Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Matka. Czym wkurzona? Kiedy zadowolona?

25.05.2017
Autor: Mateusz Różański, fot. archiwa prywatne
Kolaż 4 zdjęć matek, bohaterek artykułu, ze swoimi dziećmi

Zdarza jej się „nabluzgać Panu Bogu”. Leczy dziecko marihuaną. Nie chce myśleć o przyszłości. Nie będzie towarzyszką swojego syna. Do czego w Polsce ma prawo matka?

Vanessa Grzybowska. Powróciła do pasji

Dziennikarka w jednym z największych dzienników, w którym zajmuje się tematyką religijną. Osoba głęboko wierząca. Czasem jednak jej wiara wystawiona jest na próbę. Zwłaszcza gdy opisuje cuda – pisze o objawieniach, stygmatach i cudownych uzdrowieniach. Gdy opisuje, jak Bóg wpływa na życie ludzi, sprawiając, że cofa się nieuleczalna choroba nowotworowa, sparaliżowani wstają z łóżek, a ociemniali odzyskują wzrok, dopada ją pytanie – czemu Bóg nie uzdrawia chorych genetycznie?

Jej Ignacy i Maurycy to wyjątkowi chłopcy. I to na skalę światową. Obaj żyją z chorobą ultrarzadką, zespołem Salt-Pepper. Według matki, na świecie zmaga się z nią jeszcze tylko jedna dziewczynka, Marcelinka z Polski. Ich nieuleczalne, genetyczne schorzenie szczególnie mocno dewastuje układ nerwowy. Choroba sprawia, że w mózgach chłopców panuje całkowity chaos. Każda część ciała żyje swoim życiem, a reakcje na bodźce są całkowicie inne niż u zdrowych ludzi. Gdy Maurycego boli brzuch, uderza się pięściami w głowę, nogi mylą się mu z rękami, właściwe nie wie, po co są nogi, więc... je zaplata.

Wkurza: bezradność

- Najgorsza jest w tym wszystkim bezradność – podkreśla Vanessa Grzybowska. – Świadomość tego, że moje dzieci cierpią, a ja nie mogę nic z tym zrobić.

Trudne są zwłaszcza momenty zaostrzenia choroby. Gdy twarze chłopców nie wyrażają niczego oprócz bólu, którego nie da się okiełznać, ponieważ choroba tak bardzo zakłóca pracę układu nerwowego, że tradycyjne leki niewiele mogą zdziałać. Wtedy matce pozostaje tylko wsłuchiwać się w jęki synów, by na tej podstawie odczytać, co może ich boleć. W takich chwilach przychodzą ciemne myśli.

- W głowie mam zaraz pytania: czemu ja, czemu moje dzieci? Dlaczego Bóg jest cicho i pozwala na cierpienie niewinnych dzieci? Nic złego w życiu nie zrobiły... – mówi Vanessa Grzybowska. – Jestem w stanie zrozumieć, że ja dostałabym „poplątania w mózgu”, choćby jako karę za grzechy, ale dlaczego cierpią niewinne dzieci?

Przyznaje, że w trudnych chwilach, gdy wszystko wydaje się beznadziejne, zdarza się jej „nabluzgać Panu Bogu”.

- Wtedy pomagają różaniec albo litania – mówi. – Czasem dzwonię też do zaprzyjaźnionej zakonnicy, siostry Bożysławy, z prośbą o modlitwę.

Cieszy: ludzka życzliwość

Oprócz wiary, pomagają też bliscy.

- Czasami, gdy wydaje się, że zaraz będzie naprawdę ciężko z pieniędzmi na terapię dla chłopców, zawsze pojawia się ktoś, kto nam pomaga: rodzina, przyjaciele, znajomi – podkreśla mama Ignacego i Maurycego.

Przed stajnią. Vanessa Grzybowska siedzi na koniu z jednym ze swoich dzieci, obok stoi opiekunka z drugim dzieckiem na wózku
- Dzięki temu, że chłopcy chodzą na hipoterapię, mogłam wrócić do pasji z czasów młodości – mówi Vanessa Grzybowska (na koniu), mama Ignacego i Maurycego, fot. arch. prywatne

Choroba jej synów sprawia, że... ludzie okazują lepszą stronę swojej natury. Nawet ci, z którymi na co dzień jest skłócona, z którymi nie można znaleźć porozumienia, potrafią zaskoczyć tym, jak umieją pomóc jej i chłopcom.

- To taka jaśniejsza strona całej sytuacji – przyznaje Vanessa Grzybowska. – Drobne gesty, ludzka życzliwość, solidarność – to wszystko powoduje, że na powrót odzyskuję nadzieję i radość życia.

Walka o dobrostan dzieci, zmaganie się ze słabością ich ciał, opieka we wszystkich czynnościach życiowych – ta żmudna codzienność matki nieuleczalnie chorych dzieci ma też inne, trochę mniej znane oblicze. W tym wszystkim Vanessa Grzybowska odkryła coś, czego większość ludzi nie potrafi dostrzec – piękno. Tak jak każde zaostrzenie stanu zdrowia jej dzieci sprawia, że w jej głowie zbierają się czarne myśli, tak każda drobna radość zamienia się w wielkie święto.

- Od chłopców uczę się cieszenia małymi rzeczami – przyznaje dziennikarka. – Tego, jak piękny potrafi być każdy promień słońca, listek czy kwiatek. Oni w tym swoim cierpieniu widzą takie drobnostki i potrafią się z nich cieszyć.

Mama Ignacego i Maurycego od kilku lat prowadzi z przyjaciółkami z liceum Fundację Dzielna Matka, a wraz z synami dzielą wspólną pasję – konie.

- Kiedy byłam nastolatką, uczyłam się jeździć konno – wspomina Vanessa Grzybowska. – Potem przyszły studia, praca, wszystkie obowiązki dorosłego życia i nie było już na to czasu. Dzięki temu, że chłopcy chodzą na hipoterapię, mogłam wrócić do pasji z czasów młodości.


Dorota Gudaniec. Znalazła pozytywy

Świat poznał ją jako „matkę medycznej marihuany”. Gdy u jej syna Maksa, chłopca z zespołem Downa, zdiagnozowano padaczkę lekooporną, rozpoczęła bezpardonową walkę o jego zdrowie i rozwój. Wśród licznych form terapii trafiła w końcu na informację o dziewczynce leczonej za pomocą produktów z konopi indyjskich.

Dzięki pomocy dra Marka Bachańskiego, pioniera leczenia polskich dzieci medyczną marihuaną, również jej syn zaczął być leczony w taki sposób. Wtedy Dorota Gudaniec, wraz z chorymi i ich rodzinami, rozpoczęła starania o legalizację leków z konopi, stając się twarzą społecznego ruchu. Pomogły jej w tym charyzma i stanowczy charakter.

Wkurza: stereotyp cierpiętnicy

Zwłaszcza ta druga z cech sprawia, że wkurza ją stereotypowy obraz matki cierpiętnicy.

- Kiedy zakładałam fundację, odwiedzałam prezesów różnych firm z prośbą o wsparcie – wspomina Dorota Gudaniec. – Jeden z nich stwierdził, że nie wyglądam na matkę dziecka z zespołem Downa... Czy to znaczy, że mam chodzić we włosienicy i z brudnymi włosami? W społeczeństwie panuje taka opinia, że takie mamy jak ja są biedne, nieszczęśliwe, a moje dziecko jeszcze bardziej. A to nieprawda!

Absurdem jest jej zdaniem to, że ludzie z założenia traktują niepełnosprawność jako powód do smutku i użalania się nad sobą.

- Przecież mój syn jest otoczony miłością i opieką – podkreśla. – Poza tym nie zna innego stanu niż swój. On taki się urodził i nie można mu przypisywać nieszczęścia.

Jej zdaniem, w Polsce zachodzi pewien paradoks – mówi się wiele o matkach dzieci z niepełnosprawnością, nazywa się je bohaterkami, ale nie idzie za tym żadna realna pomoc.

- Wszystko sobie trzeba wyszarpać – przyznaje Dorota Gudaniec. – Czy mówimy o rehabilitacji dziecka, czy jego uspołecznianiu, zwłaszcza gdy staje się ono metrykalnie dorosłe. Gdyby nie organizacje pozarządowe, to życie takich dzieci byłoby naprawdę żałosne.

Dorota trzyma syna Maksa na kolanach
Gdy u jej syna Maksa, chłopca z zespołem Downa, zdiagnozowano padaczkę lekooporną, Dorota Gudaniec rozpoczęła bezpardonową walkę o legalizację medycznej marihuany, fot. arch. prywatne

Mama Maksa nie czuje się jakoś szczególnie wyróżniona czy naznaczona przez niepełnosprawność syna. Razem z nim, mężem i rodzeństwem chłopca tworzą zwyczajną rodzinę. Od innych odróżniają się tylko tym, że czasem przychodzi im mocniej zawalczyć o życie i zdrowie syna.

- Ale czy matki, które mają pełnosprawne dzieci, nie walczą o ich zdrowie? Każdy, kto miał kiedyś przeziębione dziecko, wie o czym mówię – podsumowuje Dorota Gudaniec.

Cieszą: odkryte w sobie siły

Niewątpliwie dzięki niepełnosprawności Maksa jego mama odkryła w sobie niesamowite pokłady energii i mogła pomóc wielu ludziom. Walka o zdrowie syna, zmagającego się z padaczka lekooporną, doprowadziła ją do walki o legalizację medycznej marihuany. To właśnie dzięki Maksowi i jego mamie ten temat trafił do mediów i Sejmu.

Wiele osób dowiedziało się też przy okazji o możliwości korzystania z leków na bazie konopi w przypadku padaczki lekoopornej. Sama Dorota Gudaniec widząc, jak wielkie jest zapotrzebowanie na taką pomoc, zdecydowała się otworzyć własną firmę, którą nazwała na cześć swojego synka – Centrum Terapeutyczne Max Hemp.

- Ja sobie nie przypisuję pod tym względem żadnej zasługi – przyznaje skromnie Dorota Gudaniec. – Cały czas podkreślam, że jestem narzędziem w rękach Maksa. Wierzę w to, że w życiu nie dzieje się przypadkiem i nauczyłam się patrzeć na życie pod kątem możliwości, a nie ograniczeń. Dlatego z sytuacji takiej, jak niepełnosprawność syna, też starałam się wyciągać jak najwięcej pozytywów. Mam nadzieję, że mi się to udało.


Alicja Loranc. Cieszy się poczwórnie

Prawniczka z Krakowa, mama Maćka – chłopca z autyzmem. Jest aktywna zawodowo, działa w fundacji. Jej syn chodzi do szkoły, gdzie ma dobre wsparcie ze strony nauczycieli i pedagogów.

Wkurza: niepewna przyszłość

Alicję Loranc martwią dwie rzeczy. Pierwsza z nich jak refren przeplata się przez wypowiedzi wszystkich matek dzieci z poważną niepełnosprawnością: brak systemowego wsparcia. Alicja Loranc na razie woli nie myśleć o tym, co będzie za 20-30 lat. Gdy rozmowa schodzi na ten temat, odpowiada jak niemal każda mama.

- Boję się o to, co będzie z Maćkiem, gdy mnie już zabraknie, albo gdy z mężem będziemy już na tyle starzy, że nie będziemy w stanie się nim zajmować – wyjawia. – Martwię się tym, czy syn będzie miał dach nad głową, jedzenie, ale przede wszystkim, czy będzie ktoś, kto będzie się o niego troszczył i obdarzy miłością.

W tej chwili Alicja Loranc woli skupiać się na sprawach bieżących – by jej syn miał jak najlepszą terapię i jak najlepiej się czuł. Niestety, funkcjonujący w Polsce model wsparcia osób z autyzmem nie nastraja optymistycznie.

- Wiem, że odbywają się konsultacje Programu „Za życiem”, że coś się w tej materii zmienia – przyznaje mama Maćka. – Na razie jednak o wszystko trzeba samemu walczyć, wszystkiego szukać. Nie ma takiej sytuacji, że po diagnozie mamy przygotowaną ścieżkę edukacyjną czy rehabilitacyjną. Tak samo po zakończeniu edukacji – nie ma zapewnionej możliwości skorzystania z mieszkania chronionego czy pracy w spółdzielni.

Alicja Loranc swoje doświadczenia konfrontuje choćby z tym, jak wygląda to w Szkocji, opisywanej przez Nikodema Sadłowskiego w książce „Słowo na A”.

- On wie, że jego syn, jeśli będzie dobrze funkcjonował, to będzie mógł chodzić do pracy, mieć asystenta i mieszkać w mieszkaniu chronionym – podkreśla. – A ja? Gdy sześć lat temu Maciek został zdiagnozowany, to nawet w poradni psychologiczno-pedagogicznej nikt nie był w stanie nam powiedzieć, co dalej robić z synem.

Alicja Loranc na zdjęciu ze swoim mężem i synem Maćkiem
- Niepełnosprawność Maćka otworzyła w nas pokłady nowych sił – mówi Alicja Loranc, fot. archiwum prywatne

Zdaniem Alicji Loranc, rodzice dzieci z niepełnosprawnością powinni mieć wsparcie polegające na tym, że ktoś, np. asystent rodziny, wskaże im, gdzie znaleźć specjalistów, jaką terapię dobrać i gdzie można z niej skorzystać.

- Ja mam wykształcenie, jestem prawniczką i dzięki temu łatwiej mi sobie radzić z różnymi problemami, ale też często bywam zagubiona – przyznaje. – Byłoby dobrze, gdyby ktoś troszczył się o takie rodziny jak nasza.

Cieszy: gdy syn mówi: „mama”

Konieczność walki sprawiła, że mama Maćka odnalazła w sobie zdolności, o istnienie których wcześniej się nie podejrzewała.

- Niepełnosprawność Maćka otworzyła w nas pokłady nowych sił – mówi. – Odkryłam, że mogę więcej, że potrafię dać sobie radę, choć wcześniej postrzegałam siebie jako osobę niezorganizowaną.

Cieszą ją też bardzo zwyczajne z pozoru sprawy.

- Każda kobieta cieszy się, gdy jej dziecko po raz pierwszy powie: „mama” – tłumaczy. – Ja cieszę się wtedy poczwórnie, bo wiem, że mogło być tak, że mój syn nigdy nic by nie powiedział.


Dorota Próchniewicz. Odpuściła kontrolę

Jest redaktorką i dziennikarką. Ma jednak o wiele dłuższy staż jako mama osoby z autyzmem. Jej syn, Piotr, to 22-latek. Przez całe jego życie doznała wielu życiowych wzlotów i upadków, poznała blaski i cienie związane z wychowaniem syna z tak poważną niepełnosprawnością. Ma na ten temat zdecydowane poglądy.

Wkurza: frontowa terminologia

- Trudno nie wspomnieć kolejny raz: gdyby nasze dzieci z niepełnosprawnościami od początku otrzymywały odpowiednią rehabilitację, opiekę, nie byłoby tak dramatycznych doświadczeń, jakie mają rodzice czy same matki – mówi Dorota Próchniewicz. – Gdy dziecko staje się dorosłe, potęguje się lęk o jego przyszłość. Z prostej przyczyny – brakuje już sił, by wciąż o wszystko zabiegać, by walczyć.

Choć Dorota Próchniewicz bez oporów mówi o tym, przez co musiała i wciąż musi przechodzić, by Piotr miał godne życie, to razi ją mówienie o niej i innych mamach w podobnej sytuacji jak o zdobywczyniach Wału Pomorskiego.

- Męczy mnie (po tylu latach zmagań!) cała ta wojenna terminologia: matki walczą, wywalczyły, wytrwamy do końca, nie poddamy się – przyznaje. – Dość też mam słuchania, że jestem dzielna (znów termin prosto z frontu). A ja przecież tylko zajmuję się swoim dzieckiem.

Zdjęcie od pasa Doroty Próchniewicz
- Dla 22-letniego faceta to nie mamusia powinna być towarzystwem. I odwrotnie też nie – podkreśla Dorota Próchniewicz, fot.: www.jim.org

Jej zdaniem, społeczeństwo z jednej strony gotowe jest wręczyć matkom medale za odwagę, a z drugiej traktuje je z nieukrywanym dystansem, poucza i stawia wymagania. A przede wszystkim odmawia prawa do swojego życia. To jest drugie źródło wkurzenia Doroty Próchniewicz: patrzenie na matki dzieci z niepełnosprawnością z perspektywy łzawego stereotypu.

- To wkurzające, gdy mnie i syna postrzega się jako jedną osobę, gdy na przykład słyszę uwagi dotyczące jego zachowania albo zaproszenia: „wpadnijcie z Piotrem” – opowiada. – Zdecydowanie pora na oddzielność! Syn też mi o tym nieustannie przypomina, dopominając się o czas z rówieśnikami, asystentem, o zajęcia, które lubi. Dla 22-letniego faceta to nie mamusia powinna być towarzystwem. I odwrotnie też nie.

Przez lata wypracowała pewien sposób postępowania.

- Staram się pamiętać, że istnieję, jestem – człowiekiem, kobietą, nie tylko matką – podkreśla. – Zawłaszczam sobie moje terytorium, choćby malutkie. To trudne, gdy życie jest z konieczności podporządkowane potrzebom syna. Ale jednak coś tam osiągam: pracuję i lubię swoją pracę, realizuję swoje zainteresowania, choćby minimalnie.

Dorota Próchniewicz, jak wiele matek dzieci z niepełnosprawnością, tęskni nie tyle za poklepywaniem po ramieniu i wpisywaniem za życia do rejestru świętych męczenniczek, co za zwykłym, normalnym życiem.

- Bardzo tęsknię za odrobiną wolności – za tym, by wieczorem umówić się ze znajomymi, wybrać na przykład do teatru – przyznaje. – Nie patrzeć na zegarek. Tęsknię za tym, by móc sobie coś zaplanować i zrealizować ten plan. Przytłacza mnie nadmiar obowiązków, synem zajmuję się sama, jestem całkowicie zależna od jego aktualnej kondycji – autyzm wciąż jest nieprzewidywalny – a przede wszystkim od wsparcia osób trzecich.

Cieszy: bunt syna

W całej tej nieprzewidywalności stanu swojego syna dostrzega jednak wiele rzeczy, które zwyczajnie sprawiają jej radość i dają nadzieję.

- Cieszy mnie jego asertywność i... nieposłuszeństwo – zaznacza Dorota Próchniewicz. – Często ma własne zdanie. Nie pozwala sobie przeszkadzać, gdy spędza czas w swoim pokoju. Dla mnie, matki niepełnosprawnego dziecka, to ogromny sukces!

Piotr pozuje na tle schodów na Starym Mieście
- Cieszy mnie jego asertywność i... nieposłuszeństwo – mówi Dorota Próchniewicz o swoim synu, Piotrze, fot. archiwum rodzinne

Mamę Piotra cieszy także to, że potrafiła „odpuścić kontrolę”, wynikającą często z lęków rodziców.

- Daję mu oddychać, robić coś po swojemu – drobne rzeczy, na miarę jego możliwości – opowiada. – Cieszę się, że decyduje, co chce robić, że wybiera muzykę, której chce słuchać, że umyje po sobie talerz. Mam poczucie, że udało mi się osiągnąć wiele rzeczy. Pozornie niewielkich. To pozwala wierzyć, że może wciąż będę podejmować dobre decyzje, angażować się w ważne sprawy. I cieszyć się życiem, nie tylko na nie narzekać.


A Was, Drogie Mamy, co najbardziej wkurza, a co cieszy?

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • najlepiej zminic nazwę
    mm
    06.05.2019, 22:53
    Zamiast choroby, jak najbardziej uleczalnej, pojawia się "zaburzenie ze spektrum autyzmu" i zapewnienia, że taki człowiek jest wspaniały, piękny i trzeba go kochać takim jakim jest. To droga donikąd, dobrze, że matka pisze, iż taka "terapia" to bezsens. Nawet skutki zespołu Downa można zniwelować, żeby umysł był sprawny, autyzm także się leczy naprawiając jelita i oczyszczając organizm w tym mózg. Terapie zajęciowe dla ludzi chorych powinny być jedynie dodatkiem. Syn pani Gudaniec funkcjonuje coraz lepiej, bo ona nie dała się zasugerować i uwięzić wraz z dzieckiem w stanie choroby.
    odpowiedz na komentarz
  • Mama i dzieci
    Dorota
    05.05.2019, 09:51
    Co znaczy w Polsce niepełnosprawność wiem bardzo dobrze, pracuje w rejestracji kliniki rehabilitacji, słyszę i,, widzę" co myślą i mówią o niepełnosprawności ludzie, którym się wydaje, że cierpią z bólu, że oni to dopiero są chorzy. Poznałam wielu wspaniałych rodziców walczących o lepsze jutro dla swoich dzieci. Poznałam Bartka, który ma,, bombę" w głowie, ale i on i rodzice walczą o sprawność i normalne życie. Nierozumiem dlaczego dzieci nie zostały uwzględnione w rehabilitacji że stopniem znacznym, przychodzą osoby, które miały lekki udar 5,10 lat temu i mają rehabilitację na cito, a przychodzi mama z chłopcem z rozszczepem kręgosłupa i musi czekać pół roku, albo dłużej (oczywiście staramy się to wszystko tak zorganizować żeby te dzieciaczki nie czekały tyle czasu, ale zawsze boimy się, że NFZ może się przyczepić). Denerwuje mnie kiedy ktoś mówi do mnie: a wie pani ta matka tej Natalki to niewyglada na taką co nie ma pieniędzy, pewnie korzysta z pieniędzy dziecka na rehabilitację 😳😳😬😬 no ludzie, a co to mają chodzić brudne, zaniedbane, bez własnego życia, choćby odrobiny? Na początku pracy jeszcze nic nie mówiłam, ale teraz mówię prosto z mostu :a może Pan, ani zamieni się z tą mama, i dyskusja się kończy. Sama jestem mamą 2 dorosłych już córek i też przechodziła przez strach straty jednej i drugiej i mimo, że są dorosłe i zdrowe martwię się kiedy coś im dolega, a mnie przy nich nie ma. Pozdrawiam wszystkich rodziców dzieci niepełnosprawnych jesteście bardzo silnymi ludźmi, i choć chwilę załamania są nieuniknione to rano wstajecie i robicie swoje.
    odpowiedz na komentarz
  • O zyciu z niepełnosprawnościa
    Nietypowa
    08.07.2017, 19:32
    Witam zapraszam na moj blog, ktory nie pomija tematu niepełnosprawności ponieważ sama należę do tego grona,zapraszam na: www.nietypowa.pl
    odpowiedz na komentarz
  • Dzieci i ich matki
    TOSIA
    26.05.2017, 17:50
    Sterotyp mówi: Chodzące, leżące, na wózkach lub z jakimś zespołem. Bardziej lub mniej samodzielne. Taką przyjęto klasyfikację naszych pociech. O zaburzeniach sprężonych mówi się rzdko i zazwyczaj nie ma dla nich wsparcia ani pomocy. Bo jak traktować osobę wybitnie inteligentną w powiązaniu ze wszystkimi możliwymi schorzeniami jakie mogą dopaść człowieka ? Jestem ponad 60-letnią mamą osoby o IQ 125 cierpiącej również na Epilepsję, DPM (postać pozapiramidowa t.żn. chodzi ale nie pisze- porażone ręce i twarz ) , nadciśnienie tętnicze zabużenia krążenia serca, ma cukrzycę, astygmatyzm, uporczywe migreny, duże zaburzenia psychopatyczne, uszkodzenie CSN ) zaburzenia elektrolitowe (nie przyswaja potasu, magnezu i sodu) i to wszystko okraszone spektrum autyzmu. w sumie ok. 30 pobytów w szpitalach (tyle ile ma teraz lat).Czytam te artykuły i wypowiedzi i zastanawiam się jaką jestem matką? Na pewno nie dzielną czy heroiczną ale na pewno walczącą. Walczącą dzień w dzień z lekarzami, procedurami czy bzdurnymi przepisami w stylu programy dla młodych bezrobotnych "tylko" do 29 roku życia a co 31-latek to już staruszek? Walczącą z otoczeniem, sąsiadami, którym na pewno przeszkadzają krzyki i tłuczenie głową o ścianę dziewczyny nie radzącej sobie z własnymi emocjami...A to nasila się, zwłaszcza gdy córka uczęszcza na terapię. Tam dopiero następuje "pranie mózgów" co niestety potwierdzają też inne matki. Uczy się podopiecznych, że mają sobie radzić sami, opluwa się nadopiekuńcze rodziny, wbiła, do głów że są dorosłe i mogą robić co chcą i nikomu się nie tłumaczyć - trafia to na podatny grunt. Tylko że emocje nie pozwalają radykalnie podejść do życia. Bo są po prostu zaburzone. W domu armagedon....a już było jako tako spokojnie. Ostatnio pouczono "dziecko" , że ma prawo do założenia rodziny i....gromadki dzieci. Jaką jestem mamą - pewnie i spolegliwą bo nie poszłam z buzią do terapeutów wiedząc że i tak ich nie przekonam. Terapia kończy się o 15-tej a potem nabuzowane dziecię wraca i domu i ...nkogo już nie obchodzi że wieczorem ląduje na SOR-ze. Moje "dziecko nie uczesze się nie przyszyje guzika ale skończyło studia (licencjat) . Traktowaliśmy to jak przedłużenie rehabilitacji bo umysł pozwalał a prace można pisać na komputerze. A to że mąż codziennie woził i odwoził oraz siedział pod drzwiami sal wykładowych (jakby przuyszedł atak epi czy napad furii) nikogo nie interesowało - bo przecież brał zasiłek . I to też źle widziane, gdyż zasiłek wg. poniektórych to należy się tylko ciężko chorym - tym co poświęcają swój czas dzieciom cały dzień . A my co nie poświęcamy ? Też niedobrze bośmy nadopiekuńczy. Ale jak " dziecko" dopada amnezja i tarci orientację co do miejsca i czasu wtedy wszyscy szukają rodziców bez względu ile ma lat. A że "dziecko" z powodu lęków i zaburzeń psychicznych kurczowo trzyma się ręki (boi się otoczenia) i nie chce samo nigdzie chodzić ? - to też nasza wina? Przecież nie ubezwłasnowolniamy go. Chciało to jeżdziło samo na obozy terapeutyczne, (w sumie 12 razy), na turnusy rehabilitacyjne czy kolonie specjalistyczne (np dla cukrzyków). Chciało to jeździło a teraz nie chce i czy trzeba to wszystko niweczyć jedną terapią? I nagle okazało się , że jestem "stara, zgorzchniała, brzydka o wszystko się czepiam, i w ogóle "dziecko " ma nas dość - chce się wyprowadzić i zacząć nowe życie naljlepiej z partnerem jak każdy... ddy jednak przejdzie euforia i dowiaduje się że wyprowadzić się na 3 dni nie może , siada płacze i przeprasza i znowu nakręca się, że pan doktor namawia ją by spróbowała a jak sobie nie poradzi to....wróci. Wtedy też zdarza się że i pięści idą w ruch aby nas lepiej przekonać. Przecież na tych pseudo terapiach "dziecię" mówi tylko o swoich spostrzeżeniach nas rodziców nikt tam pod uwagę nie bierze. Czy to warte tych scysji, łez i dramatów dla podopiecznego. Państwo tak niewiele ma do zaoferowania dorosłym niepełnosprawnym. Po co więc psuć istniejące układy i powiązania nie dając nic w zamian. Dlaczego wszyscy w koło wiedzą lepiej co dla naszych dzieci jest lepsze? Dlaczego zwłaszcza gdy pociechy dorosną nie ma żdnego wsparcia pomocy dla rodzin a szczególnie matek, które styrane 30 - letnią opieką i zaangażowanie też na coś zasłużyły i nie tylko dzień ich święta był okazją by o tym mówić. Co mnie w tym wszuystkim cieszy? Powiem prawdę ..gdy patrzę na swoją córkę jak jest spokojna, ubrana, umalowana niczym nie przypomina tak chorej osoby - ale i to też niestety często obraca się przeciwko nam . Ludzie nie wierzą - matka przesadza. Ponieważ ludzie jej nie akceptują co niestety do niej teraz dotarło pewnie długo jeszcze będziemy chodzić razem do kina, na zakupy czy jeździć na wycieczki- chociaż corac częściej towarzyszą nam znajomi córki, którzy właśnie z tych samych powodów w swoich domach się nie odnaleźli Jaką więc jestem rodzicielką ? Mniemam, iż to nie ludzie kiedyś mnie osądzą .
    odpowiedz na komentarz
  • Mama dziecka z mpd
    Monna
    25.05.2017, 21:20
    Artykuł trafiony. Dokładnie mam podobne zdanie co autorka. W Polsce na plus jest to, że istnieją ośrodki wczesnej interwencji, że dzieci są szybko kwalifikowane i wysyłane na rehabilitację (szkoda ze państwowa jest mierna-na miarę możliwości można powiedzieć). Wkurza że trzeba prywatnie dużo działać, za duże pieniądze. Ze wszystko kosztuje. Ze mamusie tzw przedsiebiorcze zakładają blogi, fampage, to ok- ale są potem na ustach wszystkich i są rozliczane ze wszystkiego.. ja nie chcę żyć na oczach innych. Chcę tolerancji w przedszkolu i szkole , bo z tym jest słabo- zarówno u dzieci, jak i dorosłych. Mezczyzna zawsze moze odejsc, ale nie tylko: moze uciec w hobby, w pracę, być obok. Ciężkie czasy nadeszły. Pozdrawiam wszystkie Mamy. Niebawem nasze Święto.
    odpowiedz na komentarz
  • Do Aliny K.
    Jola
    25.05.2017, 19:06
    To co? powinien ją mąż zostawić, żeby sie Pani poczuła lepiej?
    odpowiedz na komentarz
  • Te matki to już przesadzają
    AlinaK.
    25.05.2017, 17:45
    Pani Alicja ma męża i chodzącego syna i jeszcze mówi o wsparciu. To co mają powiedzieć samotne matki 50-60 letnie (wiadomo mąż wolał odejść), które mają dzieci które trzeba podnieść, o jakimś ubraniu to już można zapomnieć, bo jak samemu podnieść dorosłego człowieka choćby tylko do pozycji siedzącej, a są i gorsze przypadki - respiratory, odżywianie pozajelitowe itp.. Znam kilka rodzin z tzw autystycznymi dziećmi i one prowadzą normalne życie jakby nic - wycieczki, wakacje, spotkania koleżeńskie. Ten cały autyzm jest mocno przesadzony. Sama na tym portaliku czytałam wiele tekstów o tym jak dzieci z autyzmem doskonale sobie radzą, ale kiedy przychodzi kwestia finansowa to a la Boga, dziecko wymaga nie 24 a 48 godzinnej opieki na dobę. To wkońcu się zdecydujcie w tą albo wewtą. Dlaczego nie nikt nie zrobi eksperymentu - na tydzień zamieni się na opiekę nad leżącym?. Może to dałoby innym do myślenia, że nie mają tak źle.
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas