Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Indie czyli spełnione marzenie „wózkowiczki”

14.11.2008
Autor: Lilla Latus, fot.: Marek Hamera
Źródło: inf. własna

Pomysł wyjazdu do Indii dojrzewał we mnie od dawna. Jednak zdawałam sobie sprawę, że taką wyprawę należy dokładnie przygotować i to nie tylko dlatego, że poruszam się na wózku inwalidzkim. Mając już wcześniejsze doświadczenia podróżnicze (byłam m.in. w Egipcie, Tunezji, Meksyku, Turcji, Grecji), wiedziałam, że im bardziej egzotyczny kraj, tym trudniejsze warunki dla wózkowiczów. Marzenia jednak są po ty, by je spełniać, a bariery - by je pokonywać!

Na kilka miesięcy przed wyjazdem, po przeanalizowaniu wielu możliwości, postanowiliśmy zarezerwować wycieczkę objazdową dla czterech osób po Radżastanie i kilkudniowy pobyt na Goa. Wybór padł na indyjskie biuro podróży Abyss Tours, które ma swoje przedstawicielstwo w Polsce w biurze Glob Net. Oznaczało to w praktyce podróżowanie wynajętym samochodem z kierowcą, bez polskiej obsługi na miejscu, co jest tańsze i wygodniejsze niż typowa, zorganizowana wycieczka.

Hinduska z dzieckiem, fot.: Marek hamera
Hinduska z dzieckiem, fot.: Marek Hamera

Poprosiłam organizatora, by przy wyborze hoteli i trasy wzięto pod uwagę, że w grupie będzie osoba na wózku. O dostosowanych hotelach średniej klasy nie ma co marzyć, ale pokój na parterze i przestronna łazienka to coś, czego można oczekiwać.

Bilety na lot do New Delhi przez Moskwę zarezerwowaliśmy w marcu, decydując się na wyjazd w dogodnym dla nas wszystkich terminie, czyli w sierpniu. W tym czasie w Indiach trwa jeszcze pora monsunowa przez co niektórzy odradzali nam ten termin. Nie dokuczały nam jednak ani ulewne deszcze, ani upały, a i fakt, że nie był to sezon turystyczny - sprzyjał zwiedzaniu. Profilaktycznie zaszczepiliśmy się przeciw tężcowi i zabraliśmy ze sobą tabletki zapobiegające malarii.

New Delhi, wieża Kutab Minar, fot.: Marek Hamera
New Delhi, wieża Kutab Minar. Fot.: Marek Hamera



Wyprawa zaczęła się od wylotu z Warszawy do Moskwy. Potem kilka godzin oczekiwania i lot do New Delhi. Lotniska są przygotowane do obsługi pasażerów niepełnosprawnych - dostosowane toalety, sprawny serwis. Wózek podróżuje w luku bagażowym, a na pokład osoba niepełnosprawna jest przewożona na specjalnym, wąskim wózku, który umożliwia przetransportowanie na siedzenie pasażera. W razie konieczności skorzystania z toalety również używa się tego wózka. Gdy podróżujemy z przesiadką należy jednak uprzedzić, że nasz osobisty wózek będzie potrzebny na lotnisku transferowym.

Na lotnisku Indiry Gandhi od razu zetknęliśmy się z wielobarwnym tłumem i z niepowtarzalnym zapachem Indii, na który składają się aromatyczne kadzidła, curry, pyszna herbata darjeeling, spaliny i brudne ulice.

Świątynia w Ranakpur, fot.: Marek Hamera
Świątynia w Ranakpur, fot.: Marek Hamera


Kierowca z biura czekał na nas przed lotniskiem. Już sama jazda samochodem jest tu przygodą! Obowiązuje ruch lewostronny, ale tak naprawdę panuje zasada „zmieścisz się to jedziesz”. Z dróg w Indiach, oprócz samochodów, korzysta również niezliczona liczba rowerów, riksz, zaprzęgów konnych i obładowanych wielbłądów. Do tego wszechobecne święte krowy mające za nic cały ten zgiełk. Zewsząd dobiega gwar, pokrzykiwania sprzedawców i dźwięk klaksonów samochodowych.

New Delhi, Świątynia Lotosu, fot.: Marek Hamera
New Delhi, Świątynia Lotosu, fot.: Marek Hamera



Pośród tego tłumu szczególną uwagę przyciągają kobiety ubrane w tradycyjne, przepiękne sari lub salvarkamis czyli spodnie, długą tunikę i szal. Nie byłabym kobietą, gdybym i ja nie sprawiła sobie takich strojów! Zakupy, cały ceremoniał targowania się - też pozwalały poznać lepiej mentalność Hindusów, którzy mają w sobie dużo pogody i zgody na to, co przynosi Los.

Nasz pierwszy hotel był położony w gwarnej dzielnicy. Przy wejściu - kilka schodków, ale pokój był przestronny, łazienka też wystarczająco duża bym mogła sama sobie poradzić. Zupełnie nieźle! Podobnie wyglądały wszystkie hotele na trasie.

Pierwszego dnia zwiedziliśmy Grobowiec Humajuna – wspaniały XVI-wieczny grobowiec mogolskiego cesarza, zbudowany z czerwonego piaskowca - następnie Kutb Minar - zespół budowli z XII w., z 73-metrową wieżą. Kilkugodzinne zwiedzanie oznacza konieczność skorzystania z toalety, co – przyznaję – napawało mnie pewną obawą. Na szczęście toalety w Indiach to nie tylko dziury w ziemi ale i „toalety europejskie” - jak je nazywają Hindusi - do których w większości można było wjechać na wózku. Jednak o żadnym ich dostosowaniu nie było mowy.

New Delhi, Brama Indii, fot.: Marek Hamera
New Delhi, Brama Indii, fot.: Marek Hamera

Zwiedzanie skończyliśmy tego dnia pod Bramą Indii, zbudowaną ku czci wszystkich Hindusów poległych na wojnach. Wszędzie trudna nawierzchnia, progi, schodki, ale z pomocą naszego hinduskiego przewodnika i współtowarzyszy podróży udało mi się dość dokładnie zwiedzić te obiekty. Pomocne było również i to, że poruszam się na małym, lekkim wózku.

W Delhi po raz pierwszy dostrzegłam, że jako osoba na wózku budzę zaciekawienie. Nie widziałam innych turystów na wózkach. Niektórzy mniej lub bardziej dyskretnie przyglądali mi się lub próbowali... fotografować, co czasami kończyło się po prostu  wspólną sesją fotograficzną, rozmowami. Dzieci z właściwą sobie dociekliwością zgłębiały tajniki budowy mojego wózka. Takiej „rikszy” jeszcze nie widziały!

W Ajamer, fot.: Marek Hamera
W Ajamer, fot.: Marek Hamera

Następnego dnia zwiedzaliśmy Dżami Masdżid, największy meczet Indii. I tu okazało, że przed wejściem należy zdjąć buty. Ta zasada obowiązywała we wszystkich odwiedzanych przez nas świątyniach różnych wyznań. Do większości miejsc kultu wpuszczano mnie bez problemu, do innych wjeżdżałam bez butów. Do jednej z dżynijskich świątyń w wiosce Ranekpur w górach Arawali moi przyjaciele zaczęli mnie wnosić, ale strażnik zdecydowanie tego zabronił.


Agra, w drodze do Taj Mahal. Fot.: Marek Hamera
Agra, w drodze do Taj Mahal. Fot.: Marek Hamera

Jedyną świątynią bez barier architektonicznych którą odwiedziłam była bahaistyczna Świątynia Lotosu na przedmieściach Delhi. Jest to obiekt wybudowany w XX wieku, we wnętrzu nie ma żadnych symboli religijnych, może się w niej modlić każdy niezależnie od wyznawanej wiary. I ja poddawałam się w tych niezwykłych miejscach mistycznym nastrojom, pozwalałam malować sobie bindi na czole i nie oparłam się pokusie poproszenia Lakszmi o pomyślność.

Po dwudniowym pobycie w stolicy ruszyliśmy w kierunku Agry. Ta część naszej wycieczki budziła we mnie chyba największe podekscytowanie. Marzenie by zobaczyć Taj Mahal było tak naprawdę inspiracją dla tej wyprawy.

Mauzoleum zostało wzniesione w XVII wieku przez Szahdżahana na pamiątkę przedwcześnie zmarłej, ukochanej żony Mumtaz Mahal. Obiekt bywa nazywany świątynią miłości, uznawany jest przez niektórych za najpiękniejszą budowlę świata i uchodzi za jeden ze współczesnych siedmiu cudów świata.

Agra, Ta Mahal, fot.: Marek Hamera
Agra, Ta Mahal, fot.: Marek Hamera

Taj Mahal odsłania swój urok stopniując napięcie oczekiwania. Do samego obiektu nie można zbyt blisko podjechać samochodem. Dojeżdżamy tam elektrycznymi rikszami. Najpierw mijamy ogromną bramę symbolizującą wrota do Raju, po przejściu której dopiero wyłania się przed nami główna budowla. Nigdy nie zapomnę tego zachwytu i wzruszenia, które poczułam patrząc na to architektoniczne arcydzieło.

Do wnętrza i na taras prowadzą schody, po których mnie wniesiono bym mogła zobaczyć wnętrze mauzoleum. Pomoc hinduskiego przewodnika okazała się bezcenna. Nie tylko pomagał mnie wnosić, wybierał najwygodniejsze przejścia, ale i ciekawie przybliżył historię tej legendarnej budowli ciągle upewniając się, czy jesteśmy zadowoleni z jego usług. Byliśmy!


Agra, Taj Mahal, fot.: Marek Hamera
Agra, Taj Mahal, fot.: Marek Hamera

Następnym miastem na naszej trasie było Jodhpur. Mieści się tam potężny Fort Meherangarh, gdzie do dzisiaj można zobaczyć odciski dłoni pozostawione przez wdowy po maharadży, które popełniły sati - spaliły się żywcem na stosie. W pałacu Umaid Bhawan natrafiliśmy na polski akcent – prace Stefana Norblina w stylu art deco.

Kolejne miasto to Puszkar, gdzie nocowaliśmy w hotelu przypominającym wystrojem pałac maharadży. Na stole zastaliśmy kartkę z informacją, by nie otwierać okien, bo dzikie małpy mogą wchodzić do pokoju. Faktycznie – widok małp huśtających się po balustradach towarzyszył nam każdego ranka. Niezwykła egzotyka! I nawet takie utrudnienie jak zbyt wysokie łóżko (ale za to z baldachimem!) nie przesłoniło mi uroku napawania się pięknem tego miejsca.

Jaipur, Fort Amber, fot.: Marek Hamera
Jaipur, Fort Amber, fot.: Marek Hamera

W Udaipur ogarnęło nas szaleństwo zakupów, bo miasto to słynie z wyrobów z jedwabiu i kaszmiru. Ale nie obeszło się też bez pecha – najpierw złapałam „gumę”, a następnego dnia w wózku złamała się śruba. Na szczęście w kraju riksz i rowerów dętkę można było szybko załatać, a śrubę dorobić.

Część objazdową skończyliśmy w stolicy Radżastanu – Jajpur, czyli w Różowym Mieście. Tutaj oprócz zwiedzania czekała nas inna atrakcja – przejażdżka na słoniach. Dwuosobowe kanapy umieszczone na ich grzbietach są całkiem wygodne, a opiekunowie tych zwierząt uznali wręcz za punkt honoru umożliwić mi taką przejażdżkę.

Goa, zakupy na plaży. Fot.: Marek Hamera
Goa, zakupy na plaży. Fot.: Marek Hamera

Pobyt w Indiach zakończyliśmy trzydniowym wypoczynkiem na Goa, dokąd polecieliśmy samolotem z Delhi. Hotel Holiday Inn wybraliśmy dlatego, że reklamował się jako dostosowany dla osób niepełnosprawnych. I tak też było. Obsługa dwa razy dziennie dzwoniła, dopytując się, czy wszystko OK, a ja - już w wygodnych warunkach - mogłam kontemplować przebytą podróż. Piękną podróż...

Hinduski poeta, laureat nagrody Nobla, Rabindranath Tagore pisał:

 „Cieszmy się, ze jesteśmy na tym świecie, że jesteśmy z nim związani  niezliczonymi nićmi, które rozciągają się od ziemi do gwiazd”.

W Indiach tę niezwykłą więź człowieka z Naturą i Czasem czuje się w sposób szczególny.

W Puszkar, fot.: Marek Hamera
W Puszkar, fot.: Marek Hamera
 

Komentarz

  • marzenia spełniają się tylko bogatym!!!
    baska
    16.11.2008, 13:06
    Tak marzenia się spełniają ale tylko tym którzy mają kasę,biedny nie dość że na wózku bez nóg może tylko po podwórku pojezdzić i tylko wtedy gdy jest pogoda i nie ma błota. Ile ludzi chciało by wyjechać niepełnosprawnych? Podejrzewam że wszyscy,ponieważ mają już dość wegetacji w domu,ale pieniądze są tylko dla urzędników a my niepełnosprawni ledwie żyjemy i co tu wiele mówić o podróżach,parę osób uda się coś załatwić i to po znajomościach i zaraz opisuje się że ktoś gdzieś był . A co z resztą??? pozdrawiam

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas