Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Jaka przyszłość WTZ?

27.06.2018
Autor: rozmawiał Mateusz Różański, fot. archiwum Fundacji im. Brata Alberta
Ks. Isakowicz-Zaleski pozuje do zdjęcia z kobietą i mężczyzną

26 czerwca rząd podjął decyzję o zwiększeniu finansowania w kolejnych latach warsztatów terapii zajęciowej. W jakich realiach działają obecnie WTZ-y? Czy wciąż są elementem systemu? Co należałoby zmienić? Rozmawiamy z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim.
 

Mateusz Różański: Coraz częściej słyszy się krytyczne głosy wobec warsztatów terapii zajęciowej. Mówi się o nich, że są przechowalniami, na które wydaje się duże pieniądze, a których działanie nie przynosi spodziewanych efektów.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Tego typu krytyka wynika z niezrozumienia sprawy. Warsztaty terapii zajęciowej powstały 25 lat temu, są bardzo udanym projektem. Jeżeli są jakieś niedomagania – to są one efektem nie złego funkcjonowania warsztatów, ale całego systemu. Wielu absolwentów warsztatów mogłoby pójść do pracy, bo są do tego przygotowani. Niestety na rynku nie ma dla nich miejsca. Wielu pracodawców nie chce zatrudniać osób niepełnosprawnych – zwłaszcza intelektualnie – i woli płacić kary na PFRON.

Co w takim razie należy zmienić?

Przede wszystkim powinna powstać sieć zakładów aktywności zawodowej (ZAZ). Proszę zauważyć, że w Polsce jest ponad 700 WTZ-ów, a zaledwie około 100 ZAZ-ów. Sama ta ogromna różnica pokazuje, że przejście z jednego etapu (WTZ) do drugiego (ZAZ) jest bardzo trudne i na swoje miejsce absolwenci czekają latami. Ja znam świetnie prosperujące ZAZ-y, w których pracują tylko absolwenci WTZ-ów. Czyli jest to możliwe. Nasza Fundacja br. Alberta prowadzi kilkanaście warsztatów na terenie całej Polski. Pracujący w nich terapeuci i kierownicy szukają zatrudnienia dla swoich uczestników, którzy często są w warsztacie już 4 czy 5 lat. Udaje się to w wypadku pojedynczych osób. Wszystko sprowadza się do tego, że rynek pracy dla osób niepełnosprawnych intelektualnie jest bardzo ograniczony.

Powstają przedsiębiorstwa społeczne, spółdzielnie, klubokawiarnie...

Jasne, że takie miejsca są tworzone! Nasza Fundacja jest w trakcie tworzenia spółdzielni socjalnej, w której będą zatrudnieni absolwenci WTZ. Spółdzielnia będzie zajmować się niszczeniem dokumentów. W Polsce biurokracja jest tak rozbudowana, że rynek na tego typu usługi jest spory. Zostały zakupione maszyny, które będą obsługiwane przez naszych podopiecznych, odpowiednio do tego przygotowanych.

Brzmi świetnie.

Jest też tak, że duże organizacje – takie, jak nasza – mogą sobie na to pozwolić, by oprócz warsztatów otwierać jeszcze spółdzielnie socjalne czy klubokawiarnie. Rzeczywistość jest taka, że WTZ-y są prowadzone przez małe, zakładane przez rodziny organizacje, których na to zwyczajnie nie stać. Inna sprawa, że WTZ-y spełniają też wiele innych ról – zwłaszcza w mniejszych miejscowościach na prowincji. Zwłaszcza ważna jest rola społeczna, która nie jest regulowana żadnym konkretnym przepisem. Wynika to z tego, że dany WTZ jest często jedyną placówką dla osób niepełnosprawnych w danym powiecie. Wokół takiego warsztatu tworzy się środowisko. Stanowią je nie tylko uczestnicy i rodzice, którzy często potrzebują wsparcia w postaci pomocy psychologicznej, zdobycia wiedzy czy zwyczajnie międzyludzkich relacji, ale też ludzie dobrej woli wspierających daną placówkę. Gdyby istniał całościowy, sprawny system wsparcia, to warsztaty nie musiałyby pełnić tych rozmaitych ról, co w tej chwili wymuszają na nich panujące w kraju realia. Jednocześnie wiele WTZ-ów świetnie radzi sobie z wypełnianiem tych dodatkowych ról.

Czasem słyszy się, że WTZ-y to takie łaty na dziurach polskiego systemu...

Czasem mam wrażenie, że nasz system jest tak dziurawy, poszarpany i nierówny, że należało by go postawić na nowo. Jednak zdaję sobie sprawę, że nie jest to możliwe i że jesteśmy skazani na kolejne żmudne reformy.

Taka reforma ma być przeprowadzona także w działaniu WTZ-ów. Rząd wprowadza szereg zmian dotyczących funkcjonowania warsztatów. Dotyczą one np. finansowania tworzenia klubów absolwenta.

Kluby absolwenta są z jednej strony bardzo dobrym rozwiązaniem. Problem polega na tym, że będzie to po prostu kolejne zadanie warsztatów. Bo ta granica między uczestnikiem a klubowiczem będzie bardzo cienka. Przecież ten klubowicz też będzie chciał codziennie przychodzić i brać udział w zajęciach WTZ. Wiele osób, na przykład z niepełnosprawnością intelektualną, zwyczajnie będzie miało problem z rozróżnieniem tych dwóch statusów. To nie jest więc żadna rewolucja, a tylko kolejna łata.

Czyli wiele się nie zmieni?

WTZ z braku innych możliwości będzie dalej instytucją wielozadaniową. Obawiam się, że kluby absolwenta, choć potrzebne, staną się po prostu kolejnym z zadań warsztatu.

Co więc ksiądz by proponował? Czy powinny powstać jakieś formy wsparcia działające obok WTZ-ów?

Musi przede wszystkim być rozwinięty system zakładów aktywności zawodowej. Na papierze wszystko wygląda elegancko. Osoba z niepełnosprawnością kończy szkołę, idzie na kilka lat do WTZ-u, a potem do pracy w ZAZ-u lub spółdzielni. Niestety tych miejsc pracy jest tyle, co kot napłakał. Musi więc być większe wsparcie dla organizacji pozarządowych, które już prowadzą WTZ-y, żeby mogły rozwinąć swoją działalność – stworzyć ZAZ, spółdzielnię. To niestety wymaga nakładów finansowych. Nie można liczyć, że często małe, rodzinne organizacje same zdobędą wystarczające środki.

Nie każdy może liczyć na spadek po bogatej babci w Kanadzie...

Często w mniejszych miejscowościach problemem jest nastawienie samorządu. Często lokalne organizacje słyszą od wójtów i burmistrzów, że skoro mają już WTZ, to więcej im nic nie jest potrzebne. Ciągle spotykam się z takimi historiami. Moim zdaniem PFRON powinien stworzyć strukturę, która funkcjonowałaby ponad samorządami, co pozwalałoby tworzyć kolejne placówki, finansowane z budżetu.

Jak ksiądz odniesie się do zwiększenia finansowania WTZ-ów od lipca 2018 r.? Może te 100 zł to niewiele, ale jednak przez lata nie było nawet tego.

Szkoda, że te podwyżki finansowania nie pojawiają się regularnie. W 2008 r. ówczesny rząd zatrzymał waloryzację finansowania WTZ-ów. Czyli warsztaty dalej funkcjonowały według dotychczasowych zasad i przy tym samym poziomie finansowania, za to z coraz większymi kosztami. Przez 10 lat ten wzrost kosztów był naprawdę gigantyczny. Każdy, kto prowadzi gospodarstwo domowe, wie, jak przez ten czas wzrosły ceny. Czas rządów Platformy Obywatelskiej to 8 lat blokowania dodatkowych pieniędzy na WTZ-y. Wiele placówek było tak naprawdę na skraju upadku. Nowa władza już w pierwszym roku, decyzją premier Beaty Szydło, podwyższyła dofinansowanie warsztatów o 100 złotych miesięcznie na każdego uczestnika. Niestety nie przywrócono corocznej waloryzacji. Trzeba było kolejnego protestu, w który włączyła się większość warsztatów, żeby wymusić na rządzie te następne 100 złotych więcej dla WTZ w lipcu. Tymczasem powinna funkcjonować waloryzacja – bez potrzeby upominania się o nią przez samych zainteresowanych. Niestety tak teraz jest, że trzeba te pieniądze niemalże wyrywać.

Jak zdaniem księdza to powinno wyglądać?

Jeśli warsztat dobrze działa, wszyscy są zadowoleni z prowadzonych w nim zajęć, a kontrole z PFRON przechodzą pomyślnie, to rewaloryzacja powinna być taka, jak we wszystkich innych instytucjach. Obecny stan prowadzi do niepotrzebnych nerwów, konfliktów i chaosu.

Dobrze, że ksiądz odniósł się do protestów rodziców. Czasem mam wrażenie, że kwestia niepełnosprawności przebija się do opinii publicznej niestety tylko przy okazji tego typu wydarzeń.

Patrząc w skali ostatnich dziesięcioleci, muszę powiedzieć, że sprawy osób niepełnosprawnych były spychane na margines. Były przez to potrzebne akcje, które zwracały uwagę mediów i co za tym idzie – polityków. Na przykład, gdy w 2002 roku ówczesny rząd próbował ograniczyć działalność WTZ-ów. Później był protest w obronie świetlic terapeutycznych, które inna ekipa chciała zlikwidować. Potem był sejmowy protest w 2014 roku, w którym brałem udział razem z rodzicami na rozłożonych na korytarzu materacach. Po tym proteście rząd Donalda Tuska spełnił jeden z 14 postulatów. Potem zorganizowano tzw. okrągły stół, który rozmył pewne sprawy i de facto nic nie przyniósł, oprócz tego, co już wywalczono podczas strajku. Co do ostatniego protestu, to zgadzam się z większością jego postulatów. Rozumiem determinację rodziców. Przykre jest to, że wciąż trzeba protestów, by zwrócić uwagę rządu na problemy środowiska.

Wiele dokonuje się rękoma lokalnie działających ludzi. Rodziców-społeczników, którzy z ogromnym poświeceniem „łatają” ten system. Wiem, że ksiądz był jednym z pionierów działań na rzecz osób z niepełnosprawnością – zwłaszcza intelektualną.

Dokładnie 40 lat temu powstały wspólnoty Wiara i Światło, zwane popularnie „wspólnotami Muminków” – najpierw we Wrocławiu, a potem w Warszawie. Jeszcze jako kleryk miałem okazję włączyć się w działalność tych wspólnot. Z czasem stałem się osobą odpowiedzialną za wspólnoty działające w Krakowie.

Na czym ta działalność polegała?

Wspólnoty zrzeszały osoby niepełnosprawne intelektualnie, także ich rodziców i przyjaciół. Oczywiście w ówczesnym ustroju nie było mowy o tworzeniu placówek. Organizowaliśmy obozy, spotkania, katechezy i różnego rodzaju działania scalające to środowisko. W połowie lat 80. zaczęto mówić o tym, co będzie z osobami zrzeszonymi we wspólnotach po śmierci ich rodziców. Powstała myśl, by znaleźć, mówiąc kolokwialnie, dom z ogródkiem, w którym to domu te osoby mogłyby zamieszkać. Choć na tamte czasy było to czyste szaleństwo, to założyliśmy w 1988 r. Fundację im. Brata Alberta. Było to możliwe dzięki dwójce osób – Zofii Tetelowskiej, która przekazała swój majątek w podkrakowskich Radwanowicach Stanisławowi Pruszyńskiemu, który był pomysłodawcą całej inicjatywy. Ja, za zgodą swoich przełożonych, zamieszkałem w Radwanowicach, gdzie powstał pierwszy dom, zwany przez nas wtedy schroniskiem dla niepełnosprawnych. Dziś działają tam m.in. nasze warsztaty terapii zajęciowej, świetlica terapeutyczna i szkoła integracyjna. Z czasem, za sprawą próśb rodziców z całej Polski, zaczęły powstawać filie Fundacji.

Jak dziś wygląda wasza działalność?

Fundacja Brata Alberta, której od śmierci założycieli jestem prezesem, prowadzi 30 placówek na terenie całej Polski. Mamy, oprócz warsztatów i świetlic, także placówki dla osób z niepełnosprawnością psychiczną, a w tym roku otworzyliśmy pierwszy dzienny dom seniora, i – o czym już wspomniałem – spółdzielnię socjalną. Potrzeby społeczne są tak ogromne, że stale musimy się rozwijać. Udaje się to niestety tylko dzięki ogromnej determinacji ludzi zaangażowanych w działalność fundacji. Zwłaszcza że na własnej skórze odczuwamy wszystkie absurdy, do których prowadzą błędne decyzje podejmowane przez kolejne władze. Moje doświadczenie jest takie, że przez te 40 lat wiele dobrego zrobiono dla osób z niepełnosprawnością. Natomiast wciąż jest w tym wszystkim wiele dziur, przez co ten nasz system wygląda jak podarte płótno, na którym na jedną łatę naszywa się drugą.

Kościół, niezależnie od tego, kto jest u władzy, ma ogromny wpływ na politykę. Myślę, że gdyby nacisk ze strony duchowieństwa na sprawy osób z niepełnosprawnością był większy, to wiele udałoby się załatwić.

Zgadzam się. Nadmienię tylko dla jasności, że Fundacja im. Brata Alberta nie jest organizacją kościelną, ale społeczną. Miała za to ojca chrzestnego w postaci metropolity krakowskiego kard. Franciszka Macharskiego, który miał wizję społeczną i uważał, że należy wspierać dobre dzieła. Stąd jego poparcie do naszej, i nie tylko naszej, działalności. Ludzi, którzy byli za nie odpowiedzialni, nazywał szaleńcami bożymi i uważał, że należy ich wspierać. Gdyby takich kardynałów Macharskich było więcej w Polsce, to sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Często spotykam się z taką postawą ze strony władz kościelnych, że owszem, nie przeszkadzają, wyrażają poparcie, ale nic ponad to. Nie ma następnego kroku. Szkoda – zwłaszcza że taka presja ze strony kościoła na polityków mogłaby sprawić, że politycy byliby wrażliwsi na sprawy osób niepełnosprawnych, ale też innych grup wykluczonych społecznie. Rzeczywiście brakuje takiego zdecydowanego ruchu po stronie Kościoła. Owszem znam biskupów bardzo zaangażowanych w te sprawy, ale też i takich, którzy traktują je z lekceważeniem. W Kościele brakuje też pewnej spójności. Widać to było choćby podczas ostatniego protestu. Podsumowując – Kościół nie wykorzystuje możliwości, jakie ma. A mógłby robić o wiele więcej dla osób z niepełnosprawnością. Działania samych szaleńców bożych to za mało.

Komentarz

  • Proponuję inne zmiany
    Tato Kuby
    17.07.2018, 08:14
    Czy to nie powinno być tak, ze szkoła powinna przygotować człowieka do pracy? Czy zmian nie należy zacząć od skorelowania edukacji w szkołach z przystosowanymi miejscami pracy? Po co koncentrować środki i wysiłki na Warsztatach, jeżeli są one tylko ogniwem przejściowym, które powinno znaleźć zastosowanie znacznie rzadziej niż obecnie. Po co je rozbudowywać ? Może warto spojrzeć całościowo? Tato Kuby

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas