Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Tomasz Ogonowski „Schody, wjazdy, bramy”

Autor: Tomasz Ogonowski

Laureat Konkursu Dziennikarskiego "Oczy Otwarte" 2003
Autor: Tomasz Ogonowski
Tytuł: "Schody, wjazdy, bramy"
Redakcja: Głos Pomorza
Schody, wjazdy, bramy

Po sześciu godzinach na wózku mam pewność: mimo likwidowania barier architektonicznych Koszalin wciąż nie jest przygotowany, by samodzielnie żyli w nim ludzie niepełnosprawni. Statystyki mówią swoje, a życie swoje.   

Wózek - elektryczny, najnowszej generacji z biegami i światłami wypożyczam na jeden z dzień z magazynu Polskiego Czerwonego Krzyża. Najpierw instrukcja obsługi - niezbyt skomplikowana. Po kilku chwilach jestem gotowy do drogi.
Jadę - niepewnie, omiatany dyskretnymi (bo przecież nie wypada przyglądać się kalece) spojrzeniami przechodniów. Z tym nieprzyjemnym uczuciem radzę sobie jednak w miarę szybko - całą uwagę skupiając na drodze i niezauważanych nigdy dotąd przeszkodach. 

Pierwsza lekcja
Już po dziesięciu minutach wiem na pewno - nie znam swojego miasta. Koszalin z perspektywy wózka zdaje się być plątaniną barier, które dla osoby poruszającej się pieszo są błahostką. Dziurę można przeskoczyć, wyłamany krawężnik obejść, idiotycznie zaparkowany na całej szerokości chodnika samochód ominąć. Przeskoczyć, obejść, ominąć - tych słów przez najbliższych kilka godzin nie będzie w moim słowniku. 
Poruszanie się na wózku inwalidzkim w nieznanym terenie przypomina grę komputerową, w której postać musi spenetrować kilka komnat, zanim trafi do właściwej. Podjeżdżam po górkę - na jej szczycie chodnik kończy się 20 centymetrowym krawężnikiem. Stop. Muszę się wycofać, szukać innej drogi. Po godzinie znam już zasady - przez cały czas zerkać do przodu na odległość, którą mogę zmierzyć wzrokiem - szukać zjazdów, podjazdów, możliwości poruszania się.
Na pierwszy  ogień idzie gmach byłego Urzędu Wojewódzkiego. Chcę się dostać do Prokuratury Okręgowej. Po drodze mijam sklepy (dwa, trzy schody), restauracje (wieeeelkie progi), fryzjerów i kosmetyczki (i progi i schody). W końcu, starannie wypatrując właściwej trasy wjeżdżam pomiędzy dwa kamienne lwy pod gmach urzędu (trzy schody), sądu i prokuratury (siedem schodów!!!). Jeżdżę bezradnie pomiędzy kamiennymi przeszkodami. W końcu zaczepiają mnie ochroniarze pilnujący gmachu urzędu. - Dzień dobry, chciałbym się dostać do prokuratury - zagajam. -Przyjechałem sprawdzić, czy to jest w ogóle możliwe.
Widzę, że ochroniarze bardzo chcieliby pomóc, ale w walce ze schodami oni też wydają się być bezradni. - Wie Pan jak to u nas jest z tymi barierami - macha ręką zrezygnowany jeden z nich - Jak kiedyś mieli zebranie ci, no wie Pan (nie przechodzi mu przez gardło TO słowo) to musieliśmy ich po kolei wnosić. Mokrzycki nie pomyślał i teraz klops - tłumaczą mi to, co sam doskonale widzę. - No dobrze, ale ja do prokuratury, a nie do urzędu - jeszcze raz wyjaśniam. - A to trzeba zapytać tych co pilnują prokuratury. To jest inna firma - mówi ochroniarz.
No tak, ale ci od prokuratury są w środku. Wciąż dzieli nas siedem schodów. - Ach, przepraszam -  to ja ich zawołam - reaguje na moją niewyraźną minę ochroniarz.
Po chwili przed prokuraturą mamy już zebranie ochroniarzy (dwóch firm), którzy starają się jakoś poradzić inwalidzie. - Musi Pan jechać zupełnie od tyłu, tam jest taki wjazd, którym dowożą do sądu aresztowanych - podpowiada jeden. - Ale tam też są dwa schody - mówi drugi. - No, ale tam to już wniosą, nie? - pyta tych dwóch trzeci. - Wiem! - oznajmia ten od ochrony urzędu - To są połączone budynki i może Pan wjechać do urzędu i przez urząd dostać się do prokuratury. Ale musi Pan pojechać jeszcze od innej strony - podpowiada. - Z tym, że od razu Panu mówię, że trzeba najpierw dzwonić, bo tam są jakieś bramy, normalnie zamknięte, trzeba te bramy otworzyć, ale proszę zadzwonić i przyjechać, coś poradzimy.

Statystyki kłamią
I tak już będzie do końca - bariery architektoniczne i dobra wola ludzi, którzy za wszelką cenę chcą mi pomóc.
Przykład? Jadę do solarium. Młode, spalone na brąz dziewczyny z obsługi są kompletnie zdezorientowane. - Ale jak Pan? Co Pan? Chce się Pan opalać? - pytają zerkając na siebie niepewnie. Nie mają takich klientów, nie znają tego problemu. Tak jakby niepełnosprawny nie miał prawa skorzystać z solarium. - No chciałbym, wie Pani, tylko górę, chodzi mi o to, żeby ktoś mi pomógł się położyć na łóżku - mówię. - No wie Pan, może to się jednorazowo da jakoś zorganizować - znowu patrzą na siebie. - Może  kolegów poprosimy - mówią. Koledzy brąz piękności okazują się siedzieć w zaparkowanym nieopodal BMW. Są w dresach, skórach, obwieszeni złotem, ogoleni i mają naprawdę spore karki. Krótka dyskusja i jeden z nich podchodzi do mnie. - Szefie, nie ma tematu, zadzwonisz wcześniej, przyjedziemy i włożymy elegancko do łóżeczka.

Ja do brata w odwiedziny
W czasie dzisiejszej "podróży" staram się wyszukiwać miejsca, które są niecodzienne dla niepełnosprawnych. Takim miejscem jest bez wątpienia areszt przy ul. Młyńskiej. Najpierw wjeżdżam od tyłu - tam są biura, tam załatwia się odwiedziny. Wszędzie schody, ani jednego podjazdu. Z samochodu wysiada mężczyzna - domyślam się, że to pracownik aresztu. - Proszę Pana, siedzi u was mój brat. Chciałbym go odwiedzić. Czy to będzie możliwe na wózku? - pytam. Na twarzy mężczyzny pojawia się znana mi już konsternacja połączona z bezradnością. - Szczerze Panu powiem, nie wiem. Proszę podjechać do głównej bramy i tam zapytać - podpowiada.
Walę pięścią w wielką brązową bramę. Otwiera mi funkcjonariusz w mundurze. Powtarzam bajkę z bratem w roli głównej. - Trudno mi coś powiedzieć, to pierwszy taki przypadek - mówi. - No sam nie wiem, może jak Pan wcześniej zadzwoni to funkcjonariusze Pana wniosą. Ale najlepiej jeżeli zadzwoni Pan do szefa - odsyła mnie w końcu z wyraźną ulgą do wyższej instancji.

W Gdyni przed północą
Wszędzie gdzie nie pojadę każą mi dzwonić. Podobnie będzie na dworcu PKP. Już sam dojazd do dworca jest koszmarem. 15 centymetrowy krawężnik udaje się sforsować tylko przednim kołom mojego wózka. Mija kilka sekund bezładnej szarpaniny. Podbiega młody mężczyzna. - Pomogę Panu - oferuje i wpycha wózek na chodnik. W informacji PKP spotykam kolejną osobę, która chce mi pomóc. - Chciałbym dojechać do Gdyni - wyjaśniam. - Cholera, widzi Pan, do tego żeby wsiadł Pan do pociągu z wózkiem potrzebna jest specjalna winda - tłumaczy mi młody człowiek w informacji. - A taka winda jest tylko w jednym pociągu - tym do Krakowa o 21.57.
- Co za idiota wymyślił, że niepełnosprawny może dojechać do Gdyni tylko przed północą? - myślę, kiedy mężczyzna w okienku tłumaczy mi, że lepiej jednak będzie, gdybym w dniu kiedy będę wybierał się w podróż zadzwonił  na informację i upewnił się, czy winda jest w składzie, który wyrusza z Kołobrzegu.

Kierowco - myślenie nie boli
Inną przeszkodą dokuczliwą dla osoby niepełnosprawnej jest bezmyślność ludzi zapominających, że obok nich żyją osoby, które poruszają się na wózkach. Tak będzie w Poliklinice. Tabliczki na dobrze oznakowanym budynku wyraźnie wskazują drogę, którą mam się poruszać, żeby dojechać na tyły, gdzie znajduje się przystosowany wjazd do przychodni. Cóż z tego, kiedy na wąskim pasie przed głównym wejściem kierowca nowiutkiego bordowego peugeota zatarasował drogę przeznaczoną dla wózków. - To pewnie lekarz - śmieją się ludzie, którzy pomagają mi wmanewrować wózkiem, tak by ominąć nieprzewidzianą przeszkodę.  
Po pięciu godzinach jazdy zaczyna wysiadać akumulator. Poruszam się "skokami" - pięć minut jazdy i pięć minut postoju. Udaje mi się jeszcze "załatwić" bal na 20 osób na wózkach w "Arce" i "zorganizować" wypad dla 15 osób do Muzeum przy ul. Młyńskiej.
Na pasach przy "Arce" mój wózek po raz kolejny odmawia posłuszeństwa. Bezradność to okropne uczucie - macham bezładnie rękami do kierowców czekających, aż przejadę. Nikt jednak nie trąbi - uśmiechają się do mnie. Po chwili z samochodu zaparkowanego przed hotelem wybiega młody chłopak i bez słowa wpycha mnie na chodnik.
Po sześciu godzinach spędzonych na wózku jedno wiem na pewno - miasto nie jest przygotowane na normalne funkcjonowanie osób niepełnosprawnych.
Tomasz Ogonowski

RAMKA 1
Osoby niepełnosprawne stanowią 10 procent ogólnej liczby mieszkańców Koszalina. W liczbach rzeczywistych (dane z 2001 roku) jest to około 11 tysięcy ludzi. Zaznaczyć trzeba, że Główny Urząd Statystyczny nie posiada informacji o ilości osób niepełnosprawnych zamieszkujących nasze miasto. Stąd dane, pochodzące z obliczeń Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego oraz Miejskiego Zespołu do Spraw Orzekania o Niepełnosprawności mogą być nieprecyzyjne.

RAMKA 2
Z danych Urzędu Miejskiego wynika, że w ramach przyjętego w 1996 roku "Programu likwidacji barier psychologicznych i architektonicznych" miasto wydało 957.900 zł na likwidację barier architektonicznych. Prawie drugie tyle (846.340 tys. zł) udało się uzyskać z funduszy zewnętrznych i sponsorów. Pieniądze zostały przeznaczone w większości na wykonanie podjazdów i adaptację toalet dla potrzeb osób niepełnosprawnych w budynkach użyteczności publicznej.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas