Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Niespodziewany dotyk paraolimpizmu

04.03.2010
Autor: Maciej Kowalczyk. Fot.: Archiwum SSI START Poznań
Źródło: inf. własna

Z Anną Ogarzyńską, alpejką sprawną, jedyną zawodniczką bez niepełnosprawności w kadrze paraolimpijskiej, od dwóch sezonów jeżdżącą w parze z niedowidzącym zjazdowcem Maciejem Krężelem, rozmawia Maciej Kowalczyk.

Maciej Kowalczyk: Jesteś alpejką rekrutującą się ze sportu wyczynowego sprawnych. Masz na koncie tytuły mistrzyni kraju. Jak to się stało, że taka zawodniczka trafia do sportu paraolimpijskiego?

Anna Ogarzyńska: Pod koniec 2007 r. doznałam bardzo poważnej kontuzji. Zerwałam więzadła krzyżowe stawu kolanowego i moja dalsza kariera stanęła pod znakiem zapytania. Ponieważ studiuję na poznańskiej AWF, oczywiście o narciarstwie alpejskim niepełnosprawnych wiedziałam. W listopadzie 2008 r. zgłosiłam się jako wolontariuszka do pomocy przy zgrupowaniach kadry paraolimpijskiej. I tak zostało.

Uległaś kontuzji, która zawsze dla sportowca jest dramatem. Czy dla ciebie to jest pewnego rodzaju degradacja?
Na pewno nie. To po prostu zupełnie coś innego, co robię w życiu. Narciarstwo niepełnosprawnych wymaga wysiłku tak samo jak narciarstwo sprawnych - takich samych nakładów, treningów, godzin spędzanych na trasach zjazdowych i dni poza domem – poświęcenie jest podobne. Nie można wartościować, że to jest lepsze od tamtego czy odwrotnie. Po prostu inne. Niepełnosprawni zawodnicy wymagają nieco innego sposobu trenowania, nieco inny jest sprzęt, nieco odmienna technika jazdy, ale cel pozostaje ten sam - zmieścić się w każdej bramce i dojechać do mety najszybciej jak się da.


Na zdjęciu: Anna Ogarzyńska i Maciej Krężel

Wróćmy do listopada 2008 r. Jak to się stało, że z wolontariuszki zostałaś przewodniczką niedowidzącego narciarza?
To było naturalne. Romuald Schmidt (koordynator kadry) niemal natychmiast powiedział mi, że jest młody, bardzo dobrze narciarz zapowiadający się, niedowidzący Maciej Krężel i zapytał, czy nie chciałabym zostać jego przewodniczką na stoku. Zgodziłam się. Współpraca zaczęła się więc niespełna dwa lata temu, także to dopiero początek drogi...

Niemniej jednak są pierwsze sukcesy – tytuły mistrzowskie kraju i brąz w zawodach PE w Szwecji... Mam wrażenie, że w sporcie paraolimpijskim polscy zjazdowcy mogą osiągnąć więcej niż w sporcie olimpijskim.
Pewnie tak, choć nie przesadzałabym z podkreślaniem słabego poziomu polskiego narciarstwa alpejskiego sprawnych. Nie jest tak źle. Polacy naprawdę ciężko trenują, występują w pucharach i na igrzyskach.

Ale czy osiągają tam sukcesy?
W Pucharach Europy jeżdżą naprawdę świetnie, w Pucharach Świata z przebiciem się do czołówki jest nieco gorzej. Tutaj stawka naprawdę jest bardzo silna.

Co daje ci uczestnictwo w sporcie paraolimpijskim?
Bardzo wiele - możliwość kontynuowania kariery, wyjazdy, naukę czegoś odmiennego od tego, co robiłam jako sportowiec, a jednocześnie mogę do tego wszystkiego włożyć swoje umiejętności sportowe, przekładające się na realne wyniki. Bo w przypadku konkurencji zjazdowych niewidomych i niedowidzących przewodnik pełni znaczącą rolę - nie tylko wskazuje trasę, ale musi jechać w tempie właśnie tego niedowidzącego, którego zresztą sam nie widzi, jadąc przed nim. Nie można dać się wyprzedzić, ani jechać przed zawodnikiem dalej niż o jedną bramkę, bo to grozi dyskwalifikacją. Trzeba jechać nieco inną drogą między tyczkami, bo nie można także atakować bramek...

Nie wolno przewodnikowi opuścić bramki i jechać dalej?
Nie. Przewodnik musi pokonać tę samą drogę co zawodnik. Jedzie nieco innym torem, bo nie atakuje bramek. Wszelkie jego błędy w tym względzie karane są dyskwalifikacją zawodnika. A inne błędy, np. techniczne, grożą po prostu wypadnięciem z trasy.

Czy często zdarza się, że przewodnik wypada z trasy?
Pewnie. Dlatego jego funkcja w jakiejkolwiek konkurencji alpejskiej jest tak ważna. To nie jest tak, że jedzie sobie narciarz, który nie widzi, a przed nim narciarz, który widzi i ten widzący wskazuje niewidzącemu kierunek jazdy. Oboje zależą od siebie w równym stopniu, a jakikolwiek błąd jednego z nich, niezależnie jaki, ma swoje dalsze konsekwencje na trasie. Muszą więc być wytrenowani, zgrani, dobrze się rozumieć i uzupełniać. To, co widzimy w kilkudziesięciosekundowym przejeździe, to efekt pracy wielu lat. Nie widać w niej tych detali, dopracowywanych godzinami na treningach i nie widać, na czym naprawdę polega zgranie zawodnika z przewodnikiem.

Dojeżdżacie do mety. Przypuśćmy, że wygraliście zawody, jakiekolwiek by one nie były: mistrzostwa Polski wygrywacie bez większych wysiłków, w pucharach oscylujecie wokół podium... Czy czujesz coś w rodzaju perfidnej satysfakcji – że oczywiście Maciej Krężel wygrał jako zawodnik, ale to ja byłam przed nim na mecie?
Nie, absolutnie. Jak mówię - na trasie współpracujemy. On jedzie za mną, i jak przewróci się z jakiegokolwiek powodu - bo źle zaatakuje bramkę albo ja źle podam mu informację, to co z tego, że dojadę do mety? To nie tak, to nie ta dyscyplina. Traktuję swoją rolę bardzo poważnie, a polega ona na tym, że od startu do mety prowadzę Macieja tak, aby trasę pokonał najszybciej jak umie.


Na zdjęciu: Anna Ogarzyńska i Maciej Krężel

Jak byś scharakteryzowała Macieja Krężela? Jak Ci się z nim pracuje?
Przede wszystkim jest młody. Jeździ na nartach od małego, ale ściga się na nich zaledwie od trzech lat. Na trasie nie ma więc pewnych wyuczonych nawyków, które nabywa się z doświadczeniem. Jeździ dobrze, ale i tak czeka nas wiele pracy i czasu spędzonego na stoku. Jest w pewnym stopniu uparty. Czasem nie robi czegoś, co się od niego wymaga, co ewidentnie by mu pomogło w jeździe, tak więc popełnia błędy. Jeździmy slalom i slalom gigant, to są konkurencje techniczne, wymagające i koncentracji, i dyscypliny. Nie jeździmy jeszcze zjazdu i supergiganta, czyli konkurencji szybkościowych, w których konsekwencje błędów technicznych bywają groźne. Na to przyjdzie czas. Doświadczenie zdobywa się latami. Najważniejsze, że Maciej rozwija swoje umiejętności.

Jesteśmy tuż przed igrzyskami. Wyobraźmy sobie, że zdobywacie medal... złoty, srebrny, brązowy - w slalomie, slalomie gigancie. Jeśli nie w Vancouver, to najprawdopodobniej w Soczi. Czy wyobrażasz sobie, że gdybyś pozostała w sporcie olimpijskim, ktokolwiek mógłby cię spytać, czy wyobrażasz sobie taką sytuację?
Prawda jest taka, że w sporcie olimpijskim najprawdopodobniej w ogóle nie dostałabym szansy występu na igrzyskach. I tu przewaga sportu paraolimpijskiego dla mnie jest oczywista. Tutaj mogę nie tylko występować, ale realnie walczyć o medale, bo przecież medale są dwa – jeden dla zawodnika, drugi dla przewodnika. A ten medal dla przewodnika nie jest ani mniejszy, ani lżejszy. Jest taki sam. Więc faktycznie w narciarstwie niepełnosprawnych mogę osiągnąć sporo więcej.

Co nie znaczy oczywiście – mówiliśmy o tym na początku - że jeden sport jest lepszy od drugiego... Jednak nic nie zmieni faktu, że rekrutujesz się ze środowiska alpejczyków sprawnych. Co byś zrobiła, gdyby ktoś powiedział ci: „wracaj, masz otwartą drogę do kwalifikacji olimpijskich na Soczi”?
To niełatwe pytanie. Zresztą nie stawiałabym tej sprawy w tym świetle. Najpierw muszę uporać się z kontuzją. Nic tu nie dzieje się z dnia na dzień. Czeka mnie operacja. Wszystko zależy od tego, czy po niej powróci dawna forma. Ja nie zamykam sobie drogi powrotu. A to, co robię teraz, to oczywiście też jest wyczyn i mało kto z mojego środowiska może pochwalić się takim doświadczeniem. Ja na przykład nie wiem, czy po medalu olimpijskim będzie mi się należała paraolimpijska emerytura. Uważam, że powinna, ale ewentualnego medalu nie odbiorą mi żadne krajowe przepisy.

Nie wyprzedzajmy jednak faktów. Dziękuję za rozmowę i trzymamy kciuki w Whistler.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • Fajny artykuł.
    r
    04.03.2010, 17:19
    Brawo Ania, bardzo ciekawy artykuł. JBT forever ;) kto ma wiedzieć ten wie o co chodzi ;)
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas