Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Natalia Partyka: Znam swoją wartość

21.07.2016
Autor: rozmawiał Tomasz Przybyszewski
Natalia Partyka stoi z rakietką w ręku nad wodą, w tle gdański żuraw

O dzieciństwie, samodzielności, ciężkiej pracy, dynamicznej karierze i szansach w Rio, ale też o rosnącym stresie, zepsuciu przez pieniądze, poczuciu stawania się produktem – opowiada Natalia Partyka, tenisistka stołowa po raz trzeci reprezentująca Polskę na Igrzyskach Olimpijskich i piąty na Paraolimpijskich.

 

Tomasz Przybyszewski: Pierwszy raz rozmawialiśmy dziewięć lat temu, przed igrzyskami w Pekinie. W jakim punkcie kariery wtedy byłaś, a w jakim jesteś teraz?

Natalia Partyka: Wtedy byłam sportowo na zupełnie innym etapie, dopiero wkraczałam w seniorski sport, taki prawdziwy. Teraz jako zawodniczka jestem dojrzal­sza, mam większe doświadczenie, większe umiejętności.

W Pekinie po raz pierwszy – oprócz paraolimpiady – wzięłaś też udział w Igrzyskach Olimpijskich. Zdobyłaś serca Chińczyków.

Szaleństwo – to najlepsze słowo do opisania tego wszystkiego. Grałam naprawdę nieźle. Wygrałam z Ksenią [Xu Jie, reprezentującą Polskę na igrzyskach w Pekinie – przyp. red.] debla, ale mecze w singlu przegrałam naprawdę minimalnie z zawodniczkami dużo lepszymi ode mnie. Umiejętności były jeszcze średnie, ale serce do walki robiło swoje. Wywalczyłam tam dwa sety. Zainteresowanie mną było ogromne, przez godzinę nie mogłam wyjść z sali. W strefie dla mediów czekało ze sto osób. Wszyscy chcieli robić wywiady.

Nie myślałaś o tym, żeby zostać w Chinach? Tam tenis stołowy jest sportem narodowym, nie jak u nas.

Nie. Mogę tam pojechać na miesiąc, może dwa, ale to nie jest miejsce, w którym chciałabym żyć. Gdybym została wtedy w Chinach, na pewno rozwijałabym się jako zawodniczka, ale psychicznie bym tego nie zniosła. To jest zupełnie inny świat, szczególnie, że moje umiejętności w porównaniu do Chińczyków to była wtedy różnica kilku klas. Byłam tam sensacją, szanowano mnie za to, co potrafię, ale jednak różnica poziomów była zbyt duża.

Natalia Partyka stoi na podium z medalem na szyi podczas Igrzysk Paraolimpijskich w Londynie
Natalia Partyka, choć ma dopiero 27 lat, jest mistrzynią Igrzysk Paraolimpijskich od 2004 r. Na zdjęciu ze złotym medalem zdobytym w Londynie, fot. Robert Szaj

Cztery lata później w Londynie także walczyłaś w Igrzyskach Paraolimpijskich i Olimpijskich. Podobnie będzie w tym roku w Rio de Janeiro. W sporcie osób z niepełnosprawnością zdobyłaś już wszystko. Czy w ogóle jest Ci jeszcze potrzebny?

Ja tam zaczynałam, to jest dla mnie osobiście ważne, emocjonalnie jestem z nim związana. Mogę grać, to czemu mam nie zdobywać kolejnych medali? Mam nie jechać tylko dlatego, że jestem lepsza od wszystkich zawodniczek w Europie? Każdy ma prawo tak samo ciężko trenować jak ja. Ograniczyłam te starty do jednej głównej imprezy w roku, bo nie ma sensu, żebym jeździła na pozostałe zawody. Sportowo ucieka mi z pięć dni, a ja i tak mam napięty kalendarz. Chociaż poziom w mojej kategorii jest coraz bardziej wyrównany. Są dziewczyny, które potrafią grać, już nie jest tak, że sobie bardzo łatwo wygrywam. Muszę się trochę napocić.

Przyjdzie taki czas, kiedy w końcu przegrasz?

Mam nadzieję, że nie, choć raz już niewiele brakowało. Prawie byłam na aucie. Byłam na mistrzostwach świata osób niepełnosprawnych, Chinka miała ze mną piłkę meczową, ale w końcu wygrałam. Niektóre zawodniczki potrafią grać, rzucają mi się do gardła, chcą wyszarpać jak najwięcej. To już nie są „mecze do jednej bramki”. Dzieje się tak także dlatego, że mam na barkach wielki ciężar, ogromny stres.

Co masz na myśli?

Gram od dziecka, od dawna wszystko wygrywam, wśród osób niepełnosprawnych chyba od ośmiu lat nie przegrałam meczu. Wszyscy myślą, że Partyka to znaczy wygrana. Wieszają mi złoty medal na szyi jeszcze przed zawodami. Ja też go od siebie oczekuję, bo wiem, jakie mam umiejętności, wiem, co potrafią przeciwniczki – coraz więcej, ale jeszcze za mało. Będę faworytką u każdego bukmachera. Nie chciałabym przegrać, ale przez to, że 99 proc. ludzi zakłada, że wygram w cuglach, dźwigam na barkach za dużo i czasem nie pokazuję wszystkiego, co potrafię. Jak potem oglądałam mecz z tą Chinką, którego o mało nie przegrałam, to byłam wściekła na siebie, że tak słabo gram.

Stres krępuje ruchy?

Tak, ogranicza myślenie, sposób grania, rozgrywania akcji. Grałam bardzo bezpiecznie, zachowawczo i przez to strasznie się męczyłam. Z tą samą Chinką grałam później w meczu drużynowym, ciśnienie było o wiele mniejsze, bo i tak ciężko nam było wygrać. Załatwiłam ją lekko, 3:0. Na razie się więc bronię i mam nadzieję, że na paraolimpiadzie w Rio to wciąż ja będę wygrywać.

Natalia Partyka stoi na nabrzeżu rzeki i patrzy na swoją rakietkę do tenisa stołowego
Natalia Partyka po raz pierwszy wzięła udział w Igrzyskach Paraolimpijskich już jako 11-latka, w 2000 r. w Sydney, fot. Tomasz Przybyszewski

Wspomniałaś o swoim napiętym kalendarzu. Od dawna pojawiają się głosy, że może nie powinnaś już startować w zawodach osób z niepełnosprawnością, bo szkodzisz sobie w rywalizacji osób pełnosprawnych.

W sporcie paraolimpijskim pozmieniały się zasady kwalifikacji na niektóre turnieje. Teraz jest tak, że trzeba wystartować w iluś tam turniejach w roku, żeby zbierać punkty. Rzeczywiście, gdybym miała jeździć na każdy turniej dla osób niepełnosprawnych, to chyba faktycznie bym się z tego wycofała. Nie byłabym w stanie jednocześnie grać w lidze, w zawodach osób pełnosprawnych, trenować i jeszcze pięć razy w roku jeździć na turnieje paraolimpijskie, żeby wygrać po trzy mecze i zebrać te punkty. To dla mnie trochę strata czasu. Moje umiejętności na tym cierpią, bo mogłabym w tym czasie trenować, a i dla rywalek nie jest to pewnie frajda przegrać 3:0. Najgorsze, co może być, to zmuszanie zawodników do tego, aby startowali w turniejach. Dlatego federacja światowa poszła mi trochę na rękę i wszystkie starty w głównych zawodach pełnosprawnych są mi zaliczane, jak z turniejów osób niepełnosprawnych.

Wiesz, jak to może być odbierane za Twoimi plecami? Że Ci się ułatwia, bo gwiazda...

Wiem, mam tego świadomość, jednak zupełnie nie o to w tym wszystkim chodzi. Niech Ci, którzy marudzą, spojrzą na to z innej strony. Niewiele jest osób takich jak ja. Właściwie nie ma drugiej niepełnosprawnej zawodniczki, która byłaby w rankingu światowym na podobnym miejscu do mojego.

Są Australijka i Brazylijka, które próbują swoich sił w sporcie osób pełnosprawnych, jednak ciągle są za mną, jeśli chodzi o miejsce w rankingu, wyniki, wygrane mecze itd. Bardzo bym chciała, żeby zbliżyły się do mojego poziomu i żeby światowa federacja też mogła „iść im na rękę”, jeśli chodzi o liczbę startów w turniejach dla osób niepełnosprawnych.

Czy ktoś żalił się na to, że jesteś inaczej traktowana?

Nie wiem, ile w tym prawdy, ale mówiło się, że federacja brazylijska chce walczyć w sądzie. Mają swoją zawodniczkę, którą uważają za dużą gwiazdę. Dobrze gra, nie można powiedzieć, ale jest jeszcze na początku drogi. Wydaje mi się, że federacja światowa ma świadomość, jaką jestem zawodniczką, że jakoś łączę te dwa światy i że oni nie chcą mnie stracić ani w jednym, ani w drugim.

Dość szybko zaczęłaś grać w zawodach osób pełnosprawnych. Kiedy rywalki zaczęły Cię traktować poważnie? Bo można sobie wyobrazić pobłażanie – młodziutka Polka, bez prawego przedramienia...

Pobłażanie kończyło się zwykle na początku pierwszego seta, z chwilą, gdy rywalki widziały, że coś potrafię i zaczynam się im dobierać do skóry. Przy stole liczą się umiejętności, więc jeśli ktoś chciałby mi dawać taryfę ulgową, to by się dla niego źle skończyło. Podejrzewam, że większość z tych zawodniczek chciała tego uniknąć, więc robiły wszystko, żeby mnie pokonać. Nie patrzyły na to, czy mam tę rękę, czy nie.

Była kiedyś śmieszna sytuacja. Grałam z Czeszką, młodszą trochę ode mnie, i prowadziłam chyba 3:1 w setach. Opowiadała mi później, że podczas ostatniej przerwy w meczu podeszła do trenera i zamiast słuchać jego rad taktycznych, przerażona pytała: „Trenerze, którą rękę mam jej podać po meczu?”. Że też w czasie meczu komuś w ogóle do głowy może coś takiego przyjść... Zamiast zajmować się taktyką, jak mnie ograć czy choćby seta urwać, to ona myśli, co zrobić, żeby nie było głupio przy podziękowaniu po meczu.

Ludzie różnie reagują na Twoją niepełnosprawność.

Czasami jest tak, że ktoś strasznie chce pomóc. Robi wtedy więcej złego niż dobrego. Kiedyś z jakąś starszą panią szarpałam się w pociągu, bo uparła się, że mi wrzuci torbę na półkę. Torba ważyła ze 20 kilo, często faceci z nią „puchli”, a tu starsza pani mi ją szarpie. No to ja się szarpałam z nią, bo jakby ją wrzuciła, toby jeszcze na zawał padła. W końcu tę torbę wyrwałam i sprawę załatwiłam. Gdy chcę, żeby ktoś mi pomógł, to o to proszę.

Natalia Partyka przy stole do tenisa stołowego podczas gry
Natalia Partyka od lat jest także reprezentantka kadry narodowej zawodniczek pełnosprawnych – medalistką mistrzostw Europy w deblu i drużynie, fot. Robert Szaj

Czy kiedykolwiek użalałaś się nad sobą? Pytałaś, dlaczego ja?

Może jako dzieciak przez chwilę, ale raczej nie. Szybko też zaczęłam grać, obracać się w środowisku osób niepełnosprawnych. Okazało się, że... ja tylko nie mam ręki, a tam są dużo bardziej poszkodowani ode mnie i sobie radzą. Jasne, że miałam trudniejszy start niż moi pełnosprawni rówieśnicy, ale może dzięki temu ciężej pracowałam? To na pewno też ukształtowało mój charakter. Może bym nie była tak pracowita, ambitna, gdybym była pełnosprawna?

Czyli spotkanie osób z dużo poważniejszymi niepełnosprawnościami było jak kubeł zimnej wody?

Jasne. Pamiętam, że w wieku 7 lat pojechałam na pierwszy turniej, to były chyba mistrzostwa Polski osób niepełnosprawnych. Było tam dużo zawodników na wózkach, o kulach. Wcześniej pewnie gdzieś widziałam osoby niepełnosprawne, ale nie aż tyle w jednym miejscu i z przeróżnymi niepełnosprawnościa­mi. To było dla mnie nowe. Starsi zawodnicy czasami wspominają, jak śmiali się ze mnie, gdy siedziałam taka mała, wystraszona i tylko na wszystkich patrzyłam, przyglądałam się, jak sobie radzą. Ale ci wszyscy ludzie gdzieś mnie tam przyjęli, jakoś się mną opiekowali, zaprzyjaźniliśmy się.

Do dzisiaj się przyjaźnicie?

Tak, to jest bardzo fajne. Oczywiście niektórzy z nich pokończyli kariery, jednak część dalej gra. To jest niesamowite, że taka prawdziwa przyjaźń zrodziła się od samego początku. Taka prawdziwa więź, bez drugiego dna. W moim odczuciu to środowisko jest otwarte. Być może mam jakiś wyidealizowany obrazek, ale nigdy nie spotkało mnie nic niemiłego, jakaś zawiść ze strony tych ludzi. Może gdybym grała trochę słabiej i rywalizowała z kimś na zbliżonym poziomie, nie byłoby tak kolorowo. Ale wszyscy przywykli do tego, że wygrywam, akceptują ten stan rzeczy i szczerze cieszą się z moich zwycięstw.

Czy paraolimpijczycy różnią się czymś od sportowców pełnosprawnych?

Na pewno są trochę inni. Myślę, że mniej zepsuci przez pieniądze. W sporcie olimpijskim są one jednak dużo większe, w dzisiejszym świecie sport zawodowy jest biznesem. W sporcie paraolimpijskim to też się dzieje, ale te pieniądze są mniejsze i chyba dzięki temu zawodnicy są jakby prawdziwsi. To nie jest tak, że ja w sporcie olimpijskim nie mam przyjaciół, nikt z nikim się nie trzyma i każdy najchętniej wbiłby nóż w plecy drugiemu, ale mniej jest tam osób życzliwych. Więcej życzliwych głosów trafia do mnie od ludzi spoza mojej dyscypliny, niż tych, którzy są bliżej tenisa. Nie wiem, z czego to się bierze. Może z zazdrości, może z rywalizacji, może boli ludzi to, że ja nie mając ręki gram na tyle dobrze, że jestem w kadrze, jeżdżę, wygrywam? Nie myślę o tym, po prostu robię swoje i tyle. Nie oszukuję, codziennie ciężko pracuję na to, żeby być w tym miejscu, w którym jestem. Każdy ma prawo tak samo ciężko pracować, jak ja. Ale wielu chętnych do tego nie ma.

Masz poczucie własnej wartości.

Pewnie tak. Znam swoją wartość. Staram się tego poczucia nie zaniżać, ale nie lubię się też wywyższać. Niektórzy mówią, że ja to mam takie fajne życie. Ale oni widzą tylko blaski. Nie chcę, żeby mnie ktoś źle zrozumiał, ale czasem, gdy mam gorszy nastrój i jest mi smutno, mam wrażenie, że stałam się takim produktem pod nazwą „Natalia Partyka”. Czyli dziewczyna, która przełamuje bariery, świetnie sobie radzi, zawsze jest uśmiechnięta. A to nie zawsze tak jest. To jest oczywiście miłe, gdy ktoś mnie pozna, powie miłe słowo, ale są czasem sytuacje, że wolałabym siedzieć w domu, nigdzie nie wychodzić, nie rzucać się w oczy. Są takie momenty, że mam tego dosyć, że chciałabym, żeby tego wszystkiego nie było, że chciałabym być taką zwykłą Natalią, iść sobie po prostu na trening i tyle.

Wielu osobom pewnie trudno to zrozumieć.

Oczywiście, że tak. Ale ja wiem, że nie wszyscy to muszą rozumieć, bo mało jest przy mnie ludzi, którzy znają plusy i minusy tego wszystkiego, które w tym wszystkim siedzą razem ze mną od zawsze. Jasne, że fajne mam życie, ale są też gorsze strony tego wszystkiego.

Sama sobie to życie zorganizowałaś.

Jasne, sama sobie wybrałam, zapracowałam na to wszystko, więc nie narzekam. Czasami tylko są chwile, że zamieniłabym to życie na jakieś inne, ale w sumie nie wyobrażam sobie, że mogłabym żyć inaczej. Nie wyjeżdżać, nie grać, nie trenować. Nie potrafiłabym zagospodarować sobie czasu.

Uśmiechnięta Natalia Partyka pozuje do zdjęcia nad Motławą w Gdańsku
Natalia Partyka gra też na co dzień w lidze, jest tegoroczną finalistką europejskiej Ligi Mistrzyń z klubem KTS SPAR-Zamek Tarnobrzeg. Od nowego sezonu będzie występować w lidze czeskiej, fot. Tomasz Przybyszewski

Wspomniałaś, że od najmłodszych lat sama jeździłaś na turnieje. Czy można powiedzieć, że rodzice nie trzymali Cię pod kloszem?

Rodzice zawsze mnie rzucali na głęboką wodę, chcieli, żebym nauczyła się sama wykonywać wszystkie czynności. Nie wyręczali mnie, nie skakali wokół, dawali czas na to, żebym coś zrobiła sama. Trwało to niekiedy dłużej, ale znalazłam sposób, żeby coś zrobić po swojemu. Koleżanki mamy wspominają na przykład, że gdy byłam mała, to serce im się krajało, gdy widziały, że sobie z czymś nie radzę, a mama zabraniała pomagać. Nie mogłam odwinąć papierka z cukierka, więc chciały mnie wyręczać, ale mama mówiła, że nie, bo muszę sobie radzić. Właśnie dzięki temu, że rodzice nie chuchali na mnie, nie dmuchali, jestem samodzielna. Łaziłam po drzewach, trzepakach, jeździłam na rowerze, szybko też nauczyłam się wiązać buty.

A rówieśnicy?

Traktowali mnie normalnie i też nie wyręczali. Z dzieciakami tak jest. W pierwszej chwili jest zdziwienie i pytanie, co mi jest. Odpowiadam, że nie mam ręki, że taka się urodziłam. Dzieci to akceptują. Było pytanie, padła odpowiedź, w porządku, bawimy się dalej. To rodzicom w głowach kłębi się nie wiadomo co. Najgor­szą krzywdą, jaką można zrobić dziecku, jest wyręczanie.

Kiedyś napisał do mnie ojciec dziecka, które urodziło się bez ręki. Chłopiec miał ze 12 lat. Ten pan pisał, że to koniec świata, że on we wszystkim mu pomaga, wszystko robi za niego. Dzieciak sam się nie ubiera. Ojciec chodzi z nim do szkoły, siedzi na lekcjach. Ten człowiek pisał naprawdę straszne rzeczy. Odpisałam mu grzecznie, ale stanowczo, że to dziwne zachowanie, bo tak naprawdę robi swojemu synowi krzywdę. Obraził się na mnie, niegrzecznie mi odpisał.

W porządku – ja wyraziłam swoje zdanie. Przecież chłopak tylko nie ma ręki.

Często masz taki kontakt z ludźmi?

Jestem obecna w mediach społecznościowych, dużo osób do mnie pisze. Nie ukrywam, że nie zawsze mam czas odpisywać. Ludzie przychodzą też spotkać się osobiście. Niedawno, po wygraniu ligi, w Tarnobrzegu na rynku mieliśmy spotkanie z kibicami, prezentowali­śmy puchar. Podszedł do mnie pan z dzieckiem na rękach. „Cześć, Natalia, tutaj Kubuś” – mówi i macha mi przed nosem jego prawą rączką, której prawie nie ma. Mama dziecka stała z boku, nie podeszła. Ten pan mówił, że przyszli się spotkać, bo po urodzeniu synka żona ma depresję. Że nie chciała tego dziecka, ale teraz jest lepiej. Wypytywał mnie o takie normalne, życiowe sprawy. Dla nich to na pewno ciężka sytuacja, a ja jestem jedną z niewielu znanych osób, która nie ma ręki i dobrze sobie radzi. W ich sytuacji może postąpiłabym podobnie. Wiem, że ludzie szukają jakiegoś ratunku, punktu zaczepienia, nadziei, że będzie dobrze, że im się uda, że będą żyć długo i szczęśliwie. Nie oceniam ich, rozumiem, że potrzebują otuchy. Na pewno takie słowo ode mnie więcej znaczy niż od kogoś, nawet z najbliższego otoczenia, kto jest pełnosprawny.

Niektórzy pewnie zastanawiają się, dlaczego nie nosisz protezy.

Wydaje mi się, że byłoby mi dziwnie, źle bym się czuła z protezą. Być może wizualnie taki obrazek byłby ładniejszy, ale nie dla mnie. Raczej dla społeczeństwa, bo nie rzucałabym się tak w oczy, ale funkcjonalnie dla mnie byłoby to chyba gorsze. Prawą ręką pomagam sobie w wielu czynnościach. Źle bym się czuła z jakimś ciałem obcym na sobie. Nie chciałabym mieć jakichś kabli ani takiej protezy, która wygląda jak z manekina. Poza tym to kosztuje sporo pieniędzy.

Zgłaszają się do mnie czasami ludzie, którym urodziło się dziecko z podobną wadą ręki, i zbierają pieniądze na protezę. Zawsze się wtedy zastanawiam po co. Przecież ten dzieciak rośnie, więc proteza długo nie posłuży, ale przede wszystkim mały nie nauczy się wykorzystywać tego, co ma. Na pewno inaczej jest w przypadku osób, które straciły kończynę. Nie wiem, nie wypowiadam się. Ale dziecko nie zna innego stanu, nigdy nie miało dwóch rąk, więc się dostosuje. Zrobi wszystko po swojemu, ale to normalne dziecko, nie koniec świata.

Czy tenis stołowy pochłania Cię bez reszty?

Teraz, przed Rio, będę trenować pewnie z osiem godzin dziennie, bo to czas, gdy nie ma żadnego turnieju. Możemy ciężko popracować, siedzimy więc na sali od rana do wieczora. To jedyna droga do tego, żeby dobrze grać, bo w tenisie stołowym się nie oszuka. To ciężka gra i jak się nie spędzi tych lat na sali, to nic z tego nie będzie. Mnie nikt niczego za darmo nie dał. Gdybym nie trenowała ciężko od dziecka, to nie osiągnę­łabym tego wszystkiego. Zawzięłam się, postawiłam sobie cel. Tylko ja i osoby z najbliższego otoczenia wiemy, ile ciężkiej pracy mnie to kosztowało. To oznacza wyrzeczenia, ale coś za coś. Wieczorem wychodzę z sali i też myślę o tenisie.

Myślisz już o tym, co po zakończeniu kariery?

Trochę częściej niż kiedyś. Wcześniej mówiłam, że nie chciałabym być trenerką. Teraz mi się to zmienia. Nawet niedawno zrobiłam kurs, mam papiery trenerskie. Myślę, że byłabym w stanie wziąć grupkę dzieciaków i nauczyć grać od podstaw. Wiem, że dobrze bym to zrobiła z wiedzą i umiejętnościami, jakie mam dzisiaj.

Co byś powiedziała tym dzieciom?

Że sport wiele daje. Myślę, że każde dziecko powinno mieć przynajmniej kontakt ze sportem, bo to jest dobra lekcja życia. Za młodu wygrywamy, ale też przegrywamy, i musimy sobie z tym poradzić.

Natalia Partyka pozuje do zdjęcia nad Motławą w Gdańsku
W Rio de Janeiro Natalia Partyka wystąpi nie tylko na Igrzyskach Paraolimpijskich, ale też z drużyną w turnieju olimpijskim, fot. Tomasz Przybyszewski

Jesteś faworytką paraolimpijską, a jak będzie na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro? Wystąpisz w drużynie, tym razem nie udało Ci się zdobyć kwalifikacji w singlu.

No niestety, trochę mi się plany pokrzyżowały. Jasne, że chciałam znowu grać i w singlu, i w drużynie, ale w tym roku kwalifikacje na igrzyska wyglądały inaczej niż te do Pekinu i Londynu. Tak naprawdę singiel troszkę mi uciekł. Spadłam nieco w rankingu, moja koleżanka za to awansowała i mnie wyprzedziła. Ona więc wystąpi, a nie ja. Jest jednak turniej drużynowy. Bardzo mocno o to walczyłyśmy, do ostatniej chwili. W pewnym momencie przez miesiąc byłyśmy na aucie, ale później wróciłyśmy do stawki i jesteśmy w turnieju olimpijskim. To już jest duży sukces. Teraz trenujemy po to, żeby coś tam wywalczyć.

Co dokładnie?

Może nawet medal, ale to jest rywalizacja 16 drużyn. To będzie bardzo, bardzo trudne zadanie, ale przy dobrym losowaniu, dobrej formie i odrobinie szczęścia walka o medal jest w zasięgu. Kluczowe jest losowanie. Może być więc tak, że odpadniemy w pierwszej rundzie, ale chciałybyśmy awansować do ćwierćfinału i jeszcze dalej. Trzeba to jednak będzie wszystko ciężko wywalczyć.

Sport na tym poziomie to także pieniądze. Łatwo w tenisie stołowym o sponsora?

Ciężko... Jasne, gdy się spojrzy na te najbardziej znane dyscypliny, twarze sportowców, to stoją za nimi duże firmy, znane marki. Nie jest jednak łatwo namówić dobrą firmę, by wsparła finansowo, zwłaszcza większą kwotą. Choć mnie się to czasami udaje... Znając doskonale te problemy, sama staram się wykorzystywać moje doświadczenie na tym polu do wspierania sportowców mających trudny start w karierę sportową.

Dwa lata temu powstał Fundusz Stypendialny mojego imienia, z którego pomocy korzysta dzisiaj 15 stypendy­stów. Równolegle stworzyliśmy pierwszą w Polsce platformę crowdfundingową www.damnasport.pl, przeznaczoną wyłącznie do pozyskiwania środków na cele sportowe. Jedna z ostatnich aukcji zakończonych sukcesem wsparła przyszłego paraolimpijczyka w pływaniu, Kamila Rzetelskiego.

Ciebie wspiera m.in. Fundacja LOTTO Milion Marzeń w ramach programu „Stypendium na Medal”.

Tak, i to już prawie trzy lata. Takie długotrwałe wsparcie daje stabilizację, pewność, świadomość tego, że jeśli czegoś będę potrzebować, to jestem w stanie sobie to zapewnić. To nie jest moje jedyne źródło dochodu, bo zarabiam pieniądze, grając w klubie, czasami mam jakieś stypendium, ale każde stałe wsparcie finansowe to dla sportowca duża pomoc, bo w sporcie bywa różnie. Czasami wydatków nie ma, a czasami nagle pojawi się konieczność wyłożenia 20 tys. zł. Pieniądze idą na sprzęt, wyjazdy, odżywki, wynajęcie sali, trenera, sparingpartnerów. Szukam też możliwości coraz lepszego treningu fizycznego, co oznacza zatrudnianie trenera personalnego. Każda dodatkowa złotówka powoduje, że mogę wchodzić na jeszcze wyższy poziom. Zawsze jest coś, co można zrobić lepiej.

Dobrze mieć poczucie, że ma się zabezpieczenie finansowe. Super, że są takie fundacje, które wspierają sport.

Bardzo dziękuję za rozmowę.


Materiał przygotowany we współpracy z

Logo Lotto

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas