Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Czy szkoła boi się dzieci?

30.03.2009
Autor: Piotr Stanisławski, Fot.: Marcin Urban, www.sxc.hu

Uważa się, że największą wadą szkół specjalnych jest to, że tworzą edukacyjne getta, że izolują dzieci z niepełnosprawnością od zdrowych rówieśników. Odpowiedzią na nie było powstanie klas i szkół integracyjnych. Lepszym rozwiązaniem ma być edukacja włączająca, która daje szansę każdemu dziecku z niepełnosprawnością na podjęcie nauki w najbliższej obok domu szkole masowej. Wszystkie trzy typy edukacji są obecne w polskim systemie. Dyskutowali o nich eksperci podczas debaty, która odbyła się w siedzibie Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji.

Uczestnicy debaty:
Prof. Grzegorz Szumski - wykładowca Akademii Pedagogiki Specjalnej
Ewa Furmańska - dyrektor Zespołu Szkół nr 69 w Warszawie ul. Drewniana 8
Mirosława Pacuska - nauczyciel, pedagog specjalny w Zespole Szkół nr 69 w Warszawie, doradca metodyczny
Bożena Adamus - kierownik Oddziału Kształcenia Specjalnego, Kuratorium Oświaty w Warszawie 
Beata Jagiełło - mama dziecka z mózgowym porażeniem dziecięcym
Elżbieta Kordus - mama dziecka niedowidzącego
Debatę prowadzi Piotr Stanisławski.

Piotr Stanisławski: Spróbujmy ustalić, w jakim miejscu znajduje się dziś polska edukacja dzieci z niepełnosprawnością. Mają Państwo własne doświadczenia i obserwacje, zatem na jaki typ szkoły wskazaliby Państwo jako najlepszy dla dziecka z niepełnosprawnością?

Mirosława Pacuska: Szkołę dla dziecka tak naprawdę wybiera rodzic i choć nie musi być specjalistą, to jego zdanie jest decydujące. Wszystkie te trzy typy szkół są niezbędne, aby oferta była szeroka. Szkoły specjalne są potrzebne, ponieważ mamy dzieci ze sprzężonymi niepełnosprawnościami i tak głębokimi, że w szkole ogólnodostępnej byłoby im bardzo trudno sobie poradzić. Potrzebne są też szkoły integracyjne i klasy integracyjne. Natomiast pomysł popularyzowania szkół włączających jest dobry, ale kompletnie pozbawiony zaplecza. Jest to jednak ważne, aby dziecko pozostawało w swoim środowisku, blisko domu, podwórka, na którym ma kolegów tych samych co w szkole. Szkoły integracyjne często wyłączają dzieci z lokalnego środowiska, bo trzeba je dowieźć do szkoły, więc dziecko przestaje mieć kolegów na swoim podwórku i trudniej ich zdobywa. Największą słabością szkół masowych jest to, że nie mają zaplecza wspierającego ucznia z niepełnosprawnością, nie mają przygotowanych nauczycieli, a ci, którzy w nich pracują, pozbawieni są wsparcia.

Uczestnicy dyskusji w siedzibie Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji. Fot.: Marcin Urban
Na zdjęciu: Uczestnicy dyskusji w siedzibie Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji. Fot.: Marcin Urban

Ewa Furmańska: W Polsce edukację włączającą rozpoczęliśmy od końca. W idei włączania stworzonej przez Amerykanów - oni rozpoczęli to pierwsi - można ją zacząć wprowadzać wtedy, kiedy jest już szkoła mająca bazę i specjalistów wspierających ucznia ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. U nas powiedziano: w klasie ma być na 23 osoby jeden uczeń niepełnosprawny, a dalej niech sobie radzi dyrektor. To niejedyny powód, dla którego dyrektorzy szkół odmawiają rodzicom przyjęcia dziecka niepełnosprawnego. Przeszkodą są też rodzice pełnosprawnych dzieci, którzy nie życzą sobie, aby uczyły się one z „idiotą” lub „hamulcowym”, który w klasie obniża poziom. To jest kompletna nieprawda, bo nauczyciel powadzi lekcje dla wszystkich, a dziecko niepełnosprawne realizuje swój materiał z pomocą dodatkowego pedagoga specjalnego, który pomaga mu zrozumieć i przyswoić to, czego uczy główny nauczyciel.

Piotr Stanisławski: Wyobraźmy więc sobie klasę, w której uczy się dziecko niedowidzące lub posługujące się językiem migowym, albo z niepełnosprawnością intelektualną, które ma wspierającego pedagoga. W klasie są również bardzo zdolni pełnosprawni uczniowie, którzy szybko przyswajają kolejne punkty programu. Dojdzie do sytuacji, że albo uczeń z niepełnosprawnością nie będzie nadążał z poznawaniem materiału (z powodu potrzebnego mu dłuższego czasu na wyjaśniania), albo klasa będzie „spowalniana”, czekając na niego. 

Mirosława Pacuska: Jestem pedagogiem specjalnym od 1999 roku w gimnazjum i uważam, że naprawdę można wszystko to, co jest w ogólnodostępnej szkole do zrobienia, dostosować do poziomu i możliwości dziecka np. z niepełnosprawnością intelektualną z pogranicza lekkiego i umiarkowanego stopnia. Mam ucznia, który jest w III klasie gimnazjum i realizuje dostosowany dla niego program. Można to osiągnąć, jeżeli się chce i jest się twórczym. Gdy nauczyciel realizuje treści dla wszystkich uczniów, ja z uczniem z niepełnosprawnością intelektualną wyciągamy z omawianego tematu to, co jest dla niego najbardziej przydatne w codziennym w życiu. Tak samo może być podczas doświadczeń z fizyki czy chemii, bo najważniejsze są wnioski, np. to że w postępowaniu z napięciem elektrycznym trzeba być bardzo ostrożnym. I tę wiedzę on z lekcji wyniesie.



Piotr Stanisławski: Założeniem edukacji włączającej jest jednak to, aby każde dziecko z niepełnosprawnością mogło uczyć się w szkole masowej, także to ze znacznym stopniem niepełnosprawności. Pani zrobiła pewne ograniczenie, dlaczego?

Mirosława Pacuska: Bo nie jestem zwolenniczką takiego założenia. Uważam, że są dzieci, które wymagają bardzo specjalistycznej pomocy i wsparcia, i nie można ich na siłę umieszczać w szkołach masowych. Uczeń niepełnosprawny w stopniu znacznym niewiele zyska w szkole ogólnodostępnej, ponieważ jemu często potrzebne są zupełnie inne umiejętności. I albo realizuje on indywidualne nauczanie w ramach tej szkoły (co także jest możliwe, choć to rodzaj segregacji, gdyż nie będzie razem z klasą), albo będzie uczył się w szkole specjalnej. Moim zdaniem założenie, aby w każdej szkole masowej mogła uczyć się każda osoba niepełnosprawna, jest fikcją.

Beata Jagiełło i Grzegorz Szumski. Fot.: Marcin Urban
Na zdjęciu: Beata Jagiełło i Grzegorz Szumski. Fot.: Marcin Urban

Grzegorz Szumski: Sprawa jest bardziej złożona. Dzisiaj wyobrażamy sobie włączanie na kilka sposobów: jako totalną integrację wszystkich dzieci i jako integrację ograniczoną do dzieci, które mogą się uczyć z jakiejś wspólnej podstawy programowej. Oba warianty są realne. Pokazują to doświadczenia. Wiele zależy jednak od decyzji, który z nich chce się realizować i jakie ku temu stworzy się warunki. Na Florydzie zlikwidowano szkoły specjalne, więc wszystkie dzieci, nawet z głębokim upośledzeniem, uczą się w zwykłych szkołach, ponieważ uznano to za najlepsze rozwiązanie i stworzono ku temu warunki. Podobne przykłady są w Europie. Jest to zatem możliwe. W polskim systemie nie wybrano tego wariantu edukacji włączającej jako priorytetu, większość ludzi nie ma przekonania, że jest on potrzebny, i nie tworzy się warunków do takiej edukacji. W takiej sytuacji powinniśmy trzymać się wariantu edukacji włączającej, która obejmuje dzieci zdolne do uczenia się zgodnie z podstawą programową. Taki model jest wielką szansą na udostępnienie dobrej szkoły powszechnej dzieciom niepełnosprawnym poza ośrodkami miejskimi. Największy dziś problem dotyczy zakresu pomocy dla szkół. Pierwszą rzeczą, jaką powinno się obecnie zrobić, jest przesunięcie środków finansowych na kształcenie uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi od samorządów - do szkół. Niech środki faktycznie idą za uczniem, to wtedy szkoły będą miały pieniądze na zmianę warunków kształcenia.

Ewa Furmańska: Nic dziwnego więc, że na uczelniach - oprócz Akademii Pedagogiki Specjalnej - w ogóle nie uczy się nauczycieli pracy z uczniami niepełnosprawnymi. W naszej szkole mieliśmy praktykantów z Akademii Wychowania Fizycznego, na której jest wydział rehabilitacji, i pytałam ich, czy mieli zajęcia o wychowaniu fizycznym ucznia niepełnosprawnego. W ogóle nie podjęto nawet rozmowy. Od tego zatem powinniśmy zacząć – od uczenia tych, którzy będą uczyć, bo my, dyrektorzy, uczymy absolwentów, którzy przychodzą do nas do pracy oraz szkolimy już pracujących nauczycieli.

Piotr Stanisławski: Wielu dyrektorów odmawia rodzicom przyjęcia dziecka z niepełnosprawnością do szkoły, tłumacząc się właśnie brakiem wyspecjalizowanej kadry nauczycielskiej. Ale powodów wymieniają więcej: brak pieniędzy, brak dostosowanych materiałów dydaktycznych czy niedostosowany budynek. Czy jest to wyraz kierowania się odpowiedzialnością za dziecko niepełnosprawne - bo rzeczywiście jeśli szkoła nie ma przygotowanego zaplecza, to przyjmując takie dziecko, może mu zaszkodzić - czy to jednak brak woli, aby stworzyć dziecku odpowiednie warunki?

Beata Jagiełło: Uważam, że najwięcej zależy od woli dyrektorów. W naszym stowarzyszeniu na rzecz dzieci chorych na MPD jest wiele matek, które przeżywają horror, gdy szukają szkoły dla swojego dziecka. Nawet w szkole z klasą integracyjną, gdzie znajduje się pięciu niepełnosprawnych uczniów, dziecko na wózku ma najmniejsze szanse na przyjęcie. Dlaczego? Bo potrzebuje osoby wspomagającej, która pomoże mu skorzystać np. z toalety, bo szkoła nie ma podjazdu ani windy. Matce, która przychodzi złożyć papiery do szkoły, „na dzień dobry” mówi się, że nie ma ich po co składać, bo dziecko nie zostanie przyjęte. Szkoły integracyjne chętnie przyjmą dziecko niedosłyszące, niedowidzące, mające problem z nóżką, ale nie dziecko na wózku. Mojej córce na wózku przydarzyło się co innego. Pani, która jej pomaga, wyszła wcześniej ze szkoły. Córka musiała skorzystać z toalety. Polecono paniom woźnym aby jej pomogły. Nie były z tego powodu zadowolone. Powiedziały mojemu dziecku, żeby nosiło na stałe pampersa, to nie będzie problemu. 11-letnie córka tak to przeżyła, że następnego dnia odmówiła pójścia do szkoły. Była zestresowana myślą, co będzie, jeśli zechce się jej zrobić siusu i kto jej wtedy pomoże. Dużo zależy od ludzi. Także od nauczycieli. Wcześniej musiałam jeździć z córką na wszystkie zajęcia pozaszkolne, podczas wyjścia do teatru, do kina, na wszelkie wycieczki. Kiedy był bal w szkole, musiałam zrezygnować z pracy i być przy niej, aby pomóc. Gdy zmieniły się dwie nauczycielki: wychowawczyni i nauczyciel wspomagający, okazało się że nie muszę towarzyszyć córce na wszystkich wyjściach i wyjazdach, bo one potrafiły zorganizować dla niej dodatkowe wsparcie klasy.

Bożena Adamus: Szkolenia, o których mówiła pani Ewa Furmańska, dotyczące uczniów niepełnosprawnych muszą objąć całą szkołę, nie tylko nauczycieli, lecz i innych pracowników, specjalistów, kucharkę, woźnego, czyli wszystkich pracujących w szkole.


Grzegorz Szumski: Jest skandaliczną pomyłką prawną to, że od momentu upowszechniania edukacji włączającej w 2000 roku w standardach kształcenia nauczycieli wciąż nie ma obowiązkowego modułu treści dotyczących zagadnień związanych ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi uczniów niepełnosprawnych. Co więcej, standardy te były zmieniane trzy lata temu, a mimo to znowu  nie uwzględniono tego problemu. To ogromne nieporozumienie. Około 35 proc. uczniów z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego uczęszcza w Polsce do szkół ogólnodostępnych, w których nauczyciele nie mają kwalifikacji z zakresu pedagogiki specjalnej. Gdy chodzi o dokształcanie i doskonalenie nauczycieli, to jest lepiej, bo organizuje się stosunkowo dużo szkoleń i wielu nauczycieli bierze w nich udział, włącznie z podejmowaniem kwalifikacyjnych studiów podyplomowych z zakresu pedagogiki specjalnej. Edukacja włączająca jest niewątpliwie zadaniem całej szkoły, a nie tylko pedagogów specjalnych. Dlatego trzeba tworzyć instrumenty doskonalenia całych placówek i całego personelu, na co słusznie zwraca uwagę Pani Adamus. Warto podkreślić, że takie instrumenty już w świecie istnieją, jak choćby opracowany na początku lat 2000. w Wielkiej Brytanii Indeks dla włączania (Index for Inclusion). Ten instrument, służący samodoskonaleniu się i ewaluacji szkoły został przetłumaczony na wiele języków i jest używany w wielu krajach. Moglibyśmy z niego skorzystać także w Polsce.

Beata Jagiełło: Szkolenia objąć powinny także rodziców sprawnych dzieci, które chodzą do tej samej szkoły. Moje dziecko nie jest dla innych dzieci partnerem do zabawy, bo nie pobiegnie za nimi, a do tego niewyraźnie mówi. W klasie ma dwóch kolegów, dla reszty „jest bo jest”. Rodzice w domach nie rozmawiają z nimi o niepełnosprawności. Gdy przywożą własne dziecko do szkoły integracyjnej, potrafią zaparkować na miejscu dla pojazdów osób niepełnosprawnych i nie widzą problemu. Świadomość rodziców o niepełnosprawności jest znikoma, dlatego szkoły powinny organizować jakieś spotkania czy pogadanki dla rodziców.

Elżbieta Kordus, Ewa Furmańska, Mirosława Pacuska i Bożena Adamus. Fot.: Marcin Urban
Na zdjęciu: Elżbieta Kordus, Ewa Furmańska, Mirosława Pacuska i Bożena Adamus. Fot.: Marcin Urban

Bożena Adamus: Nie można powiedzieć, że nic się w tej sprawie nie dzieje i nie zmienia. Wszystkich barier architektonicznych w szkołach tak szybko nie usuniemy, bo szkołom brakuje środków. Natomiast zmienia się prawo i rozporządzenia. Inną kwestia jest świadomość dyrektorów i zapewnienie zaplecza, ale tak naprawdę, to rodzice wybierają szkołę i jeśli ogólnodostępną, to dyrektor musi zagwarantować mu naukę, zgodnie z przepisami.

Elżbieta Kordus: Moje dziecko jest niedowidzące i ma oczopląs. W szkole na szczęście nigdy nie miał większych problemów z nauczycielami, dyrekcją i uczniami. Najpierw chodził do masowego przedszkola tuż obok szkoły. Wraz z grupą z przedszkola przeszedł do tej szkoły podstawowej, więc uczył się z dziećmi, które znał. W szkole nie było problemu, aby powiększać mu teksty, a gdy nie widział zielonego markera na tablicy, nauczyciele dostali polecenie, aby pisali czarnym. Wszyscy się dostosowali i nie było problemu. Podobnie na zajęciach z WF. Z nich przeważnie zwalnia się dzieci niedowidzące, ale po rozmowie z nauczycielką ustaliliśmy, że będzie otrzymywał ćwiczenia, które jest w stanie wykonać. Oczywiście nie gra w siatkówkę, bo nie trafi w piłkę, ale robi co innego. Z plastyki można było go zwolnić, ponieważ nie odróżnia kolorów, potrafi jednak rysować ołówkiem, więc nauczyciel chciał go mieć na zajęciach. W gimnazjum też dyrekcja była otwarta. Syn jest bardzo aktywny, bierze udział w kółku teatralnym, plastycznym, uczy się gry na pianinie, udziela się społecznie. Jest teraz w trzeciej klasie gimnazjum i z uczniami z klasy jest bardzo dobrze zintegrowany. Ale mam inny problem. Syn kończy gimnazjum i nie chce uczyć się dalej zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, tylko iść tam, gdzie idą jego koledzy z klasy. Z nimi czuje się bezpiecznie i od nich ma wsparcie. Boi się, że w nowym środowisku może mieć ciężko.

Beata Jagiełło: Pani problemem jest to, które liceum wybrać. Dla dziecka na wózku w ogóle nie można znaleźć państwowego liceum, gdyż wszystkie odmawiają. Koleżanka ma syna, chodzi teraz do drugiej klasy liceum. Ale zanim go tam przyjęto, była w ośmiu liceach w Warszawie i w każdym dostała odmowę, choć chłopak miał świadectwo z biało-czerwonym paskiem. W końcu przyjęto go do społecznego liceum w Helenowie, a mieszkają na Bemowie.

Mirosława Pacuska: Integracja, jaką mamy w Polsce, ta od przedszkola do gimnazjum, jest efektem gigantycznej pracy rodziców, ich uporu i determinacji, aby dzieci znalazły się w klasie integracyjnej. Z liceami jest trudniej. Nawet te licea, które mają w nazwie „integracyjne”, są kompletnie nieprzygotowane i nieprzystosowane na uczniów niepełnosprawnych. A na przyjęcie dziecka na wózku to w ogóle. Zastanawiam się, jakim cudem te niedostosowane szkoły stały integracyjnymi i kto dał im na to zgodę…


Ewa Furmańska: W Warszawie są może cztery licea integracyjne i jest ich za mało, nie są w stanie wchłonąć wszystkich chętnych uczniów niepełnosprawnych. Władze miasta powinny stworzyć sieć integracyjnych szkół licealnych na wzór integracyjnych szkół podstawowych, przedszkoli, prawie też gimnazjów. W Śródmieściu są licea i dyrektorzy, którzy z chęcią przyjęliby uczniów niepełnosprawnych, ale mają bariery architektoniczne.

Piotr Stanisławski: Za szkoły i budynki odpowiadają organy prowadzące, czyli samorządy. Czy niedostosowanie szkół masowych wynika tylko z braku pieniędzy, czy może z braku woli dyrekcji? Są przecież dyrektorzy, którzy potrafią w gminie przekonać władze i postarać się o dodatkowe środki na dostosowanie szkoły.

Ewa Furmańska: Oczywiście, to nie jest tylko kwestia pieniędzy, lecz dobrej woli dyrektora i jego charyzmy. W naszej szkole integracja rozpoczęła się w 1991 roku na wariackich papierach. Nie była inicjatywą dyrektorki ani nauczycieli. Do pani dyrektor przyszli uczniowie z pytaniem: „dlaczego u nas nie ma dzieci niepełnosprawnych?”. To była potrzeba uczniów! Zaczęliśmy się nad tym zastanawiać i postanowiliśmy przyjąć takie dzieci. Zrobiliśmy to. Potem złapaliśmy się za głowę i mocno przeraziliśmy, bo zupełnie nie znaliśmy problematyki i potrzeb edukacyjnych niepełnosprawnych uczniów, a budynek był kompletnie niedostosowany. Zaczęliśmy brać udział w przeróżnych szkoleniach, dokształcać się i podejmować studia podyplomowe. I tak jest do dziś, w szkole wielu nauczycieli bierze udział w finansowanych przez nas szkoleniach dokształcających. Oczywiście w Warszawie jest bardzo dużo pieniędzy na szkolenia dla nauczycieli. W małych miastach nie ma aż takich możliwości. Wiele jednak zależy od samorządu, od tego, czy przeznaczy fundusze na szkolenia, ale także od dyrektora i rady pedagogicznej - czy będą się o takie środki starać. Niestety, wielu nauczycieli nie chce uczyć dzieci niepełnosprawnych i nie chce, aby szkoła była integracyjną. Nie możemy mieć o to pretensji, bo faktycznie wielu nauczycieli nie może się przełamać i boją się uczenia dzieci niepełnosprawnych w jednej klasie ze sprawnymi.

Ewa Furmańska, Mirosława Pacuska i Bożena Adamus. Fot.: Marcin Urban
Na zdjęciu: Ewa Furmańska, Mirosława Pacuska i Bożena Adamus. Fot.: Marcin Urban

Beata Jagiełło: Z punktu widzenia rodzica dziecka niepełnosprawnego, to nie mają czego się bać. Co ma powiedzieć rodzić dziecka na wózku, gdy szuka szkoły i nie może jej znaleźć? On ma powód się bać, a nie nauczyciel.

Piotr Stanisławski: Pamiętają Państwo głośną sytuację z ubiegłego roku, kiedy dyrektor pewnej szkoły odmówił przyjęcia dziecka chorującego na cukrzycę, ponieważ bał się wziąć odpowiedzialność za jego naukę w szkole. Czy jego strach był uzasadniony - skoro nie miał pieniędzy, aby zapewnić dziecku opiekę i wsparcie - czy raczej wyolbrzymiony?

Ewa Furmańska: Jego decyzja była powodowana strachem. Do naszej szkoły chodzą dzieci z cukrzycą i na pewno mamy powody, aby się pewnych rzeczy obawiać, ale wiedza o chorobie i potrzebach takiego dziecka redukuje wyolbrzymiany najczęściej strach. Poza tym rodzice najlepiej potrafią wyjaśnić, jakie ich dziecko ma potrzeby.

Beata Jagiełło: Córka jednej z naszych matek miała atak padaczki, ale poza szkołą integracyjną. W szkole matka poinformowała dyrektorkę, że dziewczynka miała atak i że mogą być inne. Dyrektorka przeraziła się - a mówimy o szkole integracyjnej - i zaproponowała rodzicom przeniesienie córki do szkoły specjalnej.  

Grzegorz Szumski: Wiele szkół próbuje pozbywać się dzieci, które stanowią dla nich problem i szczególne zagrożenia. Tak jest na całym świecie, to nie jest tylko nasza specyfika. Mamy jedynie 20 lat doświadczeń z edukacją integracyjną, więc takie sytuacje będą się jeszcze zdarzały. Powinny być jednak egzekwowane prawa rodziców, przy wsparciu państwa, bo to pomoże zmienić system.


Piotr Stanisławski: Rodzice powinni sądzić się ze szkołami, które odmówiły przyjęcia ich dziecka, ponieważ ma niepełnosprawność?

Grzegorz Szumski: Powinni się sądzić.

Ewa Furmańska: Powinni najpierw rozmawiać.

Bożena Adamus: Sądzenie się to bardzo restrykcyjne rozwiązanie. Jeśli szkoły odmówiły przyjęcia dziecka, to rodzice powinni zwrócić się o pomoc do kuratorium, nad szkołami jest nadzór pedagogiczny. Natomiast dyrektorzy muszą respektować ustawę o systemie oświaty.

Piotr Stanisławski: Dyrektorzy i administracja szkół potrafią bardzo skutecznie odwieść rodziców od złożenia dokumentów, przedstawiając czarny scenariusz, jak ich dziecko będzie miało ciężko z powodu braku w szkole wsparcia i barier. To też metoda.

Od lewej: Piotr Stanisławski, Beata Jagiełło i Grzegorz Szumski. Fot.: Marcin Urban
Na zdjęciu (od lewej): Piotr Stanisławski, Beata Jagiełło i Grzegorz Szumski. Fot.: Marcin Urban

Mirosława Pacuska: Proszę wyobrazić sobie sytuację, że nauczyciel chemik albo geograf z 15-letnim stażem pracy nagle ma uczyć w klasie, w której jest dziecko o specjalnych potrzebach, a on nie ma o tym pojęcia. Z drugiej strony, zgodnie z powiedzeniem: „można przyprowadzić konia do wodopoju, lecz nie zmusi się go, aby się jej napił”, nauczyciela też się nie zmusi do tego, aby chciał brać udział w szkoleniach dotyczących potrzeb edukacyjnych uczniów niepełnosprawnych. Jeśli organizowany jest tego typu warsztat metodyczny, to przychodzi trzech-czterech nauczycieli. Cała reszta nie chce. Czasem mają nawet za złe, że proponuje im się takie szkolenia.

Piotr Stanisławski: Czy to oznacza, że nauczyciel może odmówić udziału w szkoleniu organizowanym przez szkołę, dotyczącym potrzeb edukacyjnych uczniów z niepełnosprawnością?

Ewa Furmańska: Nie ma przymusu. Nawet w statucie szkoli nie możemy zapisać, że udział w szkoleniowych radach pedagogicznych jest obowiązkowy. Jeżeli w szkole większość nauczycieli nie jest przekonana do edukacji włączającej, to jej nie będzie.

Mirosława Pacuska: Nawet jeżeli odbywają się szkolenia, to często są odfajkowane i nic z tego nie wynika. To jest kwestia świadomości i mentalności, a także przyzwyczajeń nauczycieli. Jeżeli po 15 latach pracy nagle wymaga się od nauczyciela zmiany, to jej założenie może się nie sprawdzić. To ludzki odruch i nie winiłabym samych nauczycieli. Idea edukacji włączającej jest dobra, ale trzeba do niej nauczycieli powoli przekonywać i zaszczepiać w nich tę ideę.

Piotr Stanisławski: Nauczyciel jest jednak pracownikiem, ma obowiązki i zadania jak wielu innych ludzi, ma swojego pracodawcę, który go zatrudnił i od niego pewnych rzeczy wymaga. Nie rozumiem, dlaczego od decyzji nauczycieli ma zależeć to, czy w szkole będą uczyć się dzieci z niepełnosprawnością czy nie? To jakieś nieporozumienie. Mówimy o osobach, które mają uczyć innych, a nie unikać nauczania.

Ewa Furmańska: Dlatego w radach pedagogicznych w rozmowach trzeba pozyskiwać kolejnych zwolenników dla edukacji integracyjnej i włączającej. Nigdy nie jest tak, że wszyscy stawiają opór.


Piotr Stanisławski: Czy to takie trudne, aby pracodawca powiedział nauczycielom, że mają wziąć udział w szkoleniach na temat potrzeb edukacyjnych uczniów z niepełnosprawnością?

Beata Jagiełło: Nauczyciele - tak jak wielu Polaków - boją się osób niepełnosprawnych.

Mirosława Pacuska: To nie jest otwarty sprzeciw nauczycieli. Są na szkoleniach, bo muszą, a nie dlatego że chcą. Nikt nie usunie nauczyciela mianowanego z 15-letnim stażem dlatego, że nie dostosowuje się on do nowej sytuacji.

Bożena Adamus: Tu pojawia się bardzo ważna rola dyrektora, który mając nauczyciela gotowego do podjęcia trudu nauczania w klasie z dzieckiem niepełnosprawnym, powinien zapewnić mu całe zaplecze i specjalistów, którzy go wesprą. Są nauczyciele niegotowi na podjęcie nauki takiego dziecka, bo się boją.

Elżbieta Kordus: Z tego powodu dla dziecka nie może pozostać tylko wybór szkoły specjalnej albo indywidualne nauczanie w domu. Moim zdaniem, osobom niewidomym, które uczą się tylko w szkole specjalnej, zamyka się dalszą drogę do integracji społecznej. Po szkole specjalnej podejmują pracę także wśród niewidomych i żyją w zamkniętej grupie. Mało tego, często już nie wychodzą z tego środowiska. Dlaczego niewidoma osoba z reguły zawiera małżeństwo z osobą niewidomą? Bo nie miała kontaktów z innym środowiskiem, a tylko z niewidomymi. Ale wszystko zaczęło się w szkole.

Ewa Furmańska: Często szkoła integracyjna jest szkołą masową, w której jest dużo skupisko różnych młodych ludzi, i ja bałabym się dziś mieć w takiej szkole dziecko niewidome. Nie zagwarantowałabym mu warunków bezpieczeństwa, tego że np. będzie szło korytarzem i nic mu się nie stanie, że inny uczeń, nie widząc go, nagle się odwróci, niechcący uderzy, wpadnie na nie i je przewróci, przypadkiem zrobi krzywdę. Muszą być szkoły specjalistyczne, choć może nie każda osoba niedowidząca powinna kończyć szkołę w Laskach.

Beata Jagiełło. Fot.: Marcin Urban
Na zdjęciu: Beata Jagiełło. Fot.: Marcin Urban

Elżbieta Kordus: Oczywiście są dzieci niepełnosprawne, które uczyć się mogą tylko w szkole specjalistycznej. Do mnie każdego roku zwracała się szkoła specjalna, namawiając, abym umieściła w niej swoje dziecko. Każdego roku. Mówiono o dobrych warunkach, małych grupach, itd. Mogłam zgodzić się, myśląc, że będzie wśród swoich i tam będzie mu fajnie, bo po co ma się męczyć w publicznej szkole. Ale co tak naprawdę zrobiłabym z moim dzieckiem, gdybym się zgodziła?  Skazałabym go i nie byłby dziś tym, kim jest.

Beata Jagiełło: Raz tak spróbowałam ze swoim dzieckiem. Myślałam, że w przedszkolu dla dzieci z problemami ruchowymi będzie miało zapewnioną lepszą opiekę, rehabilitację i logopedę. Okazało się to totalną porażką. Z dziećmi nic nie robiono, to miejsce było przechowalnią. Gdy syn miał pójść do szkoły, nie zastanawiałam się, czy ma pójść do szkoły specjalnej, tylko od razu szukałam dla niego szkoły ze zdrowymi dziećmi. Szkoły specjalne nie zawsze gwarantują lepsze warunki.

Mirosława Pacuska: Nawet dostosowana szkoła integracyjna z bazą i zapleczem oraz świetną ofertą może mieć pracowników, którzy się nie przykładają do pracy i są nierzetelni. W szkole ogólnodostępnej natomiast mogą być otwarci i chętni nauczycie i mimo że nie mają wsparcia, staną na głowie, aby uczniowi z niepełnosprawnością zapewnić jak najlepsze warunki do nauki. Nie może jednak wszystko zależeć od dobrej woli nauczycieli. Wsparcie i zaplecze muszą być stworzone systemowo.


Piotr Stanisławski: Dziś mamy taką sytuację, że szkoły specjalne zabiegają o uczniów z niepełnosprawnością, a masowe o uczniów pełnosprawnych. Zabieganie o ucznia wynika z pieniędzy, jakie na niego daje samorząd i ministerstwo edukacji. Na ucznia z niepełnosprawnością szkoła otrzymuję jeszcze większą dotację. Czy sądzą Państwo, że szkoły zaczną kiedyś także walczyć o takiego ucznia?

Mirosława Pacuska: To, że mamy wiele liceów integracyjnych zupełnie nieprzystosowanych do potrzeb niepełnosprawnych uczniów, wynika właśnie z ekonomii. Aby zachować etaty dla nauczycieli, szkoła przyjmuje nazwę „integracyjna”, choć jest niedostosowana, nie ma zaplecza ani specjalistów.

Ewa Furmańska: A dlaczego tak jest najczęściej w liceach? Z powodu niedoskonałości rozporządzeń ministerialnych, które nie przewidują stanowiska pedagoga specjalnego w liceum. Tu jest problem. Dyrektorzy są pozostawieni sami sobie. Niektórzy starają się zapewnić takiego pedagoga, organizują nawet wolontariuszy, którzy pomagają uczniowi poruszającemu się na wózku. Tak jednak nie może działać system. Nauczanie dziecka niepełnosprawnego w szkole wymaga o wiele większych nakładów, i oczywiście przekazuje się środki na takie dziecko. Nie pokrywają one jednak wszystkich potrzeb.

Beata Jagiełło: Wiele szkół mimo to nie chce zakładać klas integracyjnych, gdyż wolą zapewnić uczniowi nauczanie indywidualne, aby pozbyć się problemu. Dla nich uczeń niepełnosprawny w szkole jest problemem.

Ewa Furmańska: Bo nauczanie indywidualne nie wymaga wielkiego wysiłku.

Mirosława Pacuska: Powtórzę, w małych miejscowościach można znaleźć szkoły i nauczycieli otwartych na klasy integracyjne, lecz nie mają wsparcia finansowego z gminy.

Ewa Furmańska: Jest jeszcze inna kwestia. Mamy rankingi szkół. Szkoły integracyjne nie wypadają w nich najlepiej. Nie dlatego, że nauczyciele w nich źle uczą albo program jest zły, tylko dlatego, że uczą się w nich inne dzieci. Rodzice kierują się jednak rankingami.

Beata Jagiełło: Moje dziecko chodzi do gimnazjum w rejonie, gdzie mieszka niemal sama inteligencja, te dzieci już na starcie są lepiej wykształcone. Szkoła ma bardzo wysokie notowania. Ale nie dlatego, że tam są lepsi nauczyciele, tam po prostu uczą się zdolniejsze dzieci.

Ewa Furmańska i Mirosława Pacuska. Fot.: Marcin Urban
Na zdjęciu: Ewa Furmańska i Mirosława Pacuska. Fot.: Marcin Urban

Piotr Stanisławski: Wiele szkół tworzy klasy dla uczniów najbardziej uzdolnionych. Znają Państwo szkołę, w której do takiej najlepszej klasy przyjęto by ucznia na wózku, niedosłyszącego, niedowidzącego, nie mówiąc o niepełnosprawności intelektualnej? Wyobrażają sobie Państwo takiego ucznia w takiej klasie?

Elżbieta Kordus: Gdy mój syn kończył szkołę podstawową, pod uwagę brałam jedno z lepszych gimnazjów w Warszawie. Miał świadectwo z biało-czerwonym paskiem, świetne opinie, więc złożyłam tam jego papiery. Nie został przyjęty, nie wyjaśniono nawet dlaczego, wiedziano jednak, że niedowidzi.

Beata Jagiełło: Trudno mi sobie wyobrazić, aby moje dziecko z czterokończynowym porażeniem przyjęto do takiej klasy.

Mirosława Pacuska: W klasie prymusów istnieje często silna konkurencja pomiędzy uczniami, a nawet tzw. wyścig szczurów, aby mieć najlepszą średnią. Być może jakaś praca wychowawcza doprowadziłaby do wyeliminowania tego wyścigu i wprowadzenia większej współpracy pomiędzy uczniami. Wtedy uczeń niepełnosprawny mógłby znaleźć miejsce w takiej grupie.


Piotr Stanisławski: Czy nie jest to jednak dobre, że najlepsi uczą się wśród podobnie zdolnych?

Mirosława Pacuska: Zależy to od tego, jaki cel stawia sobie szkoła i nauczyciele.

Bożena Adamus: Nie powinno być klas dla uczniów zdolnych i mniej zdolnych. Abstrahuję od praktyk, ale tak nie powinno być. Klasy są dla wszystkich uczniów i każdy powinien mieć możliwość uczenia się w danej klasie.

Beata Jagiełło: Mam nieco inne pytanie do Pani. W tym roku do egzaminu maturalnego wchodzi egzamin z matematyki. Dzieci z porażeniem mózgowym mają zwykle dyskalkulię, czyli problemy z abstrakcyjnym myśleniem. Jakie one mają szanse na zdanie tej matury, choć mogą być genialne z innych przedmiotów? Znam chłopca, który niemal nie mówi i nie porusza rękoma, a zdał maturę na osiemdziesiąt kilka punktów. Gdyby teraz zdawał maturę z matematyki, na pewno by jej nie zdał, bo z powodu dyskalkulii jest bardzo słaby z tego przedmiotu.

Bożena Adamus: Mam nadzieję, że poradnie będą wystawiały stosowne opinie z zaleceniami i egzaminy dla takich osób będą dostosowane do ich potrzeb i możliwości.

Piotr Stanisławski: Zastanówmy się jeszcze nad inną kwestią. Czy realizowana w szkołach idea integracji przenosi się na życie uczniów poza szkołą? Inaczej mówiąc, czy koledzy z klasy integracyjnej pozostają kolegami ucznia z niepełnosprawnością poza murami szkoły?

Beata Jagiełło: Mój syn ma w klasie dwóch przyjaciół. Jednego zna od urodzenia, a drugiego od przedszkola. Reszta uczniów specjalnie nie wykazuje zainteresowania kontaktami z nim poza zajęciami. Myślę, że oni zachowują się tak jak ich rodzice. Wiele razy byłam świadkiem reakcji rodziców na moje niepełnosprawne dziecko, np. byli niezadowoleni, gdy w przejściu natknęli się na moje wychodzące dziecko. Nie wymagam od dzieci, aby zachowywały się inaczej, bo postawy wynosi się z domu.

Ewa Furmańska: Z tym jest rzeczywiście problem. Często rodzice zapisują pełnosprawne dziecko do klasy integracyjnej dlatego, że tam są mniejsze klasy i pracuje dwóch nauczycieli, czyli jest lepsza opieka. Oczywiście z ankiet, jakie wypełniają, wynika, że są tolerancyjni, wiedzą, że integracja jest ważna, ma wpływ na zmianę postaw dzieci, uspołecznienie, słowem - wszystko jest piękne. Ale potem to oni, widząc, że ich dziecko chce zaprosić do domu niepełnosprawnego kolegę, odwodzą je od tego. Jeden z rodziców powiedział nam wprost, że sobie nie życzy, by jego dziecko w czymkolwiek pomagało uczniowi niepełnosprawnemu. Odpowiedziałam mu, żeby zabrał swoje dziecko ze szkoły, bo to jest szkoła integracyjna. Dzieci same tak nie robią, zachowują się normalnie w stosunku do niepełnosprawnych rówieśników. Często kiedy już opuszczą szkołę, zostają wolontariuszami. Bariery stanowią ich rodzice, choć nie można generalizować, bo nie brakuje wspaniałych rodziców.

Mirosława Pacuska: Oczywiście wszyscy chcielibyśmy, aby uczniowie sprawni integrowali się z osobami niepełnosprawnymi. U swoich uczniów obserwuję to, że przestają się przede wszystkim bać odmienności. Kontakty z osobami niepełnosprawnymi już ich nie paraliżują, wiedzą też jak się zachować w różnych sytuacjach. A na początek to bardzo dużo. W przypadku uczniów z niepełnosprawnością intelektualną, integracja świetnie wychodzi na początku edukacji, gorzej jest w gimnazjum, gdyż powiększa się różnica w dojrzałości społecznej pomiędzy uczniami. Trudno oczekiwać, że będą zawiązywały się pomiędzy nimi wielkie przyjaźnie. Ale uczniowie pełnosprawni są nauczeni tolerancji i w naturalnym odruchu potrafią np. poprawić czapkę potrzebującej osobie, zawiązać szalik, przypilnować na zajęciach pozaszkolnych, a to jest bardzo dużo. Brak przyjaźni między tymi uczniami nie oznacza, że jest źle. Nawet najsprawniejsi absolwenci nie opuszczają szkoły ze sznurem przyjaciół z klasy. Zwykle utrzymują kontakt z dwoma, trzema osobami.


Beata Jagiełło: Świadomość rzeczywiście rośnie, z każdym rokiem jest lepiej, a uczniowie bez problemu pomogą dziecku. Najtrudniej jest na początku. Jednak dużo zależy od nauczycieli, naprawdę. Klasa może być zupełnie inna, kiedy ma świetnego nauczyciela, któremu zależy na integracji dzieci. W szkołach z klasami integracyjnymi szkoła powinna już na początku zorganizować dla sprawnych rodziców spotkanie, podczas którego dowiedzą się, jakie w szkole panują zasady, prawa i obowiązki i co jest najważniejsze w relacjach między uczniami pełnosprawnymi i niepełnosprawnymi. Tak naprawdę, rodzice powinni być informowani o tym wszystkim już w trakcie składania dokumentów.

Piotr Stanisławski: W jakim kierunku powinna więc pójść edukacja dzieci z niepełnosprawnością w Polsce?

Grzegorz Szumski: Wprowadzanie edukacji włączającej jest procesem, który w Polsce trwa prawie 20 lat i widać stały, wyraźny postęp. W tej chwili nie powinno się zmieniać kierunku polityki edukacyjnej, za to potrzebne są korekty rozwiązań. Przede wszystkim należy zmienić sposób kształcenia nauczycieli, aby obligatoryjnie byli przygotowywani do pracy z dziećmi niepełnosprawnymi. Kształcenie heterogenicznych grup uczniów musi być wpisane w zawód i obowiązki nauczyciela, i tu nie ma miejsca na dyskusję, czy komuś się podoba praca z dziećmi niepełnosprawnymi, czy nie. Drugą pilną sprawą jest  zmiana roli szkół specjalnych w systemie. Chwalimy się i jesteśmy dumni z tego, że tak szybko - dzięki wsparciu zwykłych ludzi - odbudowano spalone liceum w Laskach. W moim przekonaniu, liceów ani innych szkół specjalnych nie powinno się już budować. Szkołom specjalnym trzeba zmienić zakres zadań, należy wpisać im zadania związane z poszerzaniem dostępu do specjalistycznej pomocy dla szkół ogólnodostępnych i tym samym przekształcać szkoły specjalne w specjalnopedagogiczne centra kształcenia. Wzory takich centrów można czerpać z krajów Zachodnich. Takie są zresztą - jak słyszałem - plany rządu. Szkoły specjalne nie mogą walczyć o dzieci niepełnosprawne i trwać w formie, w jakiej w tej chwili się znajdują. Powinny w nich pozostawać naprawdę jedynie te dzieci, które muszą. One tworzą bowiem zamknięte środowiska, ograniczając absolwentom perspektywę na udział w społeczeństwie otwartym.

Ewa Furmańska: Zgadzam się z prof. Szumskim, że obecny kierunek edukacji jest dobry. Chciałabym tylko dodać, że na dziecko niepełnosprawne należy patrzeć w dalszej perspektywie niż tylko w perspektywie szkoły.

Mirosława Pacuska: W edukacji włączającej jesteśmy dopiero na pewnym etapie. Aby mogła ona ewoluować, potrzebne są poważne rozwiązania systemowe. Nie chodzi tylko o to, aby wykształcić dziecko niepełnosprawne. Edukacja musi przynieść takie korzyści, aby absolwent szkoły był użyteczny dla innych. Osoba niepełnosprawna z wyższym wykształceniem i bez pracy to przykre potwierdzenie zmarnowanych szans, ogromna porażka w całym systemie.

Beata Jagiełło: Uważam, że musi powstać więcej szkół integracyjnych, zwłaszcza w małych i średniej wielkości miejscowościach, bo często nie ma tam ani jednej takiej szkoły. Wszystkie szkoły muszą w końcu stać się dostępne dla uczniów z problemami w poruszaniu się i usunąć bariery architektoniczne. Podjazdy, dostosowane toalety, windy, szerokie drzwi mają na razie tylko nieliczne.

Elżbieta Kordus: Mój syn miał więcej szczęścia, jeśli chodzi o szkołę, niż przeciętne dziecko niepełnosprawne. Zgadzam się, że najpilniejszym zadaniem jest przygotowanie nauczycieli do pracy z uczniem niepełnosprawnym. Dziś tak naprawdę wielu rodziców wyręcza nauczycieli, bo są z dzieckiem na każdym spotkaniu, imprezie czy zajęciach poza szkołą. Skoro dziecko jest w szkole, to rodzic nie powinien za każdym razem pisać podań z prośbą o zapewnienie dziecku różnych rzeczy. Nauczyciel i szkoła powinni wiedzieć, co należy mu zabezpieczyć. Nie mamy złej młodzieży, a jeśli się jej nie przeszkadza, to w relacjach z osobami niepełnosprawnymi wie ona intuicyjnie, jak pomóc. Jeśli rodzice nie będą przeszkadzali, a nauczyciele będą otwarci, to młodzi ludzie sami wyjdą naprzeciw osoby niepełnosprawnej i potraktują ją normalnie.

Bożena Adamus: Warto spotykać się i rozmawiać o tych problemach, o tym, w jakim zakresie i co poprawić. Współpracować należy ze wszystkimi, którzy wspierają osoby niepełnosprawne. Na pewno trzeba wzmocnić szkoły i stworzyć jasne regulacje prawne, aby dzieci niepełnosprawne mogły uczyć się w szkołach masowych i integracyjnych. Bo tam mają największe szanse na przygotowanie się do uczestniczenia w życiu społecznym.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • Jest różnie.
    Anna
    27.06.2016, 13:08
    Najpierw należy zweryfikować co uczniowi może zaproponować szkoła - każda. Nie gloryfikowałabym szkolnictwa specjalnego, bo to co nam tam zaproponowano to nie wiem czy życzyłabym najgorszemu wrogowi. Ale szkoły są różne, ludzie pracujący w nich też i nie można generalizować. Nie tylko szkoły masowe pozbywają się uczniów niepełnosprawnych, szkoły specjalne urządzają sobie czasem takie niepisane castingi, a także potrafią określić jaki uczeń i jaki rodzic jest w nich mile widziany. Są takie dla których najlepiej to - zostawić dziecko w internacie i w ogóle się nie interesować. Wtedy nauczyciele opowiadają ile wysiłku wkładają w edukację takiego zaniedbanego dziecka i jaki marny jest tego skutek. Kto pomyśli to się zastanowi jak to możliwe, skoro uczeń spędza u nich 5 dni w tygodniu i to przez kilka lat, a potem chociaż jest w normie intelektualnej to nie umie nawet dobrze pisać i czytać ....:).
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas