Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Przepraszam, czy tu biją?

29.09.2009
Autor: Magdalena Gajda, fot: sxc.hu
Źródło: inf. własna

Art. 207, § 1 do 3 Kodeksu karnego - kto znęca się fizycznie lub psychicznie nad osobą nieporadną ze względu na jej stan psychiczny lub fizyczny podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat. Szczególnie okrutnemu sprawcy grozi 10 lat więzienia. Jeśli ofiara targnie się na życie, kara wydłuża się do 12 lat.

Co jednak robić, gdy to dzieci krzywdzą siebie nawzajem? Co robić, gdy przemoc jest niewidoczna, a ofiara nie wie, że jest ofiarą?

Aldona - 16 lat, niepełnosprawność intelektualna w stopniu znacznym: O każdej porze dnia i roku miała to samo zamglone spojrzenie i ten sam żółty sweterek. Jej ulubionym miejscem była chodnikowa wysepka przy skrzyżowaniu najbardziej ruchliwych osiedlowych alejek. Zjawiała się tam ok. 8 rano, a znikała wraz ze słońcem. System wychowawczy rodziców Aldony, Państwa S., był prosty. Dziewczynę trzeba ubrać, wcisnąć jej do ręki pajdę chleba, wysłać na dwór i wpuścić do domu po zmroku. Aldona znalazła, więc sobie „stałe” zajęcie. Po prostu - stała i patrzyła. Kiedy była młodsza podchodziła też do obcych i pytała: gdzie mieszkasz, ile masz pieniędzy, gdzie pracujesz, jadłeś już rzodkiewki? Pewnego dnia przestała pytać. Komuś, w końcu nie spodobały się jej zaczepki i doniósł o tym Państwu S. Rodzice przekonali Aldonę, aby tego już nie robiła, a Aldona dobrze pamiętała ich nauki i obolałą od tych nauk pupę. Byli jednak tacy, co z Aldoną chcieli rozmawiać. Zwłaszcza wtedy, gdy zauważyli, że guziki jej żółtego sweterka zaczęły rozsuwają się pod naporem piersi. Aldona podziwiała tych chłopców. Byli modnie ubrani, uczesani, roześmiani i tacy mili dla niej. Mówili, że jest ładna, mądra i prosili, żeby rozpinała żółty sweterek. A potem robili jej zdjęcia małymi pudełkami, do których można też mówić. Aldona lubiła tych chłopców. Bardzo nie lubiła natomiast pań, które chłopców przeganiały krzycząc: zostawcie tę dziewczynę w spokoju, przecież ona nie rozumie tego, co robicie, nie dokuczajcie jej! Kiedyś popatrzyła z żalem za uciekającymi chłopcami i na panie, co ich przegoniły. – Ja rozumiem – powiedziała z wyrzutem. – Oni mi nie dokuczają. Oni ze mną rozmawiają.

Zło jest w każdym z nas
Uczestnicy eksperymentu przeprowadzonego przez amerykańskiego psychologa Philipa Zimbardo w 1971 r. na Uniwersytecie Stanford (USA) również byli mili, dobrze ubrani i inteligentni. A do tego zdrowi fizycznie i dojrzali emocjonalnie. Było ich 24. Prowadzili zwykłe życie, nie byli okrutni, nie zaznali biedy, żaden nie miał kryminalnej przeszłości.

Podczas eksperymentu podzielono ich losowo na dwie grupy – więźniów oraz strażników – i osadzono w więzieniu zbudowanym w piwnicach uniwersytetu. Strażnicy nie otrzymali żadnych instrukcji jak mają zachowywać się wobec więźniów. Powiedziano im tylko, że mają stać na straży prawa i porządku. Eksperyment zaplanowany na dwa tygodnie przerwano po 6 dniach. Powód? Strażnicy zaczęli coraz bardziej pastwić się fizycznie i psychicznie nad więźniami.

Eksperyment Zimbardo dowiódł, że zło – np. okazywane poprzez znęcanie się nad osobami słabszymi, lub zależnymi od nas wpisane jest w fizjologię każdego człowieka. - Ten pierwiastek okrucieństwa ujawnia się w nas najsilniej w dzieciństwie i w okresie dojrzewania, kiedy nie znamy lub dopiero poznajemy zasady społeczne, kiedy dokonujemy wyboru: odrzucić je czy zaakceptować. A jedna z tych zasad mówi, że nie można naśmiewać się i bić osób chorych i niepełnosprawnych – mówi Dominika Słomińska, psycholog, terapeutka pracująca z dziećmi z różnymi rodzajami niepełnosprawności.

Dzieci są okrutne. Wszędzie
Rodzice dzieci chorych, z niepełnosprawnością, chcąc ochronić je przed szykanami ze strony „zdrowych” rówieśników jeśli tylko mogą umieszczają je w integracyjnych - przedszkolach, szkołach podstawowych, gimnazjach, szkołach średnich. Czynią tak, bo wierzą. Że placówka integracyjna, jest najlepiej przygotowana do tego, aby nie tylko nauczać, ale też bronić ich dziecko. Że właśnie tam zostanie ono w pełni zaakceptowane. Wierzą też, że te okrutne dzieci i nastolatki można znaleźć tylko w przedszkolach i szkołach masowych. Jakby te uczące się w integracyjnych, już od pierwszego wejścia do budynku stawały się w magiczny sposób empatyczne i okazywały szacunek mniej sprawnym kolegom.

- A to nieprawda – mówi Dominika Słomińska. – Placówka integracyjna różni się od powszechnej tylko tym, że w tej pierwszej są specjaliści, którzy zajmują się wychowankami, uczniami z dysfunkcjami. W każdym miejscu dziecko niepełnosprawne narażone jest na odtrącenie, docinki czy przemoc fizyczną. Bo dzieci wszędzie są takie same. Zrozumienia dla niepełnosprawności, w ogóle tego co inne, trzeba ich dopiero nauczyć. Czy to się uda i w jakim stopniu zależy do kadry, a nie od tego, czy do nazwy placówki dodano zaczarowane słowo „integracja”.

Nie demonizujmy też placówek edukacyjnych uznając, że są to jedyne miejsca, gdzie czyha niebezpieczeństwo. – Przecież dziecko, nastolatek niepełnosprawny różnego rodzaju aktów przemocy ze strony rówieśników może doświadczyć także na podwórku, placu zabaw, na zajęciach w domu kultury, koloniach, obozach a nawet na zjazdach rodzinnych, gdzie spotyka nie znanych mu kuzynów – przypomina Dominika Słomińska.

Weronika - 9 lat, mukolisacharydoza: Często staje przed lustrem i przygląda się sobie. Chce zrozumieć. Dlaczego dzieci w szkole krzyczą za nią: „białas” i „biała dupa”? Przecież jej włosy mają kolor chlebowych ziarenek, a pupę ma zawsze zakrytą, więc skąd oni wiedzą, że jest biała? Chce zrozumieć, dlaczego dzieci śmieją się, kiedy mówi głośniej? Przecież każdy musi słyszeć co mówi, żeby sprawdzić, czy mówi mądrze. A Weronika lepiej słyszy, kiedy mówi głośno. I dlaczego śmieją się kiedy długo zastanawia się i szuka dobrych słów, aby odpowiedzieć na pytanie. Przecież słowa nie przyjeżdżają do głowy pociągiem ekspresowym. Weronika przygląda się sobie bo chce zrozumieć, dlaczego koledzy popychają ją tak mocno, że turla się pod schodach? Czy oni nie wiedzą, że schody są kanciaste i robią siniaki, które bolą. Chce zrozumieć – dlaczego kilka dni temu koleżanki przytrzymały ją w łazience i tak szybko łaskotały, że w końcu zrobiło jej się niedobrze? Czy one nie wiedzą, że łaskotki są miłe i śmieszne, gdy krótko trwają? Weronika patrzy na siebie w lustrze i nie może zrozumieć, dlaczego inne dzieci nie zapraszają jej na swoje urodziny? Przecież jest dla nich miła, uczynna, zawsze im pomaga i tak bardzo stara się, żeby ją polubili. Śpiewa kiedy tylko ją o to poproszą, oddaje im pieniążki i zabawki, a nawet wchodzi na szkielety dinozaurów w muzeum, żeby policzyć ich zęby. Weronika przygląda się sobie i dziwi się, dlaczego dzieci jej nie chcą. Przecież jest taka sama jak one.

Jak nie nogą go, to telefonem
Przemoc wobec dzieci z niepełnosprawnością okazywana przez dzieci sprawne może przybierać różne formy. Fizyczną i brutalną - np. bicie, kopanie, szarpanie, klepanie, opluwanie, zamykanie w szatni, wkładanie głowy do toalety oraz słowną - przezywanie, wyśmiewanie, grożenie, poniżanie, szantażowanie, zastraszanie. Ale też przemocą jest izolacja – np. nie odzywanie się, nie zapraszanie do wspólnej zabawy oraz wrogie miny i gesty.

Do tego wykazu wciąż dopisuje się nowe pozycje i to coraz bardziej wyrafinowane. Bo w czasach, kiedy idea integracji osób z niepełnosprawnością ze sprawnymi nie była tak powszechna, dzieci z dysfunkcjami były prześladowane wprost. - A teraz, jeśli nie z domu, lub ze szkoły, to z Internetu i telewizji wiadomo, że śmianie się z osób chorych, niepełnosprawnych jest złe, nie akceptowane. Że być „trendy” to znaczy traktować niepełnosprawnych normalnie. Teraz, więc przemoc wobec słabszych przybiera coraz bardziej zawoalowane formy, a ta „wprost” jest głęboko ukrywana przed dorosłymi – mówi Dominika Słomińska.

Jako przykład podaje jedną ze szkół integracyjnych, z którą współpracowała. W ławkach, ramię w ramię siedziały dzieci - te sprawne i z niepełnosprawnościami. Gdy zapytała te pierwsze, co sądzą o tych drugich odpowiadały np. tak: nie przeszkadza nam, że z Jaśkiem nie można swobodnie rozmawiać, bo on ma porażenie mózgowe i wiemy, że jemu trudno jest mówić; albo – Jola ma zespół Downa, ale lubimy ją, bo ona jest zawsze miła i uczynna. Ale też po pewnym czasie chłopcy z sekcji piłki nożnej przyznali się, że nie lubią „wystawiać na boisko” kolegi, który zamiast nogi ma protezę, bo porusza się wolniej i często przez niego przegrywają. A gdy terapeutka przechodziła koło kolejki do szkolnego sklepiku usłyszała jak koledzy stojący za ową lubianą dziewczynką z zespołem Downa szepczą: wydaj wszystkie pieniądze, przechodź szybciej, jesteś beznadziejna.

- Dodałabym jeszcze cztery formy przemocy – mówi Dominika Słomińska. – Pierwsza to „podpuszczanie”, zachęcanie do niestandardowych zachowań (np. okrzyki czy gesty), które wynikają z choroby. Druga to tzw. pozorna akceptacja – kiedy wobec dziecka, nastolatka niepełnosprawnego nie okazuje się wrogości, a nawet sympatię pod postacią udzielania pomocy czy rozmowy, ale jednocześnie nie dopuszcza się go do bliższych relacji, np. nie jest zapraszany na imprezy, nie proponuje się mu wspólnych wyjść do kina itd. Trzecia forma to „przemoc telefoniczna” – robienie zdjęć, filmów dziecku niepełnosprawnemu w różnych krępujących sytuacjach (np. kiedy się ślini), albo nagrywanie jego wypowiedzi, a potem upowszechnianie ich w celu ośmieszania . Czwarta forma to różne odmiany molestowania seksualnego.

Metody przemocy zmieniają się wraz z wiekiem sprawców. Dzieci w przedszkolu i w pierwszych klasach szkoły podstawowej, jeśli już komuś dokuczają, to robią to wprost – poszturchują, pokazują język, krzyczą - głupi jesteś, nie masz ręki, nie bawię się z tobą.  – Kiedy dzieci zaczynają poznawać normy społeczne, ich wrogie zachowania stają się coraz bardziej zawoalowane. Aż w końcu w liceum, przyjmują postać izolacji: nie chcę mieć z tobą nic wspólnego – mówi Dominika Słomińska.

Co więcej – formy przemocy są inne w zależności od miejsca. Są bardziej ukrywane tam, gdzie jest więcej osób dorosłych, które mogą zareagować – obronić ofiarę, ale i ukarać sprawcę/sprawców. Im mniejsza szansa na ingerencję dorosłego, tym akty prześladowania mogą stać się bardziej widoczne i brutalne. Przy czym – największym posłuchem cieszą się jednak rodzice, jako ci, od których los „agresora” jest najbardziej zależny. Na kolejnych pozycjach są nauczyciele, a na końcu obce osoby dorosłe – np. przechodnie na ulicy, czy pasażerowie autobusów.

Marta – 18 lat, zespół Downa: Marta lubi swoje oczy – niebieskie, niewielkie, lekko skośne, swoje usta – czerwone, zamknięte, ułożone w pełne serce, swoje włosy – z kolorowymi pasemkami, swoją szczupłą figurę, na której dżinsy leżą idealnie i swoje długie paznokcie, na których co tydzień pojawiają się nowe wzory. Tak, wie, że przyczepił się do niej jakiś Down i namieszał w jej genach i w głowie. Rodzice mówią, że był z nią od zawsze. Ale dzieci w przedszkolu i w szkole podstawowej go nie widziały, bo nie wołały za Martą „Ty Downie!”. A może jednak już wtedy był w pobliżu, skoro inne dzieci, te z podwórka przyglądały się Marcie podejrzliwie. Zdaniem Marty, Down pojawił się tak naprawdę, kiedy Marta miała 13 lat. Usiadł z nią w jednej ławce w gimnazjum i nie odstępował na krok. Poszedł za nią też do szkoły średniej. Marta nie uważała jego towarzystwa za uciążliwe. Nie widziała go kiedy się ubierała w modne ciuchy, nakładała makijaż, serfowała po sieci i czatowała na Gadu-Gadu. Ale Down przeszkadzał koleżankom i kolegom Marty. A im byli starsi, tym bardziej im przeszkadzał. To nie tak, że nie z nią nie rozmawiali. Ale jakoś tak – jak z dzidziusiem. I to nie tak, że nie zapraszali jej na imprezy. Tylko, że żaden chłopiec nie chciał zatańczyć z nią wolnego tańca. I to nie tak, że nie mieli dla niej czasu. To Marta miała pecha, bo dzwoniła do nich zawsze wtedy, kiedy akurat byli bardzo zajęci. A Marta tak bardzo chciałaby z nimi pogadać. O tym jak się cieszy, że zdała maturę, choć ta matura nie była prawdziwa. O tym, że już niedługo będzie pracować w biurze. I o tym, że chciałaby się zakochać. Tylko z kim gadać? Skoro ci „zwykli” znajomi nie chcą, a takich ludzi, w których genach Down namieszał Marta nie zna.

Anatomia zła
Wiek, płeć, kolor włosów i oczu, pochodzenie społeczne i status materialny rodziny – nie mają znaczenia. Tym, co łączy wszystkich dziecięcych i nastoletnich „agresorów” jest sposób wychowania. – W swoich domach to one są ofiarami – tłumaczy Dominika Słomińska. – To dzieci całkowicie podporządkowane rodzicom, nie mogące wyrazić własnego zdania, ani podjąć samodzielnej decyzji. To dzieci, które wciąż słyszą od ojców i matek – będzie tak jak mówię, a ty masz siedzieć cicho i mnie szanować.

To właśnie tak traktowane dzieci przyjmują najczęściej rolę „kapo” – w szkole, na podwórku itd. Aby pokazać swoją siłę, wartość, żeby zrekompensować sobie to wszystko, czego nie dostają w domu, szukają „kozła ofiarnego”. Najszybciej będzie nim inne dziecko – chore, niepełnosprawne, z deficytami rozwojowymi, albo zbyt nieśmiałe i delikatne, aby przeciwstawić się krzywdzicielom. Po prostu – słabsze.

Wśród dzieci z niepełnosprawnością na akty przemocy fizycznej, szykany i izolację zdecydowanie bardziej narażone są te z zaburzeniami intelektualnymi lub zachowujące się w sposób dziwny, ogólnie nieakceptowany, źle odbierany. Bo dysfunkcja fizyczna, ruchowa jest widoczna. Obraz rówieśnika poruszającego się na wózku, czy z protezą nogi zwykle uruchamia w innych dzieciach, nastolatkach empatię lub litość – oj, jaki on jest biedny, takie nieszczęście mu się przytrafiło. A niepełnosprawności intelektualnej nie dość, że nie widać, nie dość, że może przebierać ona formy niezrozumiałe, to jeszcze osoby nią dotknięte często nie nadążają za społeczną estetyką, np. nie lubią się myć, więc niemiło pachną. Poza tym z rówieśnikiem niepełnosprawnym fizycznie można szybciej znaleźć jakąś płaszczyznę porozumienia, np. wspólne hobby.

- Nie da się ukryć, że kontakty z osobami niepełnosprawnymi są kontaktami specyficznymi. Tym bardziej są one złożone, im trudniej zrozumieć taką osobę. Największe luki tworzą się więc w komunikacji z niepełnosprawnymi intelektualnie. Z nimi nie można np. swobodnie porozmawiać o dyskografii zespołu Metallica, bo mogą nie widzieć czym jest rock – mówi Dominika Słomińska.

A wraz z wiekiem ta przepaść w porozumieniu zwiększa się, bo nastolatek niepełnosprawny intelektualnie coraz mniej pasuje do współczesnego świata, nastawionego na ciągły rozwój, w którym koniecznie trzeba być pięknym i mądrym. Ponadto, osoby z niepełnosprawnością intelektualną często mają duże kłopoty, lub nie potrafią nawiązać i utrzymać głębszych relacji uczuciowych.

Czego oczy nie widzą…
Dzieci z niepełnosprawnością prześladowane przez rówieśników dorosłym skarżą się rzadko lub w ogóle. Najczęściej, dlatego, że po prostu nie zdają sobie sprawy z tego, że są krzywdzone. Cieszą się, że koledzy i koleżanki przebywają z nimi, bawią się, rozmawiają, śmieją – interesują się nimi.

Wyobraźmy sobie taką sytuację. Dzieci podjudzają chłopca bawiącego się z nimi na podwórku, aby wydał całe kieszonkowe – ej, po co ci pieniądze, lepiej kup nam coś, bo jesteśmy głodni. A ten to robi, bo nie widzi nic złego w tym, że jakiś Kuba poprosił go o drożdżówkę, a jakaś Ala o napój. Potem wraca do domu, opowiada o zakupach a rodzice są dumni z tego, że potrafi się dzielić i cieszą się, że ich dziecko ma kolegów. O tym, w jakich warunkach odbyły się te zakupy, w jaki sposób dziecko zostało do nich nakłonione – nikt dorosły nie widział i nie słyszał.

- Albo robi te zakupy, bo jest zastraszone, bo grożono mu, że zostanie np. wrzucone do studzienki kanalizacyjnej. I wtedy nic nie mówi rodzicom, albo kłamie, że zgubiło pieniądze. Dziecko poskarży się wtedy, gdy rozumie, albo wyczuwa, że ktoś postępuje wobec niego nieuczciwe. Dlatego jeśli już miałabym wybierać między agresją wprost a ukrytą, to moim zdaniem „lepsza” jest ta pierwsza, bo można na nią zareagować – mówi Dominika Słomińska.

Po czym więc poznać, że dziecko źle czuje się wśród innych? Staje się smutne, zamknięte w sobie, wyłącza się z życia rodzinnego, traci zainteresowanie ulubionymi zabawkami. Dopytuje, kiedy będzie weekend. Mówi, że nie lubi i nie chce chodzić do szkoły i podaje błahe powody – bo obiady mu nie smakują, bo jest za głośno itd. Albo nie chce wychodzić na podwórku tłumacząc, że źle się czuje, albo ma dużo lekcji do odrobienia. – Niektóre z tych zachowań łatwo przeoczyć, albo uznać za chwilową fanaberię, ale to już są sygnały, aby zastanowić się, co dzieje się z dzieckiem i w porę zacząć działać – przestrzega Dominika Słomińska.

Robert – 12 lat, autyzm: Lubił swoją pierwszą szkołę. Cieszył się, za każdym razem, gdy się tam wybierał. Bo tam czekały na niego dzieci, przy których czuł się tak spokojnie jak przy mamie. Co prawda mama denerwowała się, kiedy dzieci wyręczały go odrabianiu lekcji i nosiły mu tornister. Mówiła wtedy dużo o samodzielności i o tym jak jest dla niego ważna. Ale Robert chętnie korzystał z tej pomocy. Pewnego dnia mama z siostrami  zapakowała wszystkie ubrania, meble oraz zabawki do dużego samochodu i przewiozła je do jeszcze większego miasta. W nowej szkole było bardzo dużo dzieci. Takich „zwykłych”, i takich, o których nauczyciele mówili – że niepełnosprawne, albo z dysfunkcjami. W nowej szkole panowały też zwyczaje, których Robert nie znał. Dzieci zapominały jego imienia i nazywały „głupolem”. Kiedy nie reagował na nowe imię popychały go, przewracały na podłogę, albo wkładały mu zgniłe banany do pudełka ze śniadaniem. Bardzo też lubiły kiedy Robert buczał i podskakiwał. A że Robert robił to zawsze, gdy się bał lub było mu źle, buczał i podskakiwał coraz częściej, a „zwykłe” dzieci uważały to za fajną rozrywkę.  Często go też szczypały i kopały. Robert nie przepadał za tymi dziećmi. Zwłaszcza za chłopcem, który zaciągał go do ciemnego kąta i rozpinał przed nim rozporek. Robert cierpiał, ale milczał. Na szczęście byli też i tacy  koledzy, którzy zawsze Robertowi pomagali. To oni opowiedzieli pani dyrektor o przygodach Roberta w ciemnym kącie. Tego chłopca, Robert już nigdy potem nie widział. Wkrótce po tym , nowa pani wychowawczyni zaprosiła mamę Roberta do szkoły, żeby opowiedziała, dlaczego Robert buczy i podskakuje. I teraz już dzieci go nie szczypią.

Lek na całe zło?
Sytuacje, w których dziecko nie zdaje sobie sprawy, że jest prześladowane, podpuszczane, szykanowane raczej nie wpływają na niego negatywnie. To przede wszystkim dorosłym obserwującym takie zdarzenia, lub czytającym o nich rodzi się bunt i niezgoda na krzywdę.

- Natomiast agresja fizyczna i ta wyrażana wprost odbija się na dziecku traumatycznie i może zrujnować cały proces rehabilitacji, terapii. Dziecko wycofuje się z kontaktów z rówieśnikami, przestaje rozwijać się społecznie. Zaczyna myśleć o sobie, że jest beznadziejne, nikt go lubi, nie akceptuje. Ma coraz niższą samoocenę i zastanawia się, dlaczego tylko rodzice go kochają. Często dochodzi do wniosku, że wcale nie kochają, ale są przy nim z obowiązku, że i dla nich jest ciężarem – mówi Dominika Słomińska.

Rozmowa. To pierwszy, podstawowy lek ordynowany przez fachowców, gdy dochodzi do aktów przemocy wobec dzieci chorych, z niepełnosprawnością. Wielu takich sytuacji udałoby się uniknąć, gdyby o niepełnosprawności mówiono w domach. Niestety rodzice, zamiast wytłumaczyć dziecku dlaczego jakiś pan chodzi z białą laską, a jakaś pani powłóczy lewą nogą, rugają go – nie gap się, siedź cicho. Wielu też z nich wychodzi z założenia, że takie wyjaśnienia to obowiązek nauczycieli. To dla nich – a także dla „zdrowych” dzieci i ich rodziców – powstały tzw. zajęcia wprowadzające, prowadzone przez osoby psychologów, terapeutów zajmujących się na co dzień różnymi rodzajami niepełnosprawności, a także przez rodziców dzieci chorych, z niepełnosprawnością.

A jeśli już wydarzy się coś złego? – Trzeba rozmawiać: z nauczycielem lub rodzicem, aby ich uwrażliwić na takie sytuacje oraz z dzieckiem, które dokucza – dlaczego robi źle i jak ma postępować wobec niepełnosprawnego kolegi, koleżanki. Trzeba też rozmawiać z ofiarą, aby przygotować ją na takie sytuacje i nauczyć bronić się – mówi Dominika Słomińska.

W przypadkach przemocy fizycznej w miejscu zamieszkania dziecka, terapeutka radzi, aby w pierwszej kolejności zwrócić się o pomoc do specjalistów z ośrodków pomocy społecznej i poradni psychologiczno – pedagogicznych, a także do szkół, do których chodzą „agresorzy”. Zgłoszenie sprawy na policji i u kuratora społecznego, to ostateczność.

Pewnym rozwiązaniem są też przenosiny prześladowanego dziecka, nastolatka do innej klasy, szkoły, czy nawet przeprowadzka do innego miasta. Ale przyniesie ono dobre efekty tylko wtedy, gdy to dziecko zostanie prawidłowo wprowadzone do grupy. Jeśli są to tylko przenosiny, to narażamy dziecko na ten sam proces rodzenia się wobec niego agresji czy braku akceptacji.

Tomasz – 14 lat, autyzm: Tomasz jest szczęśliwy tylko w wakacje. Im bliżej ich końca, tym bardziej smutnieje, a 1 września łzy jakoś tak same wysuwają mu się z oczu. Bo Tomasz nie chce wracać do klasy, w której jest on i wszyscy inni przeciwko niemu. Bo nie chce znowu słuchać, że jest „debilem”, choć to on najlepiej ze wszystkich rozwiązuje zadania matematyczne i mówi w trzech obcych językach. Nie chce, aby wciąż przypominano mu, że nie istnieje, bo zdaniem „wszystkich innych” ktoś kto istnieje potrafi jasno wyrazić swoje myśli i uczucia. A Tomasz choć czuje, mówić o tym nie umie. Tomasz też nie chce, aby „wszyscy inni” znowu szturchali go i kopali. Przecież nikt mu nie wierzy, że gdy oddaje kuksańce to tylko po to, żeby pokazać „wszystkim innym”, jak bardzo go to boli. A najbardziej Tomasz już nie chce czuć tego ciepła, które towarzyszy mu, gdy spotyka kogoś, kto jest dla niego miły i rozmawia z nim. Przecież już niedługo „wszyscy inni” przekonają go, aby do nich dołączył. Bo Tomasz wie, że jest inny. Jest też przekonany, że to właśnie przez tę „inność” szybko się ludziom nudzi. 
 

 

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • Jestem Przerażony!!!
    Pan F.
    03.10.2009, 22:10
    Jestem przerażony tym co przeczytałem w powyższym artykóle, ale obawiam sie że to wszystko prawda !!.. i to chyba jest najbardziej bolesne, jako osoba niepełnosprawna która doszła do pewnych sukseców, (niestety) przez to że właśnie w wiekszośći byłem samotny.. szedłem swoimi ścieszkami.jestem niepełnosprawny ruchowo więc z 4 "przykrości" doznawałem często jednej (pewnie tylko dla tego że jestem sprawny intelektualnie) -> "pozorna akceptacja" jedno z 4 ale bolesne.. pozdrawiam
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas