Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Rodzice – mistrzowie kreatywności

25.12.2017
Autor: Ilona Berezowska, fot. archiwa prywatne bohaterów
Dwa zdjęcia. Na pierwszym: Rafał Szumiec jedzie wózkiem z małą córeczką na kolanach, na drugim: Katarzyna Rogowiec stoi trzymając małe dziecko

Rodzice z niepełnosprawnością to mistrzowie logistyki i planowania. Codziennie pokonują drobne przeszkody, których pełnosprawni rodzice nawet nie napotykają. Mierzą się ze złośliwymi spojrzeniami, a czasami nieprzychylnymi uwagami ze strony obcych ludzi. Jednocześnie nie rezygnują z siebie. Spełniają marzenia, realizują się w pracy, poświęcają się swoim pasjom, w tym sportowi. Są bohaterami dnia codziennego i inspiracją dla innych.

Kamila Kubas – mama na medal

Kajakarka, brązowa medalistka paraolimpijska z Rio, mamą chciała być od zawsze. Gdy w wieku 16 lat w wyniku wypadku samochodowego usiadła na wózek, pytała lekarzy, czy mimo to będzie mogła mieć w przyszłości dzieci.

- Miałam ogromny instynkt macierzyński, ale jak się dowiedziałam, że jestem w ciąży, to przyznaję, że wpadłam w panikę. Na szczęście trwała tylko jeden dzień. Po wielu rozmowach z bliskimi szybko uwierzyłam, że dam sobie radę. Potem była już tylko radość – mówi paraolimpijka.

Do macierzyństwa podeszła z optymizmem.

- Tak, był taki moment, jeszcze na porodówce, kiedy się bałam. Pomyślałam sobie wtedy, że moja niepełnosprawność nie ma tu nic do rzeczy. Pełnosprawne mamy też przecież uczą się wszystkiego od nowa i też odczuwają obawy. Działałam instynktownie – wspomina Kamila Kubas.

Stanęła przed wyzwaniem samotnego macierzyństwa. Każda czynność, nawet tak banalna, jak wyjście do sklepu czy wzięcie prysznica, wymagała wcześniejszego zaplanowania.

- Miałam nosidełko, które umieszczałam z przodu – opowiada. – Zakupy nosiłam w plecaku lub wieszałam z tyłu wózka. Nie mogłam przecież Nadii zostawić samej. Gdy ona spała, a ja chciałam wziąć prysznic, przewoziłam ją w nosidełku do łazienki, żeby była obok. Do pokoju nie dobiegłabym szybko, gdyby mnie potrzebowała.

Utrudnień było sporo, a to był dopiero początek. Kamila Kubas jeszcze jako pełnosprawna uczennica była kajakarką. Po wypadku na wiele lat porzuciła sport. Nadia miała 6 lat, gdy za namową trenera Kamila wznowiła treningi i rozpoczęła przygotowania do startu w igrzyskach paraolimpijskich. Pojawiły się zupełnie nowe wyzwania, związane z wyjazdami, treningami, zgrupowaniami.

- Miałam dużo szczęścia – przyznaje Kamila. – Nadia od zawsze była bardzo grzecznym, poukładanym dzieckiem. Potrafiła skupić się na klockach lub innej zabawie na długi czas. To mi pomogło. Ja ćwiczyłam na siłowni, a ona tuż obok mnie malowała. Ja trenowałam na łodzi, ona spała w motorówce trenera.

Jednak nie tylko charakter córki przyczynił się sukcesu. Konieczna była współpraca ze szkołą, możliwość indywidualnej nauki i zaliczania materiału w późniejszym terminie. Po treningu Kamila Kubas nie miała czasu na regenerację. Wspólnie odrabiały lekcje, wspólnie się uczyły. Niestety, mimo pełnego zaangażowania, zdarzały się zaległości.

Matka i córka spędzały ze sobą tak dużo czasu, że zostały również... dobrymi przyjaciółkami. Nie ma tematu, o którym nie mogłyby pogadać. Rozmawiają godzinami. Planują przyszłość, razem malują, układają puzzle.

- Łatwiej byłoby powiedzieć, czego nie robimy razem – przyznaje Kamila. – Spędzamy ze sobą dużo czasu i niemal wszystko robimy razem.

Nadia mamę podziwia, ale raczej w jej ślady nie pójdzie. Uzdolniona manualnie, zdolna uczennica uprawia akrobatykę i chodzi na basen, ale na razie planuje zostać fryzjerką. Plany ma także Kamila. Chciałaby zacząć nurkować i skoczyć ze spadochronem.

- Były trudne momenty. Czasami opadałam z sił, ale powiem tak: na początku bałam się, że będę miała bliźniaki, bo w mojej rodzinie się to zdarzało. Jednak teraz, perspektywy czasu, żałuję, że tak się nie stało. Jeśli ma się silny instynkt macierzyński, to nic nie może stanąć kobiecie na drodze. Czy w pojedynkę, czy w parze, czy na wózku, czy nie, musi się udać – zapewnia Kamila Kubas.

Katarzyna Rogowiec – mama zapracowana

Gdy została Człowiekiem bez barier w 2005 roku, Katarzyna Rogowiec, multimedalistka paraolimpijska, biegaczka narciarska, była jeszcze singielką. Wtedy, w rozmowie z naszą redakcją mówiła, że kobieta nie musi być matką, nie musi być w związku, żeby mogła czuć się spełniona. Ona była spełniona i wtedy, i teraz, gdy jest mamą dwójki dzieci.

- Nadal tak uważam. Myślę, że to nie jest obowiązek i jedyna droga. Podczas tamtej rozmowy byłam zupełnie szczęśliwa. Zmieniło się jednak to, że spotkałam wspaniałego człowieka, stworzyliśmy związek pełen miłości i jego owocem są nasze dzieci, więc teraz również jestem szczęśliwa – wyjaśnia Katarzyna Rogowiec.

Katarzyna Rogowiec na spacerze z malutką Olimpią w nosidełku. W tle kwitnące drzewa owocowe
Katarzyna Rogowiec z pierwszym dzieckiem, Olimpią...

W pierwszej ciąży była pełna obaw, czy da sobie radę z wyzwaniem. Przecież od 3. roku życia nie ma rąk.

- Nie wiedziałam, jak to będzie – wspomina. – Niemowlaka trzeba przecież odpowiednio trzymać. Podtrzymywać jego główkę. Gdy przynieśli mi Olimpię, zawiniętą przez położne w rodzaj rożka, w którym mogłam ją przenosić, wszystkie obawy minęły. Byłam zalana endorfinami. Uwierzyłam, że wszystko będzie dobrze. I zazwyczaj właśnie tak było.

Ale trudne momenty też się zdarzały. Były kolki wymagające właściwego uchwytu, zasuwanie zamka, wymiana pieluch, do której trzeba było używać zębów.

- Jeśli nie zapanujesz nad nogami takiego maleństwa, to... zawartość pieluchy jest wszędzie – nie ukrywa. – Moje ręce są za krótkie, żeby dać sobie radę w każdej sytuacji na przewijaku. Na szczęście mam pomocnego partnera.

Partner paraolimpijki jest aktywnym tatą, który bierze na siebie obowiązki domowe, ale praca, jaką wykonuje, wymaga od niego podróży służbowych.

- Gdy go nie ma, tych trudnych momentów jest więcej – przyznaje Katarzyna Rogowiec. – Zimowe spacery wymagają na przykład zasuwania zamków, zawiązywania szalików i długich przygotowań. Kolejny kłopot pojawia się w czasie zabaw manualnych. Wycięcie i przyklejenie do bałwana styropianowego nosa nie jest w zasięgu moich możliwości.

Mimo ograniczeń, Kasia zdecydowała się na drugie dziecko, prowadzi fundację, pracuje, udziela się charytatywnie. Nie rezygnuje z własnych aktywności. Każdy dzień ma wypełniony po brzegi. Częściowo jest to możliwe dzięki pomocy niani i partnera, ale nie udawałoby się bez zadaniowego podejścia do każdego tematu. Tego nauczyła się jeszcze jako czynny sportowiec. Tak jak i tego, że są rzeczy, które po prostu trzeba zrobić.

- Musiałam pokonać opór i stać się bardziej otwarta – opowiada. – Tak się złożyło, że wkrótce po urodzeniu Olimpii musiałam wyjechać. Pojawił się problem z pokarmem. Musiałam prosić o pomoc w ściągnięciu go jedną z uczestniczek tamtego wyjazdu. To bardzo intymna czynność, ale nie miałam wyjścia. Tego wymaga życie bez rąk.

Ręce nie są jednak niezbędne przy ulubionej czynności całej rodziny – wspólnym robieniu naleśników.

- Każdy ma swoje zadanie – podkreśla Katarzyna Rogowiec. – Zrzucamy jajka z wysoka, każdy wie, co ma dosypać i pełni swój dyżur przy mieszaniu.

Naleśniki to nie jedyna przyjemność. Rodzina spędza dużo czasu razem. Wymyślają wspólne zabawy i uwielbiają być ze sobą, nawet gdy akurat niczego szczególnego nie robią.

Katarzyna Rogowiec siedzi z małym chłopcem na kolanach
... i z drugim dzieckiem, Jasiem

Macierzyństwo Kasi czasami zaskakuje innych, ale bywa też inspiracją i przykładem na to, że osoba z niepełnosprawnością może mieć i rodzinę, i pracę.

- Zdarza się, że ktoś reaguje ogromnym zdumieniem. Jestem nawet zapraszana na prezentacje i spotkania, na których właśnie moja praca i moja rodzina stają się jakimś małym kamyczkiem na drodze do zmiany sposobu postrzegania osób niepełnosprawnych – mówi aktywna mama. – Myślę, że jeśli ma się u boku odpowiedniego partnera w miłości, ale i w obowiązkach, to bez trudu udaje się pogodzić wszystkie role i spełnić się także w rodzinie – podsumowuje Katarzyna Rogowiec.

Anna – mama szczęśliwa

- Zawsze chciałam być mamą, ale to było bardziej marzenie niż plan. Wiedziałam, że to musi być przemyślana decyzja. Przyszła więc stosunkowo późno – mówi Anna, osoba z porażeniem mózgowym.

Nie może samodzielnie chodzić, ma porażone także ręce, ale gdy spotkała miłość swojego życia, nie wahała się ani chwili.

Pięć miesięcy temu, w wieku 44 lat, urodziła wymarzonego syna. To właśnie z racji wieku pojawiły się obawy, że dziecko może nie być w pełni zdrowe. Gdy podczas licznych badań okazało się, że syn dobrze się rozwija, nic nie zakłócało radości z oczekiwania dziecka.

- Musiałam tylko znaleźć sposób na codzienne czynności. Próbowałam przewidzieć, co mnie czeka i z góry zaplanować rozwiązania wszystkich problemów. Oczywiście, plany pozostawały planami, a rzeczywistość była nieco inna niż wyobrażenia. Na szczęście mąż zdecydował się zostać w domu – mówi Anna.

Jej mąż jest w trakcie zmiany zawodu. Zdobywa kwalifikacje asystenta osób niepełnosprawnych, co pozwala mu więcej czasu poświęcić rodzinie. Anna pracuje zdalnie z domu, więc również może pogodzić wychowanie dziecka z obowiązkami służbowymi.

Rodzice są bardzo szczęśliwi, ale nie zawsze spotykają się ze zrozumieniem otoczenia.

- Ludzie potrafią być okrutni. Podchodzą i pytają, czy zdecydowałam się na dziecko dla programu 500+. Usłyszałam też, że czasami lepiej dzieci nie mieć. Na co dzień krzyczą: „co ona z tym dzieckiem robi?”. To akurat dlatego, że poruszając się na wózku przewożę je na swoich kolanach. Każdy wie lepiej, jak być niepełnosprawną mamą – smuci się Anna

Sama opracowała szereg własnych sposobów na podnoszenie dziecka, zmienianie pieluchy. Przenosi syna w foteliku samochodowym. Stara się być samodzielna i stale myśli o rozwiązywaniu przyszłych problemów. Niedługo syn zacznie raczkować. Pojawią się nowe zadania.

- Na szczęście niedługo przeprowadzamy się do mieszkania, które bardziej odpowiada moim potrzebom. Jest większe i ma szersze ciągi komunikacyjne. Łatwiej mi będzie nadążać za synem. To tylko techniczna strona bycia rodzicem. Najważniejsza jest miłość – przekonuje Anna.

- W życiu nie wolno się bać. Trzeba żyć. Kiedy syn się urodził, wszystko przestało być ważne. Poczuliśmy się szczęśliwi, a cała reszta przyszła naturalnie, instynktownie. Jesteśmy normalną rodziną, kłócimy się, kochamy, sprzątamy mieszkanie, gotujemy obiad, wychowujemy dziecko – dodaje mąż Anny.

A ona ma cichą nadzieję, że wkrótce zostanie mamą jeszcze raz.

Rafał Szumiec – tata kreatywny

Rafał Szumiec – kolarz ręczny, członek kadry narodowej, wiadomość o tym, że zostanie tatą, przyjął z wielką radością.

- Byłem niesamowicie szczęśliwy, ale miałem także obawy. Wiedziałem, że na pewno nie wszystko będę mógł zrobić. Nie wszystkiego będę mógł się nauczyć, i to nawet w tak bliskim mi obszarze, jak sport. Nie poświęcałem jednak tym myślom zbyt wiele czasu. Wierzyłem, że najważniejsze, to starać się być dobrym ojcem, a na całą resztę znajdzie się jakiś sposób – wspomina Rafał Szumiec, który wkrótce zostanie tatą po raz drugi.

Rafał Szumiec jedzie starą uliczką na wózku z córeczką na kolanach
Rafał Szumiec i Martynka uwielbiają spędzać czas razem

Rafał jest ojcem zaangażowanym. Stara się dzielić obowiązki z żoną i chętnie bierze na siebie opiekę nad córką. Znalazł sposób na większość niezbędnych czynności, w tym podniesienie dziecka z podłogi.

- Dla osoby pełnosprawnej to żaden problem, ale na wózku wymaga wysiłku. Robiłem to w kocyku, albo przenosiłem Martynkę trzymając za ubrania. Właściwie tylko kąpanie odpuściłem. To robiła już mama Martynki – opowiada Rafał.

Oprócz zadań technicznych, trenujący tata musiał rozwiązać także kwestię psychologiczną.

- Świadomość, że podczas zgrupowań i wyjazdów nie ma mnie w domu i przy rodzinie nie była dla mnie łatwa, ale znaleźliśmy wyjście z sytuacji – podkreśla. – Teraz, w czasie mojej dłuższej nieobecności, Jadzia jedzie do rodziców. Mam wtedy spokojną głowę, że ona ma zapewnione wsparcie i nie jest sama. Mogę skupić się na treningach i startach.

Dwulatka dostarcza tacie na wózku coraz to nowych wyzwań. Jest ruchliwa i zwinna.

- Ciężko czasami za nią nadążyć. W mgnieniu oka potrafi być w innym miejscu. Nie można stracić koncentracji. Łatwo mogłaby się znaleźć pod kołami wózka – mówi kolarz.

Rafał Szumiec leży na rowerze ręcznym trzymając córeczkę
Martynka podziela rowerową pasję taty

Jego rower stał się miejscem zabaw córki. Z zainteresowaniem przygląda się pracom mechanicznym, a nawet sama sięga po narzędzia.

- To prawda. Mam w domu wsparcie techniczne, ale Martynka lubi też oglądać książki, a najbardziej lubimy po prostu być razem – zapewnia Rafał Szumiec.

O drugim dziecku myśli już z pełnym spokojem.

- Dzieci to ogromna radość. Polecam każdemu – i pełnosprawnemu, i niepełnosprawnemu być tatą. Do rozwiązania są kwestie logistyczne i planowanie, ale jak ktoś sobie z tym radzi, to z dzieckiem też sobie poradzi – zapewnia Rafał Szumiec. – Tacierzyństwo to piękne doświadczenie.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas