Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Już nie można się cofnąć

24.07.2018
Autor: Opracowanie: Magdalena Dąbek, Tomasz Przybyszewski, Emilia Traczyk, fot. Beniamin Pop/Freeimages.com
Źródło: Integracja 3/2018
Dwaj mężczyźni skaczą ze skał do wody, w locie są obróceni do góry nogami

Co rok kolejni młodzi ludzie trafiają do szpitali na skutek „płytkiej wyobraźni”. Równolegle z leczeniem i rehabilitacją pacjenta po urazie rdzenia kręgowego toczy się żmudna i trudna praca nad emocjami. To bardzo ważna część początku drugiego życia, bo pozwala przejść wszystkie pięć stopni żałoby po utraconej pełnej sprawności. Również rodzinie. Opowiada o tym psycholog Katarzyna Włodarczyk.


Integracja: Czy do wody na główkę skaczą tylko młodzi?

Katarzyna Włodarczyk: Tak jest najczęściej, ale obserwujemy również, że do wody skaczą osoby dojrzałe, ojcowie dzieci. Zazwyczaj jednak skoki do wody i uszkodzenia kręgosłupa szyjnego dotyczą mężczyzn. Czasem nasi koledzy – operujący chirurdzy – żartują, że kobiety łamią sobie paznokcie, a mężczyźni kręgosłupy. Warto jednak podkreślić, że niebezpieczeństwo związane ze skokami do nieznanej wody, na dzikich kąpieliskach – to jedno. I warto wciąż przed tym przestrzegać. Ostatnie lata pokazują jednak, że często dochodzi też do złamań kręgosłupa szyjnego po skokach do... przydomowych basenów. Takich, które kupuje się w markecie, rozkłada i napełnia wodą. Miałam pacjenta, dorosłego mężczyznę, który skoczył w trakcie grilla do takiego basenu i złamał kręgosłup. Zrobił coś, czego przez całe życie zabraniał swoim dzieciom. Dorosłe już dzieci pytały go: „Tato, jak mogłeś?”. A to był impuls. Oczywiście, w takich sytuacjach negatywną rolę gra alkohol. Ten człowiek wykazał się jednak niezwykłą pokorą w ćwiczeniach i tzw. znoszeniu tego, co go spotkało. Mówił, że zrobił to sobie sam i musi ponieść konsekwencje. Natomiast u większości pacjentów w podobnych sytuacjach działają mechanizmy obronne osobowości, wypieranie, nie chcą mówić o przykrych myślach czy emocjach, które ich nachodzą.

Do szpitala trafia osoba po urazie rdzenia kręgowego w wyniku skoku na główkę. Jaka jest Pani rola?

Taka osoba, przywieziona do szpitala przez pogotowie, przez cały pobyt spotyka się z różnymi członkami personelu: lekarzami, pielęgniarkami, fizjoterapeutami, a także z psychologiem. Zazwyczaj większy kontakt z pacjentem po urazie rdzenia kręgowego, potem już właściwie codzienny, mam wtedy, gdy zostaje on przeniesiony na oddział rehabilitacyjny. Przez długi czas pacjent jest na oddziale intensywnej terapii, ponieważ istnieje konieczność wspomagania oddychania. Dopiero wtedy, gdy jest w stanie samodzielnie oddychać, zostaje przeniesiony na oddział rehabilitacyjny. Spędza tam najczęściej około 16 tygodni.

Nie jest to długi czas...

Jest to i dużo, i mało. Tak jak przy urazie łamie się kręgosłup poszkodowanego, tak też łamie się życie jego i rodziny. Powrót do najpełniejszego życia, jakie miało się do tej pory, jest procesem dość długim, wieloetapowym, wymagającym uwagi wielu specjalistów. Z moich doświadczeń, z wiedzy, którą przekazywali mi pacjenci, wynika, że odzyskiwanie życia sprzed wypadku, okres odbudowy i adaptacji trwa około pięciu lat. Tak jest w przypadku osób z uszkodzeniem kręgosłupa w odcinku szyjnym. U osób, które doznają urazu niższego odcinka kręgosłupa, piersiowego lub lędźwiowego – co zazwyczaj nie zdarza się przy skokach na główkę – to jest okres około dwóch lat. Mogę więc powiedzieć, że im okrutniejszy wyrok, tym dłuższy proces adaptacji.

Mówi pani wprost: wyrok. Dlaczego?

Gdy łamie się kręgosłup szyjny, przestają prawidłowo funkcjonować wszystkie funkcje, które są poniżej. Efektem są więc niesprawne ręce, niesprawne nogi. Również fizjologia funkcjonuje inaczej. Mówiąc krótko – do obsługi przez bardzo długi czas, a w przypadku niektórych pacjentów do końca życia, będzie potrzebna druga osoba. Czasami opieka nad takim pacjentem może być tak trudna, także emocjonalnie, że rodzina nie będzie w stanie jej podołać. Wtedy potrzebny jest zakład opiekuńczo-leczniczy albo dom opieki – w zależności również od wieku pacjenta.

O co pytają tacy pacjenci? Co ich niepokoi?

Jest Pani pierwszą osobą w szpitalu, której można wyjawić problemy natury duchowej. Muszę powiedzieć, że częściej to ja pytam moich pacjentów niż oni mnie. Wiele zależy od osobowości, umiejętności pracy z psychologiem, sposobu dotychczasowego radzenia sobie z trudnościami. Najczęściej na początku chcą wiedzieć, jak będzie wyglądał proces usprawniania. Chcą usłyszeć, że będzie się im w nim towarzyszyło i zrobi się dla nich wszystko. Chcą też kontaktu z pracownikiem socjalnym, bo on w podtekście oznacza pewne „korzyści”, czyli środki, z których będą mogli żyć. Usiłują też zorientować się, czy będą mogli nadal wykonywać swoją pracę. Mniej natomiast pytają, co ich będzie czekać na zewnątrz, ponieważ okres dochodzenia do myślenia, że „jestem osobą niepełnosprawną i poruszam się na wózku”, to około pięć lat. To wszystko zależy od dojrzałości emocjonalnej i refleksyjności. U osoby dojrzałej refleksyjność jest inna. Natomiast 16-latek ma inną perspektywę, inną refleksyjność, bo z natury nie jest jeszcze dojrzały emocjonalnie. Wtedy trzyma emocje bardzo blisko, nie dopuszcza ich do świadomości. One wrócą dopiero wtedy, kiedy człowiek będzie na to przygotowany.

Jak te emocje są okazywane?

Czasami przejawiają się w sposób nieświadomy, jako zły nastrój, płaczliwość, aż trzeba podać lek antydepresyjny. Pacjenci wtedy też nieco mniej pytają. Wolą wziąć lek niż rozdrapywać rany. Natomiast kiedy zbliża się moment wyjścia, zawsze staram się pacjentowi dać pewien „wiatyk” na drogę, w zależności oczywiście od tego, jaki ktoś jest. Są np. osoby, którym trzeba podpowiedzieć, że warto wychodzić na zewnątrz, ale też jest to dosyć trudne z racji ludzkiego wzroku i wszystkich emocji, które pojawią się na ulicy. Nie jest też prawdą, że jeżeli człowiek raz wyjdzie z domu, to już będzie wychodził. Jeśli wyjdzie piąty czy szósty raz, to może zacznie wychodzić, bo z każdym wyjściem zbiera różne emocje, które musi przetrawić. Mówię też rodzinie, żeby wychodziła razem z nim, ponieważ wzrok ludzki jest trudny do wytrzymania. A gdy jest małżonka, dziecko, wtedy ten wzrok rozprasza się na inne osoby. Jeżeli rodzina idzie z osobą niepełnosprawną, swoim członkiem rodziny, to jest również wyraz akceptacji tej osoby.

Jak jest z poczuciem winy, oskarżaniem się o to, że zniszczyło się życie sobie i rodzinie?

Takie myśli może się i pojawiają, natomiast rzadko pacjenci o tym mówią, ponieważ niczego to nie zmieni. Często mówię im: „Pan/pani już nie ma «tyłu», już nie ma gdzie się cofnąć. Można iść tylko do przodu”. Bo to, co było, teraz nie ma znaczenia. Na pewno zdarzają się myśli o poczuciu winy, natomiast działają mechanizmy obronne, czyli pewien rodzaj wypierania: żeby nie myśleć o rzeczach przykrych, ponieważ nie będzie się w stanie funkcjonować.

Skaczący z klifu mężczyzna w trzech ujęciach podczas lotu
fot. Gary Christenson/Freeimages.com

Jak wygląda praca psychologa z pacjentem na oddziale rehabilitacyjnym?

Przeniesienie na oddział rehabilitacyjny jest przez pacjentów niezwykle oczekiwane i pożądane, ponieważ sądzą, że zacznie się wtedy dla nich nowe życie i proces zdrowienia, czyli powrót do swojej sprawności, odzyskiwanie własnego życia. Proces uznania siebie za osobę niepełnosprawną i poruszania się na wózku składa się z kilku etapów. W pierwszym pacjent z urazem rdzenia w ogóle nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji urazu, które go czekają: niepełnosprawności, poruszania się na wózku czy konieczności opieki drugiej osoby. W pewnym sensie to dobrodziejstwo, w które człowiek jest wyposażony, ponieważ gdyby musiał w pierwszym momencie zdać sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji, które go czekają, to prawdopodobnie ze stresu by nie przeżył. W związku z tym ten pierwszy etap przyjmowania do świadomości nowej rzeczywistości to czas, w którym człowiek uważa, że jest zoperowany, przeniesiony na rehabilitację i teraz wszystko zależy już tylko od jej długości albo czasami od terapeuty. Bo część pacjentów sądzi, że są terapeuci, którzy stawiają na nogi, i tacy, którzy nie stawiają, a zupełnie nie biorą pod uwagę rodzajów urazu.

Oczekują od rehabilitacji zbyt wiele?

Oczekują, że rehabilitacja przyniesie z powrotem tę sprawność, którą mieli. W związku z tym, gdy widzą gdzieś człowieka na wózku, to uważają, że nie taka będzie ich historia. Komuś to się przydarzyło i to bardzo przykra sytuacja, ale ze mną będzie inaczej. To jest pierwsze oczekiwanie – które nazywa się fazą szoku, czyli za chwilę, po rehabilitacji, wrócę do swojego życia. W tym czasie pacjent w ogóle nie przyjmuje możliwości poruszania się na wózku. Może czasowo, ale na pewno nie na stałe.

Dzieje się jednak inaczej...

Pobyt w szpitalu trwa, a rehabilitacja tak naprawdę pozwala dojść do takiego stopnia sprawności, na jaki pozwoli uraz, którego doznał pacjent. Dlatego po pewnym czasie, kilku tygodniach, pacjent orientuje się, że owszem, pewien postęp jest, ale on na salę gimnastyczną jeździ na wózku, na wózek sadzany jest dźwigiem, zamiast wyskakiwać z łóżka na nogach. Ciekawostką jest, że niektórzy pacjenci sądzą, że kręgosłup zrasta się tak samo jak ręka czy noga. W pewnym sensie jest to zrozumiałe, ponieważ częściej mamy do czynienia ze złamaniem kończyn, które się zrastają, a rzadziej z urazem rdzenia kręgowego. Jest więc czasami oczekiwanie, że jeśli jestem po operacji, to szybko wrócę do zdrowia, i to na własnych nogach.

Wtedy jednak następuje drugi etap?

Drugi etap jest dosyć ciekawy od strony psychologicznej, bo pojawia się w nim rodzaj myślenia magicznego. Pacjent już wie, że prawdopodobnie coś jest niedobrze i bardzo możliwe, że wszystkie oczekiwania, które miał we wczesnej fazie, zaraz po przyjściu na rehabilitację, nie do końca się spełnią. Czasami też, w sposób mniej lub bardziej świadomy, zaczyna dostrzegać osoby niepełnosprawne – na przykład kolegę, który był z nim w sali, a teraz wychodzi do domu, ale na wózku. Albo że pojawiła się nowa osoba na rehabilitacji, która skoczyła do wody cztery lata temu i nadal jest na wózku. To są informacje, które przenikają do świadomości, wywołując taki stan, że jest coś niedobrze, że może nie wszystko pójdzie po myśli. Jednocześnie myślenie magiczne polega na tym, że pacjent z urazem rdzenia sądzi, iż za chwilę wydarzy się coś, co wyrwie go z koszmarnego snu. Znajdzie się jakaś supermetoda wyleczenia albo po prostu obudzi się i powie wszystkim: „Słuchajcie, jaki miałem koszmar”. Ten drugi etap nazywamy opłakiwaniem straty.

Jak ono wygląda?

Pacjent po urazie zaczyna się orientować, że co prawda ćwiczy, że postępy jakieś są, ale nie takie, jakich oczekiwał, i bardzo możliwe, że gdzieś tam ten wózek mu majaczy. Albo pojawia się myśl, że będzie mu towarzyszył dłużej, niż myślał. Kiedy mam okazję rozmawiać z takimi pacjentami, pracuję także nad tym, by wyjaśnić, że wózek ma dwa znaczenia. Z jednej strony jest więzieniem, bo nie można przejść się samodzielnie, tylko na niego wsiąść, żeby gdzieś się dostać. Ale z drugiej strony, wózek daje wolność, to znaczy ruch rękami przy kołach pozwala na przesunięcie ciała w przestrzeni. Osobom zdrowym wydaje się to zupełnie nieważne albo niemożliwe do połączenia. Natomiast dla pacjenta, który jest w tej sytuacji – jak najbardziej. Czyli mamy dwa, wydawałoby się, sprzeczne symbole – wózek więzienie i wózek dający wolność. Zatem pacjentom mówimy, że najpierw pracujemy nad samodzielnością i jak największą niezależnością.

Dodajecie otuchy, nie mówiąc wszystkiego?

Nie oszukujemy pacjentów, że wszystko będzie dobrze, nie poklepujemy ich po plecach, natomiast mówimy, że uraz rdzenia jest bardzo poważnym wypadkiem i niesie ze sobą znaki zapytania co do przyszłej sprawności. Mówimy też, że pacjent jest w dobrym miejscu, że mamy doświadczenie, jak postępować, jak usprawniać osoby po urazach rdzenia, że pomożemy we wszystkim. Pacjent sam sprawdzi, na jaki rodzaj sprawności pozwala jego uraz. Nie mówimy: „Pan będzie jeździł na wózku”, ponieważ to tak naprawdę niczego nie wnosi. Człowiek się wkurzy i powie na głos albo sobie pomyśli: „Jesteś palantem i się nie znasz, to nie będzie moja historia!”.

Czy wszystkie etapy procesu uznania siebie za osobę z niepełnosprawnością zachodzą podczas 16 tygodni pobytu na oddziale rehabilitacyjnym?

Nie, ten proces trwa około pięciu lat. Moim zadaniem jest przygotować pacjenta do tego, żeby pozostałe etapy mógł już realizować poza szpitalem. Można powiedzieć, że są jeszcze dwa etapy, a potem etap piąty, końcowy. Zacznę od czwartego, w czasie którego osoba z urazem zaczyna widzieć swoją niesprawność – że pewne funkcje są zablokowane, ale też pojawia się to, co można zrobić, np. samodzielnie dojechać na salę gimnastyczną, zjechać windą do bufetu, nawet wyjść na dwór. Wszystko normalnieje, powracają niektóre elementy dawnego życia, choćby napicie się kawy na siedząco, a nie leżąco, czy napicie się kawy w ogóle. Proste rzeczy, o których na co dzień nie myślimy. To jest etap, w którym człowiek zaczyna się cieszyć osiągnięciami i jeśli wystąpi podczas wspomnianych 16 tygodni, jest bardzo przyjemny w kontekście pracy z fizjoterapeutą, bo pacjent ma dużo zapału.

Na czym polega wcześniejszy etap trzeci?

Czasami na trzecim etapie pojawiają się bardzo silne emocje związane z gniewem, buntem, kłótnią z Panem Bogiem i zastanawianie się, czy coś nad nami czuwa, czy jest jakaś Opatrzność – więc to są solidne kłótnie. Czasami w tym okresie musimy zabezpieczyć pacjenta lekiem antydepresyjnym, czasami jest też tak, że pacjenci rozważają możliwość samobójstwa – o tym też muszę powiedzieć. Zamiast wspomnianego etapu czwartego może wystąpić etap destrukcyjny, kiedy pacjent niczego nie chce, uważa, że wszystko nie ma sensu. Jeśli dopadnie to człowieka w domu, pojawiają się zachowania destrukcyjne, najczęściej związane z alkoholem. Są pacjenci, którzy długo pozostają na etapie destrukcyjnym.

Jak wygląda piąty etap?

To etap końcowego przystosowania, kiedy człowiek może spokojnie powiedzieć: jestem osobą niepełnosprawną, pewne rzeczy są dla mnie niemożliwe albo trudne, natomiast wiele rzeczy mogę. Czasami można powiedzieć, że to zwycięstwo ducha nad materią, natomiast materii nie można lekceważyć. Sprawność jest nie do przecenienia.

Młody mężczyzna odwrócony plecami do wody podczas skoku z pomostu
fot. Felipe Skroski/Freeimages.com

Jak wygląda powrót do życia w stare miejsca, do środowiska, w którym funkcjonowało się przed wypadkiem? Wiele osób nie może się w tym odnaleźć.

Wyjście pacjenta ze szpitala na wózku, czyli w zmienionej sytuacji zdrowotnej, do domu, gdy rodzina nie załatwiła jakiegoś ośrodka rehabilitacyjnego, bo i tak się zdarza, jest jednym z najbardziej traumatycznych przeżyć. Z psychologicznego punktu widzenia dzieją się tutaj dwie rzeczy. Przede wszystkim ta osoba znajduje się w miejscu, w którym kiedyś była sprawna. Podświadomie odnosi się wciąż w pamięci do tego, jak się zachowywała, co mogła, a czego wtedy nie mogła. Otoczenie – sąsiedzi, znajomi z bloku czy podwórka – również patrzy pod kątem tego, jaka jest teraz, a jaka była wcześniej. Jedna ze znajomych osób poruszających się na wózku powiedziała: „Kiedy przyjechałem ze szpitala do domu i wystawili mnie z karetki, w moim bloku nie było okna, w którym nie tkwiłaby jakaś głowa”. Z relacji wieloletnich pacjentów, którzy mają duże doświadczenie w niepełnosprawności, wiem, że najtrudniejszą rzeczą do wytrzymania jest ludzki wzrok. I tego trzeba się nauczyć.

Co jeszcze dzieje się po powrocie do domu?

Powrót do domu może być trudny także z tego powodu, że nie zawsze są czas i pieniądze, by zdążyć z przystosowaniem miejsca dla osoby niepełnosprawnej. W szpitalu nieodzowna jest pomoc pracownika socjalnego, który pomoże załatwić orzeczenie o niepełnosprawności i zorientuje się, czy pacjentowi przysługuje renta, czy może dostać jakiś zasiłek. Pokieruje rodziną w taki sposób, żeby mogła przygotować mieszkanie na powrót osoby niepełnosprawnej. Dostosowanie mieszkania jest niezwykle ważne, w ogóle finanse są kluczowe. Kiedy zajmuję się pacjentem na oddziale, jeśli tylko jest chęć ze strony jego rodziny, zawsze się tą rodziną opiekuję. Wypadek jest traumą nie tylko dla osoby, która go przeżyła, ale też dla rodziny.

Jak rodzina, otoczenie ma rozmawiać z osobą po wypadku?

Jeżeli rodzina jest przy pacjencie od momentu, kiedy trafił do szpitala, to jest możliwość takiej pracy z nią, że potraktuje wyjście do domu jako naturalny proces zakończenia etapu szpitalnego. Bardzo często trafiają do mnie wtedy rodziny i pierwszy etap polega na uspokojeniu ich, że są w dobrym miejscu. Nie na oszukiwaniu, lecz poinformowaniu, jakie konsekwencje niesie uraz rdzenia kręgowego i że postaramy się im pomóc. Wiadomość, że oprócz opieki fizjoterapeuty, pielęgniarki i lekarza rodzinnego mają możliwość korzystania z pomocy psychologa i pracownika socjalnego, jest wstępnym etapem rozpoczęcia kontaktu z rodziną. Jeśli jej członkowie zorientują się, że pacjent z nami nie zginie, czyli ma dach nad głową, jest zadbany i są wokół niego ludzie, dowiedzą się też od nas, że mogą spokojnie przyjeżdżać po południu, kiedy nie ma już zajęć. Warto też powiedzieć, że nie muszą przyjeżdżać naraz wszyscy członkowie rodziny, dalszej i bliższej, bo czasami robi się zlot gwiaździsty przy łóżku pacjenta. Wiadomo – wszyscy chcą pomóc.

Po wyjściu ze szpitala to na rodzinie będzie ciążyła odpowiedzialność za pacjenta, więc jej stan fizyczny i psychiczny jest ważny.

W związku z tym uczę rodzinę, w jaki sposób zachowywać swoje siły fizyczne i psychiczne. Informacja, że można przyjść po południu, to tak naprawdę możliwość oddechu dla nich, spokojnego wypicia kawy czy pójścia do pracy i zajęcia się dzieckiem. Problem polega na tym, że człowiek po urazie rdzenia kręgowego i w pewnym sensie jego rodzina znajdują się „w innym czasie”, a reszta życia, praca, szkoła, idą dalej. Ważne, żeby o tym nie zapomnieli, bo to życie ucieka. Ważne jest dbanie o zwolnienie lekarskie, żeby był porządek od strony formalnej, ale też żeby rodzina mogła po fazie takiego wczesnego alarmu zachować siły fizyczne na później. To są proste rzeczy – że można przyjść po południu, co drugi dzień, że można siedzieć, nie trzeba stać. Często rodziny stoją przy łóżku na baczność...

Jak bliscy powinni reagować na zwątpienie, myśli depresyjne?

Jest coś takiego, jak złość pacjenta. Pojawia się czasem w stosunku do personelu, ale to są obce osoby, więc człowiek bardziej się kontroluje. Natomiast wyjście do domu to moment, gdy pacjent chce wyrazić swoją złość do całego świata, że coś takiego go spotkało, i zazwyczaj tym „workiem treningowym” staje się rodzina. Uprzedzam więc rodzinę o tej złości, ale mówię też, że jeśli jest jej za dużo i pacjent sam się z niej nie wycofuje, mają prawo postawić granicę i powiedzieć: „Jesteśmy z tobą, kochamy cię, jest nam przykro, że tak się wydarzyło, cierpimy razem z tobą. Koniec tej złości, bo my tego nie wytrzymamy”.

Czego otoczenie powinno unikać? Czego nie mówić? Czy pocieszać na siłę?

Mamy tendencję do pocieszania i myślę, że tego nie unikniemy. Osoba niepełnosprawna również uczy się, że ludzie reagują w różny sposób. Dlatego jeśli mam możliwość, to mówię, że to nie jest tak, iż te osoby są nietaktowne czy nie umieją się zachować, ale że niepełnosprawność jest bardzo trudnym doświadczeniem i trudno ją czasami „obsługiwać”. Nie ma takich słów, których nie można wypowiadać, mając odrobinę taktu, ale savoir-vivre mówi np. że wózek jest obszarem personalnym, więc nie opieramy się o niego, nie kopiemy w niego. Druga rzecz to pytanie, czy i w jaki sposób można pomóc. Nie robimy czegoś, na co ta osoba nie wyraziła zgody. Ważne jest też zachowanie własnych sił. Zawsze pytam rodzinę, czy zdążyła dzisiaj coś zjeść, czy zdążyli się czegokolwiek napić? Przeżywanie stresu polega bowiem na tym, że najpierw jest szok, nasze siły i odporność rosną ponad normę – jesteśmy w stanie góry przenosić – ale stopniowo opadamy z sił, a potem przychodzi czas, w którym pacjent wróci do domu i rodzina będzie musiała udźwignąć opiekę nad nim.

Mgr Katarzyna Włodarczyk stoi w kitlu wśród zielenimgr Katarzyna Włodarczyk – pracuje jako psycholog w Mazowieckim Centrum Rehabilitacji Stocer w Konstancinie, obecnie na pododdziale rehabilitacji neurologicznej (od 1984 r.), jest wykładowcą w Wyższej Szkole Rehabilitacji (od 2007 r.) i członkiem zespołu Przychodni Lekarzy i Psycholog w In Altum. Współtworzyła jedyny w Polsce program rehabilitacji psychologicznej, realizowany w ramach ubezpieczenia zdrowotnego w Ośrodku Rehabilitacji Społecznej Stocer w latach 1983–2006. Działalność Ośrodka była największym eksperymentem integracyjnym, zapoczątkowanym przez prof. Mariana Weissa i prof. Halinę Skibniewską, i stanowiła istotny element rehabilitacji psychologicznej osób z uszkodzeniem narządu ruchu, realizowanej wg zasad polskiej szkoły rehabilitacji. W latach 2004–2006 pełniła funkcję kierownika Ośrodka Rehabilitacji Społecznej. Ukończyła psychologię na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej Akademii Teologii Katolickiej (1984; obecnie UKSW). Ma specjalizację I stopnia z psychologii klinicznej (1993).


Wejdź ze swoim dzieckiem na stronę kampanii Płytka wyobraźnia i rozwiążcie test! Dowiedzcie się więcej o bezpiecznych zachowaniach nad wodą!


„Płytka wyobraźnia”

To jedna z najdłużej realizowanych w Polsce społecznych kampanii edukacyjnych. Rozpoczęła się w 1995 r., a doczekała się własnego hasła w Wikipedii. Kampania ostrzega przed tragicznymi skutkami nieprzemyślanych skoków do wody na tzw. główkę. Jest jedną z pierwszych akcji realizowanych przez Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji. Piotr Pawłowski, założyciel i prezes organizacji, z porażeniem czterokończynowym po urazie rdzenia kręgowego na odcinku szyjnym w wyniku „skoku na główkę” w wieku 18 lat nie ukrywa, że inspiracją do zainicjowania kampanii były jego osobiste przeżycia.

W ciągu 23 lat, w ramach kampanii nazywanej potocznie „Płytka wyobraźnia” powstało tysiące broszur, plakatów, ulotek dystrybuowanych m.in. na basenach i kąpieliskach w całym kraju, reklamy na wiatach przystanków komunikacji miejskiej, spoty radiowe i telewizyjne, wyświetlane również w kinach przed seansami filmowymi, a także scenariusz zajęć edukacyjnych dla uczniów szkół średnich. W kampanię zaangażowały się instytucje publiczne, samorządy, służby porządkowe (Policja) i ratownicze (Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe), a także media ogólnopolskie i lokalne. Akcja ma także wielu naśladowców wśród innych organizacji pozarządowych działających na rzecz osób z niepełnosprawnością ruchową. Wydawać by się mogło, że po tylu latach akcja wypełniła już swoją ostrzegawczo-edukacyjną rolę. Jest jednak jeszcze sporo do zrobienia. Jakie nowe wyzwania stoją przed nami?

Pracownicy szpitali zajmujących się leczeniem osób z urazami rdzenia kręgowego twierdzą, że liczba przypadków „skoków na główkę” do wody maleje, na rzecz wypadków komunikacyjnych i upadków z dużej wysokości. Jednak potwierdzić tej opinii twardymi danymi nie można. Jedyne pewne informacje pochodzą sprzed 18 lat. Podał je dr Paweł Branowski, obecny dyrektor Mazowieckiego Centrum Rehabilitacji STOCER w podwarszawskim Konstancinie, w periodyku pt. „Ortopedia, Traumatologia, Rehabilitacja”. Wówczas 61 proc. urazów kręgosłupa w odcinku szyjnym było efektem skoków do wody, 21 proc. urazów nastąpiło w wyniku wypadków komunikacyjnych, a 18 proc. z innych przyczyn. Nie wiadomo, czy te proporcje się zmieniły. Takich statystyk nie ma. Nawet w Komendzie Głównej Policji, która co roku publikuje jedynie dane o utonięciach. Choć w katalogu ich przyczyn wskazuje także na: „skoki na główkę”.

Nie ma także ogólnopolskiej mapy „czarnych punktów wodnych”, czyli miejsc nad wodą, gdzie dochodzi do tragicznych w skutkach wypadków, np. odcinków rzek, jezior, jeziorek w miejskich parkach, stawów, zalewów, a nawet żwirowni, wyrobisk, zbiorników retencyjnych. Nie ma jasnych kryteriów uznania danego miejsca za niebezpieczne ani jednolitego wzoru tablic ostrzegawczych. Nie wiadomo też, czy ich symbolika nie jest zbyt łagodna, czy nie powinna bardziej dosadnie komunikować dramatu po niefortunnym skoku.

Warto się też zastanowić, czy tablice z „czarnymi punktami wodnymi” w ogóle ustawiać? Drogowe „czarne punkty” zlikwidowano. Kierowcy zamiast przed nimi zwalniać... mocniej naciskali pedał gazu. Obecnie niebezpieczne odcinki drogi się przebudowuje, tworząc „zapory”, które w naturalny sposób wymuszają na kierowcach ograniczenie prędkości, np. ronda, przejścia dla pieszych, przystanki autobusowe. Może zamiast stawiać nad wodą „czarne punkty” powinniśmy inwestować w ich większe zabezpieczenie, np. tworzenie większej liczby kąpielisk strzeżonych, zasypywanie wyrobisk, grodzenie parkowych jezior?

Przed twórcami kampanii „Płytka wyobraźnia” jest jeszcze masa pracy...


Artykuł został sfinansowany z funduszu prewencyjnego PZU

Logo PZU

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • michał
    michał
    05.09.2018, 17:58
    nie wiem czy reklama i wpijanie w głowę aby nie robić takich spraw jak skakanie na główkę do płytkiej wody gdyż wszyscy byliśmy młodzi i presja przed kolegami dziewczynami itp staje górą myślę że to reklamowanie nic nie da lepiej aby ksiądz na kazaniu coś nie coś powiedział że to grzech lub specjalne służby jak policja i ogromne kary odstraszyły by potencjalnych jak to zrobić no cóż mamy setki mądrych wykształconych ludzi
    odpowiedz na komentarz
  • "Juz nie mozna......."
    Maria
    25.07.2018, 08:13
    Bardzo przemawiajacy artykul, Pani Magister. Wielu, szczegolnie mlodzi ludzi, powini powstrzymac sie przed tym ostatnim w ich zyciu skokiem. Obsolutnie nie popieram Adama, wiem ze to moment i mlodzi, bardzo mlodzi, najczesciej, chlopcy, siadaja na wozek. Potrzeba rozpowrzechniania takich artykulow powinna byc szeroko dostepna. Duza role pelni na codzien TV i radio najbardziej mysle, sa ogladane i sluchane, wiec powinni propagowac takie filmiki i artykuly.
    odpowiedz na komentarz
  • Po co skakał?
    Adam
    24.07.2018, 16:03
    Może zaraz pojawią się pod moją wypowiedzią komentarze sprzeczne z moim zdaniem ale postanowiłem że napisze co ja o tym myślę. O tym ze skoki na główkę do wody są niebezpieczne mówi się od dawna więc według mnie osoba która po takim skoku ląduje na wózku nie powinna dostać renty ani zasiłku ponieważ okaleczyła się na własne życzenie. Jest wiele osób które są naprawdę chore i to nie z własnej winy a zus odbiera im renty a przyjdzie taki co sobie skoczył do wody i dostaje rentę bo co bo jest niepełnosprawny? Mógł o tym pomyśleć przed skokiem że może się coś złego wydarzyć ale w większości przypadków lepiej jest się popisać przed znajomymi i nie myśleć o konsekwencjach. Pewnie zaraz ktoś napisze a co jakby ktoś z twojej rodziny tak skończył a wiec już odpowiadam było by mi go szkoda ale a w środku bym wiedział jeździ na wózku na własne życzenie.
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas