Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Bolesław Zajiczek

16.06.2009
Autor: Damian Szymczak, Fot.: Piotr Stanisławski

W życiu nie nudziłem się nawet przez pięć minut

"Najlepiej nie poddawać się wcale, tylko walczyć do końca."

Piekło komunizmu przeżył na własnej skórze. Miał 9 lat, gdy 17 września 1939 roku Rosjanie zajęli wschodnie obszary Polski. W ich strefie okupacyjnej znalazł się Złoczów, jego rodzinne miasteczko za Lwowem. - Najkrótsze określenie kolejnych lat to koszmar - wspomina Bolesław Zajiczek. - Tortury fizyczne i psychiczne, wywózki całych rodzin na Syberię, cierpienia ludzi, którzy trafiali do rosyjskich kazamatów, mordowanie za to tylko, że miało się trochę więcej niż inni. Najbardziej utkwiły mi w pamięci te szeregi ludzi, którzy na rozkaz, pokornie ustawiali się do bydlęcych wagonów na wywózkę lub szli do więzień. Potem nadeszła okupacja niemiecka, powrót Sowietów i wieść, że tu już nie będzie Polski i mają się wynosić. Długa tułaczka zakończyła się w Miliczu. Przyjechał tu w 1945 roku razem z rodzicami i starszym bratem.

Szkoła życia
Bolesław Zajiczek naukę zaczął w miejscowej szkole. Przede wszystkim jednak zaprzątało go harcerstwo. Nielegalnie kierowała nimi miejscowa nauczycielka. Było ich kilkunastu, a za główny cel działalności wyznaczyli sobie gromadzenie broni. - Nie po to, by walczyć z Sowietami - mówi. - Doskonale wiedzieliśmy, że z taką potęgą nie mamy najmniejszych szans. Ciągle nie mogłem się pozbyć obrazu tych ludzi pokornie idących na śmierć. Postanowiłem, że ze mną będzie inaczej. Gdy po nas przyjdą, otoczą dom, bez walki się nie poddam. Bo najlepiej nie poddawać się, tylko walczyć do końca.

W tym właśnie celu harcerze gromadzili broń. Nie udało się zdobyć karabinów. Pod Tarnowem jeszcze w czasie wojny jego koledzy ukryli w skrzynkach 200 granatów i inne materiały wybuchowe. Przewieźli je pociągiem i ukryli w poniemieckich grobach pod Miliczem. W pamiętny dzień 9 stycznia 1951 roku poszli nad rzekę, by wypróbować granaty. We dwóch. Zajiczek sięgnął po pierwszy granat, ale on nie wybuchł. Sięgnął po drugi... Ogłuszył go potworny huk. Potem, strząsając krew cieknącą po twarzy, patrzył na strzępy swych dłoni.

- Krzyknąłem do kolegi: "Uciekaj, a ja ze sobą skończę". Ten złapał mnie za kołnierz i zawołał: "Ty głupcze, tacy też przydadzą się Polsce". Zaczęliśmy biec w stronę najbliższych zabudowań, ponad kilometr. W szpitalu amputowano mu przedramiona i nie uratowano oka. Zdołał się jednak szybko pozbierać. Miał zaledwie 21 lat, życie przed sobą. W tym najsprawniejszym z kolegów, mistrzu lokalnych zawodów w biegach, zbyt wiele było życia, by się poddawać. Już 1 maja 1951 roku zwyciężył w wojewódzkich zawodach w biegach.

Został działaczem, a potem szefem Powiatowego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki. W 1957 roku weszła ustawa zakazująca pracy rencistom z pierwszą grupą inwalidzką. Bezczynność u Bolesława Zajiczka nie wchodziła w grę. Rok później przy miejscowej podstawówce założył 6. Drużynę Harcerską "Baryczanie". Trwa przy niej blisko 50 lat. To pół wieku zabaw, biwaków, obozów, zbiórek całych pokoleń miliczan. Niektórzy z nich zapisują do jego drużyny wnuki.
To zarazem pół wieku skrywania prawdy o sobie. Wcześniej Bolesław mówił, że do wypadku doszło, bo próbował głuszyć ryby. Dopiero po 1989 roku mógł ujawnić tajemnicę.

Rajdowy czas
Dzięki wolnej Polsce nastąpił w życiu Bolesława Zajiczka pewien przełom. W PTTK, gdzie aktywnie działał, dowiedział się, że Światowa Federacja Sportu Niepełnosprawnych organizuje rowerowy rajd dookoła świata. Zgłoszono go, ale potrzebował 2 tys. dolarów. - Wtedy jedyny raz w życiu szukałem dla siebie sponsorów - opowiada Bolesław. - Uważam, że ludzie niepełnosprawni, chociaż powinni mieć zapewnioną pomoc, niekoniecznie muszą być traktowani w sposób uprzywilejowany, ale suma potrzebna na ten wyjazd stanowiła dla mnie abstrakcję.

Udało się. Rajd odbywał się etapami, jego uczestnicy pokonywali pojedyncze trasy. Bolesława skierowano do Irlandii, a stamtąd przejechał rowerem do Paryża. - Tam organizatorzy uznali, że spisałem się znakomicie i w nagrodę zostałem zakwalifikowany do drugiego etapu. Tym razem za wszystko płaciła Federacja. Drugi etap wyścigu prowadził z Wiednia do Moskwy. W rosyjskiej stolicy doszło do kolejnej rozmowy z organizatorami rajdu i największej niespodzianki. Na ich koszt pojechał do Stanów Zjednoczonych. Przejechał je całe - od Los Angeles do Waszyngtonu. Co więcej, trafił tam także w 2002 i 2003 roku - na rajdy z Nowego Jorku do Waszyngtonu, zorganizowane dla uczczenia rocznicy ataków na wieże World Trade Center.

Na tym nie koniec rowerowej przygody Bolesława Zajiczka. Jadąc z Wiednia do Moskwy, poznał niepełnosprawnych Białorusinów. W 1996 roku zaprosili go na rajd rowerowy dookoła Białorusi, dla uczczenia 10. rocznicy wybuchu reaktora atomowego w Czarnobylu. Na rowerze Bolesław Zajiczek spędza mnóstwo czasu. To jego środek transportu i pasja. Od lat startuje, towarzysząc uczestnikom najrozmaitszych biegów. Przejechał m.in. maratony 100-kilometrowe i aż 37 maratonów klasycznych. Krótszych biegów nawet nie liczy. W jego domu jest mnóstwo pamiątkowych medali, pucharów, dyplomów z wielu imprez. Zajmują jeden pokój. Czesław Lang pozwolił Bolesławowi Zajiczkowi przejechać przed kolarzami całą trasę Tour de Pologne, i on pokonał ją dwukrotnie.

- Niedaleko mojego domu jest sklepik, siedzą przed nim stali klienci - opowiada. - Z piwami, od rana do nocy. Zawsze się zastanawiam, jak można tak marnować czas, to dosłownie nieszczęście.

Bolesław Zajiczek podkreśla, że nie nudził się w życiu nawet przez pięć minut. Sporo czasu zajmuje mu przydomowy ogródek, który starannie pielęgnuje. Przede wszystkim jednak pracuje z dziećmi i młodzieżą.

Integracja tu i teraz
- Dzieci to dla mnie źródło inspiracji - stwierdza Bolesław. - Poza tym znacznie wolniej się starzeję, gdy z nimi działam. Wraz ze swoimi harcerzami organizował w Miliczu zbiórki funduszy na groby polskie na Ukrainie. Na Cmentarz Orląt Lwowskich zebrali równowartość 10 tys. dolarów. Kolejne 1600 dolarów przekazali do Żytomierza.

To największe, najbardziej spektakularne akcje. Tych zwykłych, codziennych można by wymienić dziesiątki, jak chociażby: honorowe warty przy miejscach pamięci narodowej z okazji świąt i rocznic państwowych czy liczne wyjazdy i biwaki, na które harcerze częściowo sami zdobywają pieniądze, np. zbierając i sprzedając puszki.
W 2007 roku Bolesław Zajiczek wpadł na nowy pomysł. Harcerze porozwieszali przy ziemi, w lesie, wzdłuż ruchliwej szosy z Milicza do Wrocławia, siatki. Tamtędy co roku wiosną wędrują na tarło żaby. Dotąd, przechodząc na drugą stronę szosy, masowo ginęły pod kołami samochodów. Harcerze druha Zajiczka teraz wyplątują je z siatek i przenoszą na drugą stronę drogi.

Decyzje o takich akcjach, o wszystkich wyjazdach i rozmaitych wycieczkach zapadają w Szkole Podstawowej nr 2 w Miliczu, tam gdzie drużyna Bolesława Zajiczka ma swoją harcówkę. W szkole Bolesław jest codziennie. Każdy uczeń może przyjść do harcówki w czasie przerwy albo gdy nie ma lekcji. I przychodzą chętnie.

- Mówi się często, że Polacy boją się osób niepełnosprawnych - opowiada. - Nieprawda, ja chodzę po korytarzach, jem obiady w stołówce i nigdy żadne dziecko nie potraktowało mnie nieprzychylnie. Rodzice wytłumaczyli im, co to za pan, i one mnie akceptują. Trzeba być między ludźmi, na tym polega integracja. Wiele się zmieniło na dobre. Polska Ludowa ukrywała niepełnosprawnych, teraz jeżdżą po ulicach i nikogo to nie dziwi. To dobrze, bo niepełnosprawny to taki człowiek jak każdy z nas.

Codzienne wyzwania
Gdy dziś Bolesław Zajiczek wspomina swoje życie, mówi, że największym wyzwaniem dla niego było żyć normalnie. Z radością dodaje, że idealnie mu się udało. A to jeszcze nie koniec. Ma nadzieję, że zrealizuje kolejne wielkie marzenie - podróż do Grecji i Hiszpanii. Na razie są przed nim codzienne wyzwania. - Robić swoje, tak jak dotychczas - kończy.

Tekst pochodzi z książki pt. "Człowiek bez barier. Sylwetki laureatów Konkursu z lat 2003-2007", wydanej w 2007 r.

Komentarz

  • Wielki podziw
    Dawid Branny
    17.06.2009, 23:03
    Spotkałem tego czlowieka na supermaratonie w Istebnej, zrobił na mnie wrażenie, ze podejmuje się tak ciezkiego maratonu na rowerze pomimo tego ze nie ma rąk. Sam miałem problem ukończyć ten maraton, spotkałem go na trasie, widzialem jak walczy na trasie do końca. Wielki szacunek dla Pana Bolesława, tacy ludzie inspirują...

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas