Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Jan Arczewski

09.06.2009
Autor: Maciej Piotrowski, Fot.: Piotr Stanisławski

Pracownik pierwszego kontaktu

"Chorobo, nie oddam ci wszystkiego!"

Urodził się w 1960 roku w Łosicach k. Siedlec. Choroba (rdzeniowy zanik mięśni) ujawniła się w 5. roku życia. Ojciec, właściciel gospodarstwa rolnego, musiał podjąć pracę jako wartownik w państwowym przedsiębiorstwie, aby uzyskać prawo do bezpłatnej opieki lekarskiej. W 1984 roku Jan Arczewski ukończył studia na KUL i został magistrem psychologii. Od maja 1986 roku prowadzi Telefon Zaufania dla Osób Niepełnosprawnych.

Rozmowy
Dzwoni młody człowiek. Miał wypadek, stracił nogę. I jest bliski załamania, prześladują go myśli samobójcze. Czy można mu pomóc? Owszem, ale to wymaga doświadczenia, które przychodzi po wielu latach pracy. - Rozmawiając z tym chłopakiem - opowiada Jan - starałem się pokazać mu, na czym polega problem. On skupia się na braku nogi. Myśli o niej, a przecież jej nie ma. To tak jakby myślał o niczym, a powinien myśleć o tym, co zostało, czyli o sobie. Kiedyś Jan napisał tekst o życiu z niepełnosprawnością. "Choroba mówi: - Musisz mi to oddać! - Dobrze - odpowiadam - ale nie pozwolę, abyś zabrała mi wszystko, co mam. Jeszcze trochę mi zostało. Teraz to będzie całe moje życie". Trochę tej filozofii udało się Janowi przekazać pewnej kobiecie, którą prowadził przez kilka lat. Była leczona psychiatrycznie, miała lepsze i gorsze okresy, ale rozmowy telefoniczne podtrzymywały ją na duchu. W trakcie leczenia przepisano jej lek, który zadziałał niezgodnie z oczekiwaniami. Kobieta, niestety, popełniła samobójstwo. Czy to porażka psychoterapeuty? Zależy, jak na to patrzeć. Kilka ocalonych lat życia miało ogromną wartość dla niej i dla jej rodziny.

Jan pamięta też mężczyznę, z którym kiedyś rozmawiał całą noc. Człowiek miał problem alkoholowy, konflikty rodzinne, depresję. Gdy zadzwonił, był krok od samobójstwa. Nie można było przerywać rozmowy. To był dialog równorzędnych partnerów. Jan czuł się zobowiązany, aby opowiedzieć rozmówcy o swoich problemach i o tym, co daje mu siłę do życia. Pomogło: ten człowiek postanowił żyć. Rozpoznał kiedyś Jana na ulicy, podszedł  i podziękował za uratowanie. Od tej rozmowy minęło już 10 lat. Pewna kobieta jeżdżąca na wózku zastanawiała się kiedyś, czy urodzić dziecko. Obawiała się, że może odziedziczyć po niej chorobę. - Jeśli urodzi się niepełnosprawne - odpowiedział - czy będziesz je mniej kochała? Raczej pomyśl, jak wiele będziecie mogli zrobić dla siebie nawzajem. Kilka miesięcy później otrzymał od niej list. Michaś urodził się śliczny jak marzenie i zdrowy.

Telefon Zaufania
Lubelski Telefon Zaufania dla Osób Niepełnosprawnych działa od 1986 roku. W tym czasie Jan Arczewski odbył ponad 31 tys. podobnych rozmów. Sprawy, z jakimi zgłaszają się do niego ludzie, można podzielić na cztery główne grupy. Pierwsza - to problemy natury psychologicznej i egzystencjalnej. Takie, jak wspomniane. Drugie - gdy dzwonią osoby, które mają problemy socjalno-bytowe, jak pewna mieszkanka dużego miasta, która zadzwoniła z prośbą, aby pomógł jej załatwić wózek inwalidzki. Doradził, do kogo powinna się zwrócić. - Ale jak to możliwe - pyta - że nikt z sąsiadów, listonosz, inkasent czy ksiądz chodzący po kolędzie nie zainteresował się samotną kobietą, która przez 20 lat pełzała po podłodze? Jest i trzecia kategoria rozmów: towarzyszenie w samotności osobom niepełnosprawnym. To nie są trudne rozmowy, za to przynoszą dużo satysfakcji. Rozmówcy po pewnym czasie zaczynają traktować Jana jak przyjaciela. Czwarty rodzaj rozmów dotyczy interwencji w sprawach trudnych: maltretowania rodziców, rodzin patologicznych, narkotyków, sekt. Niepełnosprawność jest tu tylko wierzchołkiem poważniejszych problemów. Zastanawiające, że tego typu spraw przybywa. W latach 80. Jan odbywał średnio 100 rozmów miesięcznie, obecnie już ponad 300.

Lider środowiska
Praca w Telefonie Zaufania to mały fragment działalności Jana Arczewskiego. W naturalny sposób większość jego działań skupia się na Kalinowszczyźnie, pełnej zieleni dzielnicy Lublina. Osiągnięciem ostatnich lat jest to, że w Domach Pomocy Społecznej (DPS) w całej Polsce pojawiło się wielu wolontariuszy, ludzi w różnym wieku, o różnych zawodach, którzy odczuwają potrzebę poświęcenia części swego czasu pensjonariuszom DPS. Wychodzą z nimi na zakupy, czytają gazety albo po prostu rozmawiają. Obecenie z DPS na Kalinowszczyźnie współpracuje 40 wolontariuszy. Ich pracę trzeba koordynować, aby nikt z ponad 100 mieszkańców nie czuł się pokrzywdzony. Magister Arczewski opiekuje się też studentami odbywającymi w DPS praktyki - z pedagogiki, psychologii, pielęgniarstwa, fizjoterapii, rehabilitacji, i przyszłymi pracownikami służb socjalnych. Ktoś musi ich wprowadzać w tajniki pracy. To oczywiste, że nikt nie zajmie się nimi lepiej niż Jan Arczewski, który mieszka na Kalinowszczyźnie od 21 lat i zna tu dosłownie wszystkich. W Lublinie wiadomo, że pozytywna opinia z podpisem mgr. Arczewskiego może bardzo pomóc w znalezieniu dobrej pracy. Jan Arczewski na Kalinowszczyźnie prowadzi też zajęcia psychoterapeutyczne z mieszkańcami DPS. Jest psychologiem, osobą niepełnosprawną, zna tych ludzi od lat i od rana do wieczora wśród nich przebywa. Chyba nie ma w Polsce drugiego DPS, który miałby bardziej kompetentnego lidera, czyli pracownika pierwszego kontaktu.

W drodze
Wielokilometrowe odległości nie przerażają Jana. Gdy o godz. 16 kończy swoje "urzędowanie" przy Telefonie, zazwyczaj resztę dnia przeznacza na wizyty u podopiecznych.
W lipcu zwykle wyjeżdża w Polskę na urlop. Potrzebuje paru tygodni odpoczynku od ludzkich dramatów, chorób i zmartwień. Ma przyjaciela, dr. Romana Majerana, pracownika naukowego KUL i wspaniałego piechura. Do Łęcznej (25 km od Lublina), gdzie jest cudowny obraz Matki Boskiej, chodzą jak na spacer i wracają tego samego dnia. W pieszej pielgrzymce z Gorlic na Jasną Górę (ok. 300 km) robią średnio 50 km dziennie.

Po Polsce obydwaj jeżdżą pociągami. I to jest mordęga, o jakiej nie mają pojęcia ludzie poruszający się na nogach. Jan zazwyczaj podróżuje na korytarzu obok ubikacji. Jest to jedyne miejsce w polskich wagonach kolejowych, w którym wózek inwalidzki nie blokuje ruchu podróżnych. Czasem prosi kolejarzy, aby pozwolili mu spędzić podróż w wagonie pocztowym. Niekiedy nawet się zgadzają. - Te niewygody - mówi - to cena za możliwość poznawania świata w najwspanialszych fragmentach.

Podróż swojego życia Jan odbył w połowie lat 90. XX w., z pielgrzymką osób niepełnosprawnych do Rzymu. Jan Paweł II przechodził wolno wzdłuż szeregu osób na wózkach inwalidzkich, zamieniając z każdą kilka słów. Jan nie miał odwagi powiedzieć, że to on co roku wysyła do Ojca Świętego pozdrowienia z okazji świąt i otrzymuje odpowiedź z podpisem Papieża. Po śmierci Jana Pawła II Jan Arczewski doprowadził do wydania wspaniałego albumu, w którym zostały zamieszczone reprodukcje wszystkich unikatowych listów. Limitowany nakład rozszedł się błyskawicznie.

Żyć pełnią życia
- Chorobo, nie oddam ci wszystkiego! - Jan często powtarza swoje życiowe motto. Pracuje zawodowo, podróżuje, pisze wiersze, koresponduje z dziesiątkami przyjaciół. Żyje pełnią życia mimo choroby, która kąsa z ukrycia. Jeszcze dwa lata temu mógł samodzielnie jeść. Teraz i to jest niemożliwe. W 2004 roku napisał:

Ile jeszcze mi zostało
Do spotkania z moim Panem
Więcej szczęścia czy rozpaczy
Ilu ludzi darowanych
Do przetarcia szlaków trudnych
Ile osiek połamanych
Serc pękniętych, myśli brudnych
Ile jeszcze mi zostało
Ty wiesz, Panie
Nie mów, proszę.

Jak to dobrze, że pod lubelskim numerem telefonu: 081 747 98 21 jest ktoś taki jak Jan Arczewski.


Tekst pochodzi z książki pt. "Człowiek bez barier. Sylwetki laureatów Konkursu z lat 2003-2007", wydanej w 2007 r.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

Prawy panel

Wspierają nas