Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Monika Kuszyńska: Przestałam szukać cudu

09.11.2015
Autor: Paulina Malinowska-Kowalczyk, fot. Filip Itoito, Eurowizja, Marta Kuśmierz
Monika Kuszyńska

9 listopada w Warszawie odbyło sie spotkanie z Moniką Kuszyńską, piosenkarką, autorką tekstów, i promocja jej książki „Drugie życie”. Nam wokalistka opowiada o swoim powrocie na scenę i do życia publicznego.
 

Paulina Malinowska-Kowalczyk: Pięć lat temu, podczas ceremonii otwarcia Europejskiego Festiwalu Filmowego Integracja Ty i Ja w Koszalinie, dała Pani swój pierwszy koncert po wypadku. Pamięta Pani uczucia, które temu towarzyszyły?

Monika Kuszyńska: Bardzo dobrze. Koncertów w ciągu tych pięciu lat było bardzo dużo, ale to jeden z nielicznych, które pamiętam tak dokładnie. Bo był pierwszy występ po przerwie. Emocje były ogromne.

Bała się Pani?

To nawet nie był strach, tylko silna trema. Miałam nawet podwyższoną temperaturę, rozstrój żołądka. Myślałam, że jestem chora. Na drugi dzień się okazało, że nic mi nie jest. Objawy typowe dla silnego stresu. Podświadoma rozterka: oto waży się mój los. Nie wiedziałam, z czym się spotkam, jaka będzie reakcja publiczności, czy zostanę zaakceptowana. Pracowałam wtedy nad samoakceptacją. Akceptacja publiczności była przypieczętowaniem zgody na to, że nie muszę się wstydzić wózka. Mogę wyjść na scenę, być sobą i zapomnieć o tym. To się wtedy wydarzyło. Naprawdę, był to dla mnie bardzo ważny koncert i zawsze będę to podkreślać.

Podczas tego koncertu ludzie mieli w oczach łzy. Właśnie wtedy podjęła Pani decyzję: wracam na scenę?

Tak. Nigdy wcześniej nie miałam kontaktu z taką publicznością. Emocje były tak duże, że nie pamiętałam swojego występu. Dopiero potem przyszły refleksje, że ludzie płakali, z niektórymi rozmawiałam, podkreślali, że to było dla nich takie ważne. Nieśmiało pomyślałam, że może jest w tym sens, że tego całe życie szukałam. Chociaż spełniły się moje marzenia, byłam na wielkiej scenie ze znanym zespołem, byłam w show-biznesie, wciąż brakowało misji, którą niesie ze sobą muzyka. W Koszalinie to dostałam. Bo jeśli to, co tworzę, ludzi wzrusza, to jest to najważniejsza z emocji. Powiedziałam sobie, że będę śpiewać dopóty, dopóki ludzie będą się wzruszali na moich koncertach.

Musi być kontakt z drugim człowiekiem?

Absolutnie tak, inaczej musiałabym szukać innej drogi dla siebie.

Dziś, pięć lat później, wszystko się zmieniło. Wcześniej była Pani znaną w Polsce piosenkarką, teraz jest Pani znana na całym świecie.

Faktycznie, nie miałam świadomości, że fanów Eurowizji jest tak bardzo wielu. Obecność w tym konkursie zapisuje człowieka na kartach historii. Rzeczywiście, to zadziwiające, co wydarzyło się w moim życiu przez te ostatnie lata.

Monika Kuszyńska na Eurowizji

Monika Kuszyńska podczas swojego występu na Eurowizji

Tylko i aż pięć lat. Teraz wystąpiła Pani na zakończenie 12. Europejskiego Festiwalu Filmowego Integracja Ty i Ja w Koszalinie.

Emocje pierwszego występu w Koszalinie gdzieś mi się przypomniały. Przeżyłam to w wyjątkowy sposób. Czułam odpowiedzialność, że byłam tutaj wtedy i dziś występuję na tej scenie z dorobkiem, który pojawił się po drodze. Czułam wdzięczność, że pojawili się ludzie, którzy zaprosili mnie do tego pierwszego koncertu. Ważne było też dla mnie, żeby powiedzieć coś sensownego. To też jest ludziom potrzebne. Czasami czuję się jak jakiś przekaźnik: być może ktoś potrzebuje coś usłyszeć.

Koncert w Koszalinie był kameralny, podczas gdy Eurowizja to wielki show-biznes. Chciałaby Pani jeszcze raz pojechać na ten konkurs?

Od razu mnie o to pytano. Werdykt był taki, jaki był, ale dostałam bardzo pozytywny odbiór. Na pewno za drugim razem byłoby mi łatwiej, choć nie znając konkursu człowiek nie zdaje sobie sprawy z obciążenia, które go czeka i dużo lepiej wszystko wychodzi. Ale wracając do pytania, dzisiaj myślę, że ten jeden raz mi wystarczy. Choć oczywiście nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. To jednak specyficzna impreza, która rządzi się swoimi prawami. Jadąc tam, miałam swoją misję do spełnienia.

Jaką?

Po pierwsze: integracja. Mam to wpisane w swoją działalność. Pierwszy raz w sześćdziesięcioletniej historii konkursu na scenę wyszła dziewczyna na wózku. To ogromny przełom, szeroko komentowany.

Bo czegoś takiego nigdy nie było.

Nie tylko dla ludzi z niepełnosprawnościami jest to ważny sygnał. Sprawni zobaczyli dziewczynę, która jest OK, niczego jej nie brakuje. Tylko nie chodzi, ale co to ma za znaczenie. To moja powinność – wykorzystywać fakt, że mogę być w mediach i próbować zmieniać rzeczywistość.

Na festiwalu w Koszalinie była Pani w podwójnej roli. Wisienką na torcie był koncert, ale równocześnie była Pani jurorką, obejrzała mnóstwo filmów, każdy poruszający kwestię niepełnosprawności.

Świetne doświadczenie. Bałam się, czy wytrwam fizycznie, ale nie było problemu. Zawsze możemy więcej, niż nam się zdaje.

Monika Kuszyńska udziela wywiadu mężczyźnie

Monika Kuszyńska udziela wywiadu

Nie przytłoczył Pani ogrom ludzkiego nieszczęścia?

Większość historii miała dobrą, ciepłą energię. Filmy nie przytłaczały, a wręcz unosiły nas. Poza ukraińskim filmem „Plemię”, który był ciężki i niesamowicie przedstawiał świat ludzi głuchoniemych, nie jako pozytywnych bohaterów, walczących z przeciwnościami losu, tylko wręcz przeciwnie, jako bandytów, margines społeczny, w którym są i przemoc, i seks.

Który obraz, poza „Plemieniem”, zapadł Pani w pamięć?

Było kilka bardzo dobrych, ale te nagrodzone miały jeszcze jakąś wartość dodaną, według mnie były absolutnie wybitne. Dokument „Królowa ciszy” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Postać bohaterki, głuchej dziewczynki, urzekła mnie. Cała płaszczyzna romskiej społeczności, wniknięcie w to środowisko, do tego bollywoodzkie, wyreżyserowane sceny wplecione w tę rzeczywistość. Znakomicie zrobiony obraz. Poza tym libański „Anioł”, przepiękny, przeuroczy. To było coś tak niesamowicie pozytywnego, że wychodziliśmy z tzw. bananem na ustach. Pokazanie tematu niepełnosprawności jako daru Boga udowadnia, że wszystko zależy od punktu widzenia. Coś, czego się baliśmy, staje się czymś, co wielbimy.

Wspomniała Pani o dobrym przyjęciu koncertu. Czuje się Pani tutaj bardziej „u siebie”, bo jest Pani niepełnosprawna? Czy przed wypadkiem zauważała Pani osoby z niepełnosprawnością?

Nie. Mam wrażenie, że przez te ostatnich dziesięć lat, choć to niezbyt długo, wiele się zmieniło. Przede wszystkim mój punkt widzenia. Jednak od kiedy mamy miejsca bardziej przystosowane, mówię naturalnie o wózkowiczach, bo są mi najbliżsi, można ich częściej zobaczyć. Kiedyś nie było możliwości, by wyjść z domu. Od kiedy pojawiły się centra handlowe, czyli po roku 2000, od kiedy jesteśmy w Unii, gdy wymogi dotyczące architektury zmieniły się, ludzi na wózkach widać w przestrzeni publicznej. Wcześniej z racji tego, że ich nie widziałam, myślałam, że to zjawisko marginalne, że to tylko i wyłącznie tragedia, która kojarzy się ze spotami telewizyjnymi, dotyczącymi zbierania na 1%, z biedą czy prośbą o pomoc.

Czy jest jakaś osoba z niepełnosprawnością, którą Pani zauważyła w ciągu ostatnich dziesięciu lat, ktoś, kto stał się wzorem, kto Panią „poniósł”?

Jest kilka takich osób. Pierwszą był Jasiek Mela. Obejrzałam wywiad z nim, prowadzony przez Annę Dymną. Włączyłam, ot tak, telewizor. Pewne rzeczy pojawiają się, kiedy się mają pojawić. Zobaczyłam młodego, pięknego chłopca bez ręki i nogi, który był tak pozytywny i optymistyczny, że nie mogłam uwierzyć, że tak można. Pomyślałam, że jeśli on to robi, to ja też tak chcę. Bardzo podziwiam Piotra Pawłowskiego z Integracji. Do tej pory robi na mnie ogromne wrażenie. Tych osób było więcej, tyle że nie są znane, ale mimo wszystko były dla mnie wielką inspiracją, bo przeżyłam okres buntu, gdy myślałam, że niepełnosprawności nie można zaakceptować, że nie można z nią żyć, ciesząc się życiem.

Ile lat zajęło Pani zaakceptowanie faktu, że nie uda się Pani chodzić na własnych nogach?

Pogodziłam się z tym, ale nie tracę nadziei. Wszystko się może zdarzyć. Póki żyjemy, jest szansa, że coś się zmieni. Od pewnego czasu faktycznie nie zaprząta to mojej głowy. Przez pięć lat, czyli niemalże do chwili, gdy wystąpiłam na Festiwalu Integracja Ty i Ja, byłam skupiona na rehabilitacji, wyjazdach do szpitali w Indiach, w Rosji...

Monika Kuszyńska podczas występu na Wielkiej Gali Integracji

Artystka podczas występu na Wielkiej Gali Integracji

Szukała Pani cudu, gdzie tylko się dało?

Tak, to był mój cel. Ale kiedy wróciłam na scenę i zobaczyłam, że w tej formie to się sprawdza, że to ma głębszy wymiar, to mi to bardzo pomogło. Przestałam szukać cudu za wszelką cenę i zwyczajnie pozwoliłam sobie na... ŻYCIE. I zaczęło mi się bardzo dobrze żyć.

Nie lubi Pani planować, ale co się zdarzy w najbliższym czasie?

Wszystko, co w ciągu ostatnich lat się wydarzyło, przyszło do mnie z zewnątrz. Niczego sama nie wymyśliłam. Wiemy tylko, że wiosną chcielibyśmy wydać płytę. Życie zaskakuje, dlatego mówię, że chcielibyśmy. Poza tym jestem pewna, że do końca roku wydarzy się jeszcze mnóstwo rzeczy, o których jeszcze nie wiem. Wszystko przychodzi, jeśli jesteśmy na to otwarci.

Bardzo dziękuję za rozmowę.


„Drugie życie” – to niezwykła opowieść o życiu Moniki Kuszyńskiej. Piosenkarka po raz pierwszy w historii odkrywa się przed Katarzyną Przybyszewską i zabiera ją w podróż od dzieciństwa aż po finał Konkursu Eurowizji. To niezwykle wzruszająca i motywująca książka, która pokazuje, że nie ma w życiu rzeczy niemożliwych.

Komentarz

  • Monika jest super!
    Paulina
    10.11.2015, 15:54
    Monika to strasznie równa babka. Cudownie się jej słucha i rozmawia z nią. Bije od niej takie niesamowite ciepło, i do tego świetnie śpiewa. :)

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas