, że nikt nie chce dzieci niepełnosprawnych!!!! my zderzamy się z bezdusznością urzędników...
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas