Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Żeglarstwo sport dla każdego

24.11.2004
Autor: Tekst: Krzysztof Kucharski, Zdjęcia: Krzysztof Kucharski, Urszula Kucharska

Vade Mecum, więc płyń za mną!

Sterowanie jachtem to nie lada gratka. Przy sprzyjających warunkach zdarza się, że doskonale radzi sobie z tym nasza 7-letnia córka, Alicja. Trzyma dźwignię steru, stojąc, i wychyla zza nadbudówki blond główkę, by dostrzec leżący w oddali przed dziobem cel podróży.

zdjęcie: sterownaie żaglówką

Śniardwy to wspaniały akwen - rozległy i urozmaicony. Obserwuję jachty żeglujące kontrkursem do Mikołajek. Silny północno-zachodni wiatr sprawił, że cierpliwie "dziobią" krótkie fale. Co chwilę silniejszy podmuch wiatru powoduje, że któryś z nich pochyla się na prawą burtę, ukazując mokre dno. Spod dziobów strzelają białe smugi. Jest pięknie! Nasza łódź nie musi "walczyć". Płynąc z wiatrem i falą, kołysze się tylko łagodnie.
Choć to ostatni dzień 2-tygodniowego rejsu, nastrój w kokpicie wspaniały. Wesoło rozmawiamy o zamykanej właśnie trasie: Pisz - Giżycko - Sztynort - Mikołajki - Pisz.

Losowi na przekór

Oboje z żoną jesteśmy niepełnosprawni. Doznaliśmy urazów kręgosłupa. W moim przypadku szyjnego - po skoku do wody, u Uli lędźwiowego - wskutek wypadku samochodowego. Oboje musieliśmy nauczyć się z tym żyć. Wygląda na to, że całkiem nieźle sobie radzimy. Tworzymy szczęśliwą rodzinę, podróżujemy, jesteśmy czynni zawodowo, a nasze dzieci, Alicja i Pawełek, pewnie nie zamieniłyby nas na innych rodziców.
Żeglarstwem zainteresowałem się już po wypadku. W połowie lat 70, moją wyobraźnię rozbudzały artykuły czytane w świetnym (niestety, już nieistniejącym) miesięczniku "Morze". Marynistyka stała się moim hobby. Ziarno zostało zasiane, jednak na owoce trzeba było poczekać kilka lat.
Wraz z moim przyjacielem Krzysztofem (też na wózku) na pierwszej łódce postawiliśmy żagle w 1981 roku. Był to malutki, 4-metrowy jachcik Bez-2. Panowały w nim spartańskie warunki. Pływaliśmy (bez silnika!) po, bez mała, wszystkich mazurskich jeziorach. Od Tyrkła na południu aż do Gołdopiwa na północy. Cóż to były za wyprawy! Z racji dysfunkcji kończyn dolnych nie było mowy o podchodzeniu do kei. Żaden z nas nie byłby w stanie wyskoczyć na pomost i zacumować. Wybieraliśmy więc plażę lub dogodną bindugę, bym mógł wygramolić się z łódki i pójść o kulach po zaopatrzenie i wodę.
Satysfakcję, jakiej wówczas doznawałem ja, i zapewne mój druh, trudno porównywać z czymkolwiek, co spotkało mnie później. Jej źródłem było poczucie wolności i autonomii, duma z dokonań żeglarskich, a także ogromne bogactwo przeżyć. Mazury jawiły nam się wówczas jako terra incognita.

zdjęcie żaglówki

Odkrywaliśmy po kolei każde jezioro, kanał, przesmyk. Cierpliwie znosiliśmy upały i słynne "trzydniówki" - kiedy to po przejściu chłodnego frontu deszcz pada bezustannie przez wiele godzin. Po takiej włóczędze nie chciało się wracać do cywilizacji!

Wpływamy...

Minęliśmy "bramkę" i wchodzimy na Seksty. Przejmuję ster od Alicji i skręcam na wiatr - trzeba się przygotować do wejścia do kanału Jeglińskiego i śluzy Karwik. Zdejmuję czapkę i wrzucam do kabiny, to tak na wszelki wypadek - wiatr mógłby spłatać brzydkiego figla. Kanał blisko. Wchodzimy do niego z postawionym masztem, położymy go dopiero przed samymi wrotami śluzy. Zdezorientowane fale wchodzące z jeziora kotłują się pomiędzy betonowymi ostrogami. Po chwili wpływamy za osłonę wyniosłych jesionów i lip rosnących na brzegu. Wiatr cichnie, falowanie się uspokaja. Na małym gazie podchodzimy do brzegu przed śluzą. Odbijacze na burcie, silnik stop. Justyna, nasza załogantka, wyskakuje na brzeg i sprawnie cumuje łódź. Tak stoimy! Dzieci nie mogą się już doczekać obiecanych lodów ze sklepiku na brzegu.

Wspólna pasja

Miałem trwający 3 lata epizod z żeglarstwem regatowym. Jako jeden z niewielu niepełnosprawnych żeglarzy w Polsce, zakwalifikowałem się na obóz przygotowujący naszą reprezentację do startu w międzynarodowych regatach organizowanych przez organizację IFDS (International Foundation for Disabled Sailing - Międzynarodową Organizację Żeglarzy Niepełnosprawnych). Tam właśnie poznałem Ulę. Okazało się, że łączą nas nie tylko zainteresowania, ale również sympatia, a potem uczucie. Trafiliśmy do jednej załogi i odtąd jesteśmy nierozłączni.
Regaty wyzwalają zupełnie inne emocje niż żeglarstwo turystyczne. To kontrolowana agresja, chęć zwycięstwa, rozczarowanie porażką, stres. Liczą się koncentracja i współpraca 3-osobowej załogi, zmysł taktyczny i znajomość przepisów regatowych. Nie bez kozery mówi się, że można wygrać regaty przy zielonym stoliku - wygrywając postępowanie protestacyjne przed komisją sędziowską. Jednak osiągaliśmy pewne sukcesy. Bo za takie można chyba uważać 9, miejsce w zawodach rangi mistrzostw świata (Nyon, Szwajcaria 1991, Marblehead, USA 1993) czy 5, miejsce w zawodach rangi mistrzostw Europy (Patersvolde, Holandia 1992).
Gdy urodziły się nasze dzieci, o regatach nie było już mowy. Rezygnujemy ze ścigania, ale z żeglowania w ogóle? Jeśli żeglować, to tylko z dziećmi! Tak narodził się pomysł na Vade Mecum. Nasza nowa łódź to Sasanka 620. Liczba oznacza długość kadłuba w centymetrach. Mamy na niej pięć miejsc do spania, kambuz z kuchenką gazową i zlewozmywakiem, toaletą chemiczną i oświetlenie elektryczne. Nie ma tam żadnych specjalnych przystosowań dla osób niepełnosprawnych. Z naszego punktu widzenia jacht ten ma same zalety i... jedną wadę - z racji rozmiaru nie jesteśmy z Ulą w stanie wykonywać samodzielnie wszystkich manewrów (cumowanie!). W każdym rejsie towarzyszy nam więc załogant. W tym roku była to Justyna. To był nasz trzeci sezon na tej łodzi.
Nazwa łodzi: Vade Mecum, to po łacinie "pójdź za mną". Czyli żegluj tak jak my! Doświadczysz niepowtarzalnych przeżyć, osiągniesz pewność siebie i niezachwiane poczucie własnej wartości, uodpornisz się na trudy i przeciwności. Płyń za mną, czyli spróbuj mnie dogonić, bo Vade Mecumto bardzo szybka łódź.

...wypływamy

Teraz, gdy poziom wody w śluzie zrównał się z poziomem jeziora Roś, otwierają się wrota dolne. Możemy wypływać. Jeszcze tylko trzeba uiścić opłatę do siatki na długim kiju, którą pan śluzowy podsuwa do każdego z wychodzących jachtów. To zadanie Alicji, dzieci uwielbiają wydawać pieniądze. Dodajemy gazu, łódź przyspiesza.

Szansa na żagle

zdjęcie: załoga żaglówki

Żeglarstwo jest sportem dostępnym dla każdego. Jednak, aby zupełnie samodzielnie sobie radzić trzeba być dość sprawnym. Znam w Polsce żeglarzy po amputacji kończyny dolnej lub górnej, żeglujących samotnie. To absolutne minimum sprawności, dającej pełną autonomię. Jednak tam, gdzie zawodzi własne ciało, w sukurs przyjść mogą inni ludzie i technika. Najprostsze rozwiązanie to dołączyć do sprawnej załogi jako załogant. Można też dostosować łódź do własnej dysfunkcji. Tu jednak przypadek należałoby rozpatrywać osobno. Międzynarodowa Organizacja Żeglarzy Niepełnosprawnych, International Foundation for Disabled Sailing, publikuje na stronach www.infds.org - Sailing Manual - podręcznik, dający odpowiedź na liczne pytania. Przykłady aktywności żeglarzy niepełnosprawnych można też znaleźć na stronach amerykańskiej organizacji "Shake-a-leg" - skupiającej ludzi z dysfunkcją narządu ruchu: www.shakealeg.org/sailing i www.shakealegmiami.org. Z pomocą wolontariuszy, a także dzięki adaptacji nabrzeży i specjalnemu wyposażeniu jachtów, żeglują tam osoby ze znacznym stopniem niepełnosprawności, "na lądzie" poruszają się na wózkach elektrycznych. Wiatr i woda są takie same dla wszystkich, dlatego na wodzie szanse się wyrównują. Rozwiązania niestandardowe są, niestety, kosztowne, więc główną przeszkodą utrudniającą dostęp do tej formy sportu i rekreacji są pieniądze.

"Integracja", nr 3/2003.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas