Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Zaszczepiony strach

23.05.2016
Autor: Mateusz Różański, konsultacja merytoryczna: dr hab. n. med. Włodzimierz Gut, prof. NIZP-PZH, Zakład Wirusologii NIZP-PZH, dr hab. n. med. Ewa Augustynowicz, prof. NIZP-PZH, Zakład Badania Surowic i Szczepionek NIZP-PZH, fot. Freeimages.com
Pusta strzykawka z igłą

Odra, świnka, różyczka, ospa – w powszechnej świadomości funkcjonują jako choroby wieku dziecięcego, z którymi nasz kraj już się uporał. Od niedawna znów stały się jednak groźne. Co się stało?

Rok 2015, Niemcy. W ciągu kilku miesięcy na odrę zachorowało tu 950 osób. To największa liczba od 2001 roku. Jedna z głównych przyczyn? Przekonania części rodziców i odmowa szczepień dzieci.

Geneza

Ogromny wpływ na rozwój tego niebezpiecznego zjawiska miała popularna wśród części społeczeństwa, ale sprzeczna z wiedzą naukową, teoria, że szczepionki, a dokładnie zawarty w nich tiomersal, powodują autyzm. To efekt artykułu w piśmie „Lancet”, w którym Andrew Wakefield sugerował, że stosowanie szczepionki przeciwko odrze, śwince i różyczce (MMR) skutkuje występowaniem autyzmu.

Po interwencji brytyjskiej Generalnej Komisji Medycznej redaktorzy pisma „Lancet” przyznali, że opublikowanie artykułu Wakefielda było błędem. Później wyszło na jaw, że badania opłacali prawnicy rodziców, przekonanych, że to szczepionka zaszkodziła ich dzieciom, a wyniki były sfałszowane. „Lancet” wycofał artykuł, a Wakefield stracił prawo do wykonywania zawodu.

Jednak gorzkie owoce zasianego przez niego fermentu zbieramy do dziś. O czym przekonali się mieszkańcy Niemiec w 2015 roku.

Dla niektórych to wyrok śmierci

- Mechanizm jest prosty – dziki wirus może w spokoju mutować, infekując kolejne osoby, stając się coraz groźniejszy. Nie ma więc możliwości wypracowania przez populację masowej, zbiorowej odporności, chyba że uda się daną chorobę wytępić – tak jak miało to miejsce w wypadku czarnej ospy, która niegdyś dziesiątkowała ludzkość – wyjaśnia dr hab. n. med. Włodzimierz Gut, profesor Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny (NIZP-PZH), pracujący w Zakładzie Wirusologii Instytutu. – W wypadku odry każdy chory może zakazić 18 osób. Dla osoby uodpornionej nie jest to żaden problem – szczepionka broni ją przed chorobą. Z kolei dla kogoś nieuodpornionego jest to ryzyko przebycia choroby ze wszystkimi powikłaniami, m.in. zapaleniami mózgu i płuc. Dla człowieka, który nie mógł być zaszczepiony i ma dodatkowo obniżoną odporność z przyczyn genetycznych i terapeutycznych, jest to często wyrok śmierci.

Paradoksalnie okazuje się więc, że ruchy antyszczepionkowe najgroźniejsze są dla ludzi, którzy... nie szczepią się. Jednocześnie nie jest to zawsze kwestia decyzji podjętej przez pacjenta lub jego rodziców. Ci, którzy nie szczepią się z powodu swoich uprzedzeń, stają się śmiertelnym zagrożeniem dla tych, którym uniemożliwia to stan zdrowia.

- Jeżeli do populacji osób z obniżoną odpornością trafi patogen, który wcześniej był ograniczony na skutek odporności populacji, uzyskanej m.in. przez szczepienia, to podpisujemy na nich wyrok śmierci – nie przebiera w słowach prof. Gut. – Grupa osób o obniżonej odporności jest całkiem spora – są to pacjenci po transplantacjach, chorzy na raka czy AIDS, a także wszyscy zmagający się z chorobami autoimmunologicznymi (także alergiami) i zażywający leki sterydowe, w tym także astmatycy i reumatycy. Są też ludzie z genetycznymi defektami uniemożliwiającymi szczepienia. Ci ludzie są chronieni, dopóki wszyscy, którzy mogą, szczepią się – dodaje wirusolog.

Nie warto ryzykować

Jak się okazuje, jedną z najbardziej narażonych na niebezpieczeństwo grup są dzieci antyszczepionkowców, których zatroskani rodzice pozbawili jednego z najskuteczniejszych sposobów na zapewnienie odporności.

- Dzieci antyszczepionkowe nie chorują, dopóki są otoczone ludźmi, którzy się zaszczepili – wyjaśnia prof. Gut. – Groźne dla nich są zaś te same choroby, ale przechodzone później. Na przykład świnka ma w okresie dziecięcym łagodny przebieg, a dla dorosłego mężczyzny może skończyć się bezpłodnością. W wypadku ospy wietrznej i odry objawy choroby wraz z wiekiem są coraz cięższe, gdyż znaczna ich część pochodzi ze zwalczania choroby przez organizm i mogą prowadzić nawet do śmierci.

- Rodzice nie zgadzający się na zaszczepienie swojego dziecka ryzykują tym, że może ono zachorować, i to z powikłaniami – dodaje mówi dr n. med. Ewa Augustynowicz z Zakładu Badania Surowic i Szczepionek NIZP-PZH, redaktor portalu Szczepienia.info. – To prawda, że choroby wieku dziecięcego przebiegają najczęściej w łagodny sposób, ale powinniśmy pamiętać o możliwych niebezpiecznych powikłaniach. W przypadku chorób takich jak odra, różyczka czy ospa wietrzna dodatkowo bardzo ważne jest, aby nabyć odporność jak najwcześniej. Im jesteśmy starsi, tym przechorowanie jest cięższe i groźniejsze dla organizmu – a więc nie warto ryzykować, tylko trzeba zaszczepić dziecko, zapewniając mu na całe życie ochronę przed tymi niebezpiecznymi chorobami.

Ospa party z finałem na cmentarzu

Jeszcze groźniejszym pomysłem są tzw. ospa party, czyli celowe narażanie dziecka na zakażenie wirusem przez kontakt z innymi dziećmi chorymi, aby dziecko nabyło odporność naturalną poprzez chorobę.

- Ospa party to bardzo niebezpieczny pomysł – podkreśla dr Augustynowicz. – Celowe narażanie dziecka na przechorowanie ospy wietrznej łączy się z wysokim ryzykiem wystąpienia poważnych powikłań, o czym świadczy blisko 1000 osób każdego roku hospitalizowanych z powodu powikłań po ospie wietrznej.

Przekonali się o tym rodzice 1,5-rocznego dziecka, które w marcu tego roku zmarło w szpitalu w Warszawie. Jak się okazało, jego choroba była efektem właśnie tzw. ospa party.

Innym zagrożeniem związanym z ospą jest półpasiec. Choroba wywoływana jest przez ten sam wirus, co ospa wietrzna. Najczęściej jej przyczyną jest uaktywnienie wirusa ukrytego w zwojach nerwowych od czasu przebytej w dzieciństwie ospy wietrznej lub kontakt z dzieckiem chorującym na ospę wietrzną. Istnieją szczególnie groźne dla naszego zdrowia odmiany półpaśca: oczny i uszny. Te postaci powinny być leczone ze szczególną starannością i uwagą, ponieważ mogą skutkować nawet utratą wzroku lub słuchu.

Spustoszenie w mózgu

Bardzo ważne jest to, że szczepionki chronią przed najcięższym przechorowaniem danej choroby i pozwalają uniknąć najgroźniejszych powikłań. Jedno z nich, dewastujące układ nerwowy w sposób nieodwracalny, wróciło po latach razem z epidemią odry w Niemczech.

- Szczepionki na odrę chronią przed podostrym stwardniającym zapaleniem mózgu (SSPE), które jest konsekwencją neuroinfekcji odrowej – wyjaśnia prof. Gut. – Zapadają na nią ludzie, którzy przechorowali odrę do końca 2. roku życia. Wówczas wirus przyczaja się niejako w mózgu pacjenta, dopóki nie wejdzie w interakcję z żywym wirusem odry. W przypadku zachorowania na SSPE nie ma ratunku. Zaczyna się od osłabienia zdolności intelektualnych, potem są ruchy mimowolne i dopiero w tym momencie można zdiagnozować chorobę, gdyż pojawiają się zmiany w mózgu i zmiany w zapisie EEG. Później pacjent zapada w śpiączkę, która może trwać latami.

W tej chwili w Polsce jest troje pacjentów w stanie śpiączki, którzy zachorowali na SSPE w latach 90. Dziś zjawisko SSPE jest praktycznie nieznane, głównie dzięki obowiązkowym szczepieniom na odrę.

- Dzieci szczepi się, gdy mają 13 miesięcy, co jest efektem kalkulacji. Jest to najwcześniej, by wywołać odporność, a jednocześnie uniknięcie SSPE wymaga zaszczepienia do końca drugiego roku życia. Jest to taki wyścig – mówi prof. Gut. – Przykład SSPE wyraźnie pokazuje, jak groźne może być odejście od szczepionek. Dzieci, które w okresie między 6. miesiącem życia, gdy chronią je jeszcze matczyne przeciwciała, a 13. miesiącem, gdy podaje się szczepionkę, zachorują na odrę, automatycznie stają się potencjalnymi ofiarami SSPE. Jeśli wtedy zachorują i przeżyją odrę, to w przyszłości w zetknięciu z chorymi na tę chorobę uśpiony wirus może się aktywować i wywołać spustoszenie w ich mózgach. Na szczęście wprowadzenie obowiązkowych szczepionek praktycznie wyeliminowało to zagrożenie.

SSPE wraca

Na potwierdzenie swoich słów wskazuje konkretne dane i obserwacje, jakie poczynił przez lata pracy.

- Od momentu wprowadzenia szczepień na odrę liczba zachorowań na SSPE zaczęła spadać – mówi prof. Gut. – Gdy zaczynałem swoją pracę w latach 70., miałem 50 przypadków rocznie z SSPE. Od końca lat 90. nie miałem ani jednego przypadku zachorowania.

Niestety, ruchy antyszczepionkowe doprowadziły do tego, że SSPE wraca. Po epidemii odry w Niemczech w 2013 roku zachorowały na nią trzy osoby.

- Gdy sprawa stała się głośna, skontaktowały się ze mną matki trzech Polaków, bardzo już dorosłych, którzy na skutek SSPE są w stanie śpiączki i wymagają całkowitej opieki – zaznacza prof. Gut.

Nie skończmy jak Indianie

Prof. Gut zaznacza też , że SSPE to zaledwie jedno z zagrożeń związanych z odrą. Brak odporności w społeczeństwie i powstanie populacji osób niezaszczepionych to świetne warunki dla rozwoju choroby. Szczepienia są więc potrzebne po to, by utrudnić wirusom mutowanie i przyjmowanie coraz bardziej odpornych i zjadliwych form.

- Odra w Europie jest traktowana jako choroba dzieci, która właściwie jest nieszkodliwa – mówi prof. Gut. – Ale przypomnijmy sobie, co robiła w Ameryce w czasach podboju Dzikiego Zachodu. Była wówczas pierwszą i jedyną jak na razie bronią etniczną, m.in. za sprawą celowego zarażania wybito prawie 90 proc. populacji indiańskiej.

Badane i kontrolowane

Co jednak z argumentami przeciwników szczepień , powielanymi na różnych stronach internetowych i traktowanych przez coraz liczniejszą grupę osób jako prawdy objawione? Tu znów najlepszych kontrargumentów dostarcza nauka i współczesna wiedza medyczna.

- Każda szczepionka, która jest na rynku, musi być najpierw zarejestrowana – tłumaczy dr Augustynowicz. – Sam proces rejestracji jest poprzedzony długoletnimi badaniami przy opracowywaniu szczepionki w laboratorium, na modelach zwierzęcych, a następnie w kolejnych fazach badań klinicznych na ludziach. Oczywiście, wyniki tych wszystkich opracowań, a szczególnie wyniki badań klinicznych, są w procesie rejestracji bardzo szczegółowo oceniane przez ekspertów.

Chodzi głównie o Europejską Agencję Leków, a jeżeli szczepionka jest rejestrowana w danym kraju – krajową agencję leków. W Polsce taką instytucją jest Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych. Dr Augustynowicz podkreśla, że ten proces jest na tyle szczegółowy i obwarowany tak restrykcyjnymi wymaganiami, że decyzja o rejestracji danej szczepionki jest dla gwarantem tego, że jest ona bezpieczna i skuteczna.

- Nawet gdy szczepionka jest zarejestrowana, dalej prowadzone są badania kliniczne na bardzo dużych grupach pacjentów, dzięki którym możliwe jest ciągłe monitorowanie bezpieczeństwa szczepionek – mówi dr Augustynowicz.

Rtęci w szczepionkach nie ma

- Dodatkowo, szczepionki są jedynymi produktami leczniczymi, których każda seria przeznaczona na rynek jest kontrolowanana nie tylko przez wytwórcę, ale też niezależne od niego laboratoria państwowe, zrzeszone w sieci Laboratoriów Kontroli Produktów Leczniczych (OMCL). W każdym kraju europejskim jest takie laboratorium – mówi dr Augustynowicz.

W Polsce taką rolę spełnia Laboratorium Zakładu Badania Surowic i Szczepionek NIZP-PZH. Każda seria szczepionki musi przejść szczegółowe badania jakościowe, sprawdzany jest jej wygląd, zawartość wszystkich zadeklarowanych przez wytwórcę substancji, antygenów, bezpieczeństwo i jej możliwość skutecznego pobudzania układu odporności. Sieć kontroli szczepionek jest więc tak dokładna, że nie ma praktycznie możliwości, by do pacjentów trafiła szczepionka, która nie spełnia wymagań jakościowych. A już zupełnie niemożliwe jest, by znajdowała się w nich niebezpieczna dawka rtęci czy innego metalu ciężkiego, które rzekomo wywołują autyzm u szczepionych dzieci.

W szczepionkach nie ma rtęci, natomiast w niektórych z nich występuje tiomersal – etylowa, nietoksyczna postać tego pierwiastka, dodawana do szczepionki jako środek zabezpieczający przed zanieczyszczeniami bakteriami czy grzybami.

- Ze względu na obawy rodziców, instytucje międzynarodowe, zajmujące się bezpieczeństwem szczepień, profilaktycznie zadecydowały, że gdziekolwiek jest to możliwe, producenci powinni usuwać tiomersal ze składu szczepionek – wyjaśnia dr Augustynowicz. – W wyniku tych działań z większości szczepionek został on wycofany. W Polsce praktycznie mamy go tylko w składzie jednej szczepionki przeciwko błonicy, tężcowi i krztuścowi, a także w jej pochodnych, które są podawane tylko w przypadku przeciwwskazań do podawania szczepionki ze składnikiem krztuścowym. Warto zaznaczyć, że tiomersal w tych szczepionkach jest w minimalnej, bezpiecznej dawce, a rzetelnie prowadzone badania naukowe zdecydowanie wykluczają jego negatywny wpływ na organizm człowieka, nawet najmłodszego dziecka.

Ekspert czy celebryta?

Czołowy argument zwolenników tezy o „autyzmie poszczepiennym” nie wytrzymuje więc starcia z realiami współczesnej medycyny.

Eksperci podkreślają, że głównym źródłem wiedzy o szczepionkach powinni być lekarze, którzy zdobyli wiedzę na ich temat poprzez długie lata praktyki i nauki, a nie strony i portale internetowe, których treści często nie są przez nikogo badane i autoryzowane, a tym bardziej celebryci, którzy coraz częściej wypowiadają się o szczepionkach.

Warto tu podać przykład Anglii, Szwecji i Japonii, gdzie w latach 70. XX wieku rozpowszechniła się informacja o szczepionkach przeciwko krztuścowi, jako rzekomej przyczynie choroby Leśniowskiego-Crohna. Doprowadziło to do tego, że matki odmawiały szczepienia swoich dzieci, bojąc się tej groźnej choroby. Później okazało się oczywiście, że była to nieprawda.

Kosztowało to jednak życie i zdrowie wielu ludzi.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • Gut ten ekspert od covida
    Alik
    07.08.2023, 14:45
    Nie wierze w ani jedno słowo tego typa. Lekarze skompromitowali się w czasie plandemi. Tylko nieliczni mówili prawdę.
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas