Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

To jest sport i trzeba go pokazywać!

23.03.2010
Autor: Paulina Malinowska-Kowalczyk

Czego wymaga od nas XXI wiek? Bankierzy powiedzieliby, że więcej pieniędzy, a ja powiem, że więcej pasji, więcej ludzkich odruchów i ludzkiego kontaktu z drugim człowiekiem. Pokazywanie igrzysk paraolimpijskich jest zatem fantastycznym sposobem, by ludzie, włączając telewizję, zobaczyli coś innego.

Z sir Philipem Cravenem, prezydentem Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego, podczas Zimowych Igrzysk Paraolimpijskich Vancouver 2010 rozmawiała Paulina Malinowska-Kowalczyk.

Paulina Malinowska-Kowalczyk i Philip CravenPaulina Malinowska-Kowalczyk: Słyszałam, że ma pan największą kolekcję pinsów na świecie.
sir Philip Craven: Chyba tak.

Paulina Malinowska: Chciałabym dołożyć coś do Pańskiego zbioru – znaczek Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji, które reprezentuję. Organizacja ta zajmuje się problematyką osób niepełnosprawnych,. Dysponuje portalem, magazynem i centrami informacyjnymi. Została założona przez człowieka, który w wieku 16 lat skoczył do wody, złamał kręgosłup i potrafi poruszać jedynie lewą ręką. Strona internetowa jego stowarzyszenia jest odwiedzana przez blisko 250 tys. unikalnych użytkowników miesięcznie. To wielki sukces w Polsce.
Wszędzie byłby to sukces!

Drugi prezent jest od Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego. To album „Od Turynu do Pekinu”. Jest również po angielsku, mam nadzieję, że się panu spodoba.
Fantastycznie. W Pekinie było wspaniale. Słucham Pani i jednocześnie pozwolę sobie przejrzeć ten album.

Czekamy na słońce. Myśli pan, że igrzyska w Vancouver bardzo się różnią od tych w Turynie?
Nie jestem specjalistą od sportów zimowych, ale opierając się na moim doświadczeniu, mogę powiedzieć, że trzykrotnie mieliśmy wspaniałe zimowe igrzyska: w Salt Lake, Turynie, a teraz w Vancouver. Każde były inne. Dumny jestem z siły, którą ma teraz IPC [Międzynarodowy Komitet Paraolimpijski – red.], jesteśmy na pewno silniejsi. Komitet może więcej, organizując igrzyska. Jeśli sięgniemy pamięcią do dwutysięcznego roku, zauważymy, że nasze działania były bardzo zależne od komitetu organizacyjnego. Teraz to my gwarantujemy wysoki standard igrzysk. Tak jest i tym razem. W Whistler panuje fantastyczna atmosfera. Słyszałem, że w Vancouver już tak nie jest.

Byłam wczoraj w Vancouver na meczu hokejowym pomiędzy Stanami a Czechami. Atmosfera na hali była niezwykła.
To typowe dla obiektów sportowych. Zawsze tak jest, że to sportowcy tworzą atmosferę. Cieszę się, że tak się dzieje, choć jeszcze nie byłem na hokeju.

Mecz Korei z Japonią też był niezwykle zacięty, ale wróćmy do spraw związanych z pracami komitetu. Czy sponsoring prywatny odgrywa coraz większą rolę w ruchu paraolimpijskim?
Zdecydowanie tak.

Jak wyglądałoby porównanie igrzysk w Salt Lake City z kanadyjskimi?
Nie ma porównania. Kiedy buduje się jakiś ruch, zdobywa się doświadczenie na igrzyskach - co jest najważniejsze? W czasie obchodów dwudziestolecia komitetu rozmawiałem z producentem z australijskiej telewizji, która mocno angażuje się w pokazywanie sportu paraolimpijskiego. Powiedział: „Nie doszliśmy jeszcze do tego, jak pokazać na ekranie duch paraolimpizmu”. Nie odpowiedziałem od razu, ale cały wieczór zastanawiałem się nad odpowiedzią. Rozważałem, czy w ogóle chcemy pokazać ducha paraolimpizmu na ekranie. Na igrzyskach paraolimpijskich panuje niewiarygodna atmosfera. Był tam też mój dobry znajomy, sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych. Powiedział: „Na igrzyskach trzeba być. Jeśli nie przyjedziesz, to nie poznasz fantastycznej, sportowej i unikalnej atmosfery. Właśnie to przyciąga sponsorów.

Przyjechał do nas przedstawiciel Allianz, jednego z naszych dwóch złotych partnerów. Jest zachwycony tym, co się dzieje na paraolimpijskich arenach. Jest szefem jednej z największych firm ubezpieczeniowych na świecie. Podoba mu się tutaj.

Nie sądzi pan, że jeszcze jakiś czas temu prywatni sponsorzy wspierali imprezy takie jak igrzyska, kierując się przede wszystkim CSR-em, czyli społeczną odpowiedzialnością biznesu, lub potrzebą pomagania słabszym?
Absolutnie tak, choć pani to tak nazwała, nie ja.

Kiedy nastąpiła zmiana w sposobie patrzenia na ruch paraolimpijski?
W ciągu ostatnich dziesięciu lat.

Dlaczego?
Odpowiedź jest prosta. To my się zmieniliśmy. Przeobraziliśmy się ze sportowej  organizacji niepełnosprawnych w organizację sportową. Jesteśmy inni. Ktoś, kto tu przyjeżdża, widzi sport. Nie mówimy o świecie ludzi z niepełnosprawnością - co za różnica, czy jestem amputantem, paraplegikiem? To nie ma znaczenia. Jestem sportowcem.

Mówienie o niepełnosprawności na igrzyskach paraolimpijskich brzmi jak bluźnierstwo. Nikt tu nie jest niepełnosprawny, a zwłaszcza sportowcy.
Przestańmy używać tego słowa. Mówiłem o tym, gdy zostałem po raz pierwszy wybrany na prezesa komitetu. Słowo „niepełnosprawny” nie jest nam potrzebne.

Ale jaki model jest lepszy? Sport niepełnosprawnych utrzymywany ze środków rządowych, czy też finansowany ze środków prywatnych? W Polsce sport paraolimpijski utrzymywany jest ze środków publicznych, dopiero od niedawna PKPar rozpoczął współpracę z Aviva, która objęła systemem stypendialnym zawodników przygotowujących się do letnich igrzysk w Londynie. W Kanadzie nie ma wsparcia finansowego ze strony rządu.
Ależ jest. I to olbrzymie.

Kanadyjczycy mówią, że nie ma.
Rząd przeznaczył na rzecz Kanadyjskiego Komitetu Paraolimpijskiego 5 mln dol. na przyszły rok i tyle samo na kolejny. Wracam do pytania. Trudno stwierdzić, co jest lepsze. Według mnie sport musi być rozwijany przez ludzi, a przecież rząd jest ich reprezentacją. Dla rządu sport paraolimpijski zawsze będzie niezwykle istotny. Jest jednak coraz więcej firm, które przekonują się, że to prawdziwy sport. Chcą brać udział w jego tworzeniu, bo wiedzą, że to, co się tutaj dzieje, jest prawdziwym sportem. Chcą go tworzyć. Szef Allianz nie przyjechał tu na wakacje. Przyjechał zdobyć doświadczenie. Zdobył je i teraz wie, że jego firma wspiera właściwą organizację. Dziesięć lat temu tak nie było. Wspiera nas wielu sponsorów. Rządowi czy nie, zawsze są wartościowi.

Kiedy marka igrzysk paraolimpijskich stała się taka cenna?
Nazwałbym to „efektem Pekinu” (ang. Pekin effect), choć nie chciałbym w tym momencie umniejszać znaczenia innych igrzysk. Dopiero wtedy byliśmy gotowi. Musieliśmy się przygotować przede wszystkim od strony prawnej, zdobyć swój czas w telewizji, w mediach. Pekin wszystko zmienił. Te igrzyska są kontynuacją tego, co się w Chinach zaczęło, ale wciąż korzystamy z dobrodziejstw Pekinu. Tak samo będziemy korzystać ze zdobyczy Vancouver, a później Londynu.

Nie boi się pan, że ludzie rozmawiając o paraolimpiadzie, będą mówić przede wszystkim o pieniądzach, tak jak my przez większą część naszego spotkania?
Nie sądzę. Dlaczego mają mówić o pieniądzach?

Bo ruch paraolimpijski to cenna marka. Fajnie sponsorować igrzyska paraolimpijskie.
Raczej nie chodzi o pieniądze. Jeśli partnerstwo będziemy łączyć tylko z pieniędzmi, to bardzo je zubożymy. Igrzyska paraolimpijskie dlatego elektryzują ludzi, bo mają oni okazję doświadczyć czegoś, czego nigdy nie doświadczyli. I nie ma to nic wspólnego z niepełnosprawnością. Wszystko łączy się tylko ze sportem i wspaniałymi ludźmi.


Uważa pan, że sportowcy powinni dostawać nagrody finansowe?
Jestem za wyrównywaniem uprawnień zawodników, ale czy to chodzi o igrzyska olimpijskie, czy paraolimpijskie nie jestem za tym, by sportowcy dostawali pieniądze za medale. Pieniądze są potrzebne, by rozwijać zawodnika, by w pewnym momencie znalazł się wśród najlepszych. Tak powinny być wykorzystywane pieniądze. Jeśli znajdzie się sponsor, który chce cię sponsorować, bo jesteś taka, jaka jesteś, to już inna sprawa.

Co pan myśli o sportowych uposażeniach emerytalnych? W Polsce paraolimpijczycy, tak jak olimpijczycy, jeśli zakończyli karierę sportową i ukończyli czterdzieści lat, otrzymują uposażenie. Czy to może motywować młodych zawodników?
Niewątpliwie, choć to zupełnie coś innego niż wsparcie, o którym rozmawialiśmy do tej pory. To dobry pomysł, zapewnienie, że jeśli swoje życie oddasz sportowi i odniesiesz sukces, na końcu tej drogi czeka na ciebie coś w rodzaju  polisy ubezpieczeniowej. Wizja emerytury po czterdziestce może być kuszącym kąskiem, choć to taki młody wiek. Zwłaszcza z mojej perspektywy. To powinno motywować do rozwijania innych aspektów życia, żeby mieć do czego wrócić, gdy zakończy się karierę sportową.

Pomysł jest udany, zwłaszcza że sport paraolimpijski uległ olbrzymiej profesjonalizacji. Niewielu jest sportowców, którzy mogą zrezygnować z pracy. Nie mogą się skoncentrować na podnoszeniu wydolności organizmu, bez której nie można walczyć o medale.
Jeśli chodzi o pracę… Uważam, że samo trenowanie mogłoby być dosyć nudne. Uważam, że paraolimpijczycy powinni pracować w niepełnym wymiarze godzin i brać udział w zawodach. Wszystko zależy od elastyczności pracodawcy.

To dobrze, że sport paraolimpijski uległ takiej profesjonalizacji?
Zmieńmy słowo „profesjonalny” na „bardziej wymagający”. Sam byłem świetnym zawodnikiem, gdy uprawiałem koszykówkę na wózkach. Trenowałem trzy, cztery godziny dziennie, przez sześć dni w tygodniu.

Znajdował pan czas na pracę?
Studiowałem. Później zacząłem pracować jako trener w centrum rehabilitacyjnym. W tygodniu pracowałem na treningach, w weekendy rozgrywaliśmy zawody.

Czy to był najbardziej aktywny okres pańskiego życia?
Moje życie zawsze było aktywne. Nieustannie się zmieniałem, dostrzegałem nowe możliwości.

Gra pan jeszcze w koszykówkę?
W tym sezonie nie grałem, bo w komitecie nie dają mi na to czasu.

Pan jest szefem, pan decyduje.
Żona zawsze powtarza, gdy czasem wpadam do domu: „Masz dom, syna, córkę, wnuczka - przystopuj”. Wspiera mnie, ale szuka równowagi.

Sport olimpijski otwiera się na sport paraolimpijski - zmierzam do przypadku Oscara Pistoriusa. Znamy historię jego walki o pozwolenie na wystartowanie w igrzyskach olimpijskich.
Walka typowa dla paraolimpijczyka.

I nie tylko. Tu na igrzyskach jest Brian McKeever, który miał startować w igrzyskach sprawnych. Pochylmy się przez chwilę nad protezami z włókna węglowego, a przede wszystkim nad problemem ich wysokości…
Ale w czym jest problem?

Sportowcy narzekają, że w przypadku podwójnych amputantów trudno określić prawdopodobny wzrost.
Da się to wyliczyć.

Sportowcy skarżą się. Proszę pomyśleć, co się stanie, jeśli kiedyś pojawi się biegacz na tytanowych protezach, który będzie szybszy niż Usain Bolt? Co wtedy?
Cóż, to zabawne. Kiedy sprawa Pistoriusa była na topie, jeden z brytyjskich olimpijczyków, nazwiska nie pamiętam, powiedział: „Wszystko ok., dajmy mu startować dopóty, dopóki z nami nie wygra”.

Czy to problem?
Nie problem, tylko sytuacja. Stanęliśmy po stronie Międzynarodowej Federacji Atletycznej, choć nie byliśmy przeciwko Oscarowi. Jego też wspieraliśmy. Uważaliśmy jednak, biorąc pod uwagę jego protezy, że może on mieć przewagę nad innymi. Każdy zawodnik traci ogromnie dużo energii w nogach w czasie biegu. Oscar nie zgodził się z decyzją federacji; poszedł do sądu. Nikt nie znalazł przepisu, który uniemożliwiłby mu start. Takie sytuacje zdarzały się wcześniej i paraolimpijczycy startowali w igrzyskach olimpijskich.

Jak choćby Natalia Partyka...
Właśnie. To nic nowego, choć mówi się o tym jak o nowince. Czytałem artykuł opracowany przez członków rodziny paraolimpijskiej, wskazujący potencjalnych sportowców, którzy mogą starać się o występ na igrzyskach sprawnych. W 1904 r. w olimpiadzie wziął udział gimnastyk amputant, który zdobył dla Stanów medale [chodzi o Georga Eysera, który ćwicząc z drewnianą protezą lewej nogi na igrzyskach w Saint Louis zdobył dla Stanów Zjednoczonych sześć medali, w tym trzy złote – przyp. red.]. Sytuacja zatem nie jest nowa. Zawsze będą się pojawiać sportowcy, którzy ze swoją niepełnosprawnością będę mogli starować w jednych i drugich igrzyskach.

Weźmy pod uwagę przypadek Pistoriusa i innych zawodników... Jak daleko odeszliśmy od idei doktora Guttmanna?
W ogóle. W kwestii idei nic się nie zmieniło. Guttmannowi chodziło o reaktywację, ale później sportowcy wzięli sprawy w swoje ręce. Wspólnie krzyknęli: „To sport i my jesteśmy sportowcami!”. Guttmann powiedział: „Dobrze, działajcie, tego się trzymajcie”.

Porozmawiajmy jeszcze o mediach. Igrzyska w Pekinie miały ogromny wpływ nie tylko na sponsoring ruchu paraolimpijskiego, ale również na wymiar przekazów prasowych, radiowych i telewizyjnych. Czy tak samo jest w czasie tych zimowych igrzysk?
Naturalnie. Igrzyska paraolimpijskie cieszą się ogromnym zainteresowaniem mediów. Do Vancouver przyjechało w sumie około 1200 przedstawicieli mediów, ale wciąż dojeżdżają kolejni dziennikarze. Zważywszy, że igrzyska rozgrywane są w pięciu dyscyplinach i nie ma zbyt wiele zawodników, obecność mediów jest całkiem spora. Ciągle się zwiększa. W Pekinie było 6000 dziennikarzy. W Atenach 3000. Dlaczego? Bo to jest sport.

Nie jest to problem społeczny?
Absolutnie. Dziennikarze wracają do nas po igrzyskach olimpijskich. Kiedyś ktoś pytał, czy nie lepiej byłoby organizować paraolimpiadę tuż przed igrzyskami sprawnych, bo dziennikarze mogliby od  razu zostać na naszą imprezę. Jestem przekonany, że lepiej, by nasze igrzyska były drugie. Musimy się spiąć i postarać, by przyciągnąć media. Udaje nam się to, bo to wspaniały sport.

Czy zna pan jakąś prywatną stację, która zarobiła na igrzyskach paraolimpijskich?
Nie wiem, nigdy o to nie pytałem. Dla mnie istotne jest, by igrzyska paraolimpijskie były pokazywane na świecie, reszta mnie nie interesuje.

Telewizja Polska przechodzi kryzys. Mówię o tym, bo jest tutaj tylko jedna ekipa telewizyjna z Polski. Jako dziennikarkę boli mnie, że w moim kraju tak ubogo pokazuje się igrzyska.
Jest kryzys, ale przyczyną rzeczy nie są igrzyska. Czego wymaga od nas XXI wiek? Bankierzy powiedzieliby, że więcej pieniędzy, a ja powiem, że więcej pasji, więcej ludzkich odruchów i ludzkiego kontaktu z drugim człowiekiem. Pokazywanie igrzysk paraolimpijskich jest zatem fantastycznym sposobem na to, by ludzie włączając kanały informacyjne i sportowe, zobaczyli coś innego. Są zmęczeni nieustannym oglądaniem tych samych dyscyplin. Wiem, jak moja żona narzeka, gdy sam przykleję się do telewizora i oglądam sport.

Mieszkam u pewnej pani w Whistler, wynajęłam pokój i oto, co widzę: razem z drugą panią kupiły sobie piwo i obejrzały mecze: hokeja na stojąco, i na sledżach. Jaką dyscyplinę najbardziej pan lubi? Oczywiście poza koszykówką na wózkach.
Nie potrafię powiedzieć i wcale nie chodzi o polityczną poprawność. Bez względu na to, dokąd pójdę, zobaczę przede wszystkim sportowców w akcji. To, co robią narciarze biegowi, jest niewiarygodne. Podobne odczucie mam na stoku. Byłem twardym facetem na boisku, ale to mnie przerasta. Do tego hokej na sledżach, który pani tak się podoba. Najbardziej jednak lubię gry zespołowe. Nawet curling. Musi pani to zobaczyć.

Oglądałam w telewizji wiele meczów w czasie igrzysk olimpijskich. Wczoraj - curling. Może być interesujący, jeśli zna się zasady.
Ja nie znam.

Poważnie?
Znam zasady dwudziestu sześciu dyscyplin, nie muszę wiedzieć wszystkiego.

Czy to dzięki Panu koszykówka na wózkach stała się popularna w Wielkiej Brytanii? Waszym sportem narodowym jest przecież piłka nożna.
Na pewno nie dzięki mnie. Koszykówka na wózkach została wymyślona w Stanach Zjednoczonych w latach czterdziestych i natychmiast przyjęła się w Wielkiej Brytanii. Jest numerem pierwszym wśród paraolimpijskich gier zespołowych. Rozgrywana jest u nas niemal od samego początku.

Koszykówkę na całym świecie upowszechniła YMCA (Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej), ale ciężko jej było opanować Wyspy Brytyjskie, ze względu na konkurencję futbolu, krykieta i rugby. Nigdy nie stała się naszym sportem narodowym. Koszykówka na wózkach i koszykówka są do siebie zbliżone, ale ich popularność w Wielkiej Brytanii to dwie różne historie.

Jak to się stało, że zaczął Pan uprawiać koszykówkę na wózkach? Ile miał pan lat?
W wieku 16 lat miałem wypadek i dwa dni później, leżąc w łóżku, przez szpitalne okno zobaczyłem mężczyzn grających w kosza na wózkach.

W szpitalu?
Na zewnątrz było boisko. W latach sześćdziesiątych w Wielkiej Brytanii koszykówkę uprawiało się tylko na zewnątrz. To był koniec września. Rok później grałem już na wózku w kosza.

Jaki miał pan wypadek?
Wspinałem się po skałach. Spadłem z wysokości dziesięciu metrów.

Trudno było sobie poradzić po tym wypadku?
Wcale nie. Zobaczyłem ludzi grających w kosza i powiedziałem sobie: uprawiałem sport, będę uprawiał sport. Sport przed i po wypadku.

I ostatnie pytanie…
Każde Pani pytanie jest ostatnie.

Nigdy się nie poddaję i próbuję.
Jak prawdziwy paraolimpijczyk.

Skąd pochodzi paraolimpijski ogień?
Z tego kraju, w którym odbywają się igrzyska. W tym przypadku spod Ottawy, stolicy Kanady, z siedziby jednego z najstarszych plemion.

Naprawdę ostatnie pytanie. Jak pan to robi, że wciąż wygląda pan młodo i jest niezmiennie aktywny?
To duch paraolimpizmu.

Komentarz

  • :)
    piotrek
    24.03.2010, 09:12
    ta pani chyba nie za czesto wciela sie w role redaktora lub Pan Craven mial slaby dzien.wywiad kiepski

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas