Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Służba ludziom niewidomym. Poznaj cichego bohatera – Władysława Gołąba

18.12.2018
Autor: Beata Dązbłaż, fot. Weronika Kolczyńska/Archiwum rodzinne bohatera, przedwojenne archiwum Ośrodka dla Niewidomych w Laskach
Źródło: Integracja 6/2018
Władysław Gołąb

Z Władysławem Gołąbem, pierwszym w Polsce niewidomym adwokatem, jednym z bohaterów tegorocznej specjalnej edycji Listy Mocy, wydanej z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, rozmawiamy o związkach z podwarszawskimi Laskami i służbie osobom niewidomym. Przez 40 lat mecenas Gołąb był prezesem Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, zaangażowanym m.in. w rozwój Polskiego Związku Niewidomych (PZN) i Związek Ociemniałych Żołnierzy RP.

 

Beata Dązbłaż: Stulecie istnienia, które obchodzi w tym roku Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża w Laskach, jest godną podziwu rocznicą, ale Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi jest jeszcze starsze, bo swoje 100-lecie obchodziło w 2011 r.?

Władysław Gołąb: Towarzystwo zostało zarejestrowane 11 maja 1911 r., a wniosek był złożony rok wcześniej. Wtedy prezesem został dr Bolesław Ryszard Gepner, syn Bolesława Gepnera, profesora okulisty. A potem prezesem była Róża Czacka, w pierwszym zarządzie – wiceprezes.

Pan jest swoistym łącznikiem między tymi rocznicami, gdyż miał Pan przyjemność współpracować z Różą Czacką.

To za dużo powiedziane. Z matką Czacką rozmawiałem bodajże dwukrotnie – w 1951 r. po raz pierwszy. Już wtedy nie pełniła funkcji przełożonej generalnej, bo od 1950 r. była nią s. Benedykta, a matka Czacka zmarła w 1961 r. W 1951 r. byłem studentem prawa; matka Czacka pytała mnie, jakie mam plany na przyszłość, i bardzo mi zalecała, żebym poświęcił swoją wiedzę i doświadczenie służbie niewidomym. Egzamin adwokacki zdałem w 1955 r., a od 1957 r. byłem już radcą prawnym w Zarządzie Głównym Polskiego Związku Niewidomych i Związku Spółdzielni Niewidomych. A rok później już ściśle współpracowałem z Laskami.

Wziął sobie Pan do serca te słowa matki Czackiej? Jak ją Pan zapamiętał?

Jak najbardziej. Matka Czacka to była niezwykła osoba, miała niski głos, bardzo ciepły. W rozmowie z nią odnosiłem wrażenie, że umie słuchać. Przy wielu ludziach na stanowiskach odnosi się wrażenie, że ich nie obchodzi, co mówimy, że słuchają tylko siebie i przyjmują to w takim sensie, w jakim im to służy. A u matki Czackiej była sytuacja odwrotna. Ona z zainteresowaniem słuchała tego, co mówiłem, i z dużym osobistym zaangażowaniem dobrze mi radziła. Ona sama, gdy okazało się, że nie będzie widziała (dr Gepner powiedział jej, że nie ma potrzeby jeżdżenia po całym świecie do specjalistów, bo wzroku nie odzyska), postanowiła zająć się niewidomymi. Zgodnie z zaleceniem doktora.

W jaki sposób stał się Pan częścią Lasek, jak i kiedy to się zaczęło?

Wzrok straciłem w 1944 r. Nie byłem wychowankiem Lasek. Przyjechałem tam po raz pierwszy w 1947 r. z niewidomym dyrektorem szkoły dla niewidomych w Łodzi, Józefem Buczkowskim, który całą okupację spędził w Laskach. On przyjechał do dr. Dolańskiego w sprawach tworzenia wspólnej organizacji dla niewidomych w Polsce, dlatego że w latach 40. w Polsce już była pewna próba stworzenia ogólnopolskiej organizacji niewidomych. Wtedy z matką Czacką się nie spotkałem. Od tej pory miałem luźny kontakt z Laskami, natomiast od 1958 r. niosłem już Laskom pomoc jako prawnik.

Henryk Ruszczyc, który był nazywany twórcą polskiej szkoły rehabilitacji niewidomych, miał bliskie kontakty rządowe, i tam, gdzie konieczne było poparcie Polskiego Związku Niewidomych, pośredniczyłem ja. Związek był bowiem ateistyczny, bo wszystko w tym czasie było partyjne. Ja nigdy w partii nie byłem, ale w latach 50. prezesem był Mieczysław Michalak, z którym mieliśmy wzajemne zaufanie i mogliśmy załatwiać wszystkie sprawy Lasek – tam, gdzie Laski występowały do władz i gdzie było potrzebne również poparcie Polskiego Związku Niewidomych. Mój kontakt z Laskami rozszerzał się – najpierw za pośrednictwem Henryka Ruszczyca, potem Zofii Morawskiej i prezesa Antoniego Marylskiego. W latach 60. byłem już w Laskach częstym gościem. W 1969 r. zostałem powołany do Komisji Rewizyjnej Towarzystwa, a w 1973 r. do Zarządu, po śmierci Henryka Ruszczyca i prezesa Marylskiego, jako wiceprezes. Po dwóch latach zostałem prezesem i kierowałem Towarzystwem równo 40 lat.

Róża Czadzka
Róża Maria Czacka, matka Elżbieta, założycielka Zgromadzenia Sióstr Służebnic Krzyża i Ośrodka dla niewidomych w Laskach, stworzyła 100 lat temu wyjątkowe miejsce edukacji i formowania młodych niewidomych ludzi. Skupiła wokół siebie siostry, ludzi widzących i niewidomych. I tak jest w Laskach do dziś.

To robi wrażenie.

Rzeczywiście, to bardzo długo. A były to bardzo trudne lata, komunistyczne. Jako prawnik miałem tę swobodę, że nie miałem kompleksów, nie bałem się partii. Pamiętam, jak minister Jerzy Kuberski nadał Laskom imię Róży Czackiej w latach 60. i naruszył procedury partyjne. Aby to zrobić, powinien mieć opinię komórek partyjnych gminy, powiatu i województwa, a on to zrobił z własnej woli. Sekretarz powiatowy w Pruszkowie wezwał do urzędu ówczesną dyrektor ośrodka, panią Ewę Bendych. Ponieważ bardzo się bała, pojechałem z nią. Nakrzyczał na nią, na co ja powiedziałem: „Panie sekretarzu, proszę to powiedzieć członkowi Komitetu Centralnego, ministrowi Kuberskiemu. Jeśli pan tego nie zrobi, ja mu to powtórzę”. Natychmiast umilkł i podpisał formularz nadania Laskom imienia Róży Czackiej. Byliśmy też w komitecie wojewódzkim, ale tam bardzo kulturalnie się z nami obeszli. Zmierzam do tego, że nie miałem lęku przed partią.

Ale był Pan na czarnej liście. Jak Pan sobie z tym radził?

Oczywiście, że tak. Byłem sekretarzem, potem wiceprezesem i w końcu prezesem Związku Ociemniałych Żołnierzy. To była bardzo upartyjniona organizacja, a ja byłem bezpartyjny. Podczas którejś laskowskiej rocznicy wystąpiłem do byłych wychowanków, mówiąc, m.in. o talentach; to spotkanie odbyło się w kościele. Potem na którymś partyjnym spotkaniu powiedziano do prezesa Związku: „Podobno wasz sekretarz głosi kazania w kościele”. Mówiono o mnie „ten klerykał Gołąb”.

No właśnie, Pan nigdy nie ukrywał swojego związku z Kościołem i swojej wiary, więc musiało to być solą w oku partii.

Jestem po pierwsze, inwalidą wojennym, po wtóre, ociemniałym, więc może nie wypadało aż tak na mnie nastawać. Nasze dzieci również zostały wychowane w duchu patriotycznym. W 1985 r. starszy syn był aresztowany za działalność podziemną i więziony przez kilka miesięcy. Po jego zaaresztowaniu prowadziłem zjazd PZN, gdzie obok mnie siedzieli przedstawiciele Komitetu Centralnego. Ja zawsze byłem czytelny, klarowny, wiedzieli, co myślę. Gdy prezesem Związku był partyjny Stanisław Madej, przy wszystkich weryfikacjach partyjnych mówił zawsze: „Dlaczego wy trzymacie tego klerykała?”. Jednak byłem przydatny, reprezentowałem sprawy niewidomych, m.in. w sejmie, byłem zbyt potrzebny. Nieraz na komisjach sejmowych powoływano się na moje opinie. Jako niewidomego inwalidy wojennego nie wypadało mnie prześladować.

Czym Laski są dla Pana?

To jest dzieło, które zrobiło naprawdę niezwykle dużo dla niewidomych. To jest wspólnota, choć mówimy „Towarzystwo”, „Zgromadzenie”, ale to jest przede wszystkim wspólnota. Wielokrotnie mówiłem jako prezes, że mnie jest obojętne, czy ktoś daje ofiarę na Zgromadzenie, czy na Towarzystwo. Laski prowadzone są formalnie przez Towarzystwo, ale to jest ścisła współpraca Towarzystwa i Zgromadzenia, to jest tzw. triuno, które tym się charakteryzuje, że, jak mówiła matka Czacka, powstało na cześć Trójcy Przenajświętszej, ale równocześnie posiada trzy składniki: siostry, osoby świeckie i niewidomych. My wzajemnie się wspieramy. Oczywiście, w różnych okresach bywało różnie, ale ta jedność była, jest i jestem głęboko przekonany, że będzie.

Czy Laski się zmieniają?

Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, bo z jednej strony, tak, Laski się zmieniają. W okresie przedwojennym działały wyłącznie dzięki ludzkiej życzliwości, czyli opierały się na Opatrzności. Były bardzo trudne sytuacje finansowe. Po wojnie też było bardzo trudno, ale i w Polsce, i za granicą była wielka ofiarność. W Ameryce powstał Komitet Pomocy Niewidomym w Polsce, który bardzo sensownie nam pomagał, potem powstała angielska fundacja; teraz to się zmienia, bo komitet nowojorski ma tutaj swoją fundację, która prowadzi działalność na rzecz niewidomych w Polsce. Kończy się też ta Polonia, która była ofiarna. Jest teraz większe zaangażowanie państwa w finansowanie naszych placówek. Zmienia się obraz Lasek, stają się bardziej nowoczesne, są tu lepsze drogi, lepsze wyposażenie budynków socjalnych, Laski są bardzo mocno skomputeryzowane. To jest zmiana dobra, ale momentami odnosi się wrażenie, że rozprzęga się wspólnota. Ze względu na liczne wydatki wprowadzamy ciągle oszczędności, które w konsekwencji dezintegrują.

Laski przez okres przedwojenny i peerelowski były jedynym ośrodkiem dla niewidomych stricte religijnym, bardzo ważna tu była strona duchowa, to było wyjątkowe.

chłopak ok. 10-12-letni siedzi w mundurku w ławce, uśmiechnięty czyta książkę w braillu

Czy tęskni Pan za tymi dawnymi Laskami, czy nowoczesność, która jest, podoba się Panu?

Podoba mi się w tym sensie, że musimy iść do przodu. Martwi mnie natomiast, że likwiduje to głębokie poczucie wspólnoty. Ale musi Pani uwzględnić fakt, że mam teraz blisko 88 lat i nie mogę na to patrzeć tak, jakbym miał 20 lat. Bardzo modlimy się o powołania do Zgromadzenia. Laski miały i myślę, że wciąż mają, tę specyficzną cechę Kościoła otwartego. Kiedyś kard. Kazimierz Nycz powiedział, że bardzo ceni Kościół otwarty „Więzi”, „Znaku”, Lasek. To znaczy, że Kościół widzi Laski jako to miejsce, gdzie każdy może spotkać się z życzliwością chrześcijańską. Tu mamy wciąż wielu niezwykle ofiarnych pracowników, których bardzo cenię. To są ludzie, dla których pracą jest służba, a nie „odwalenie” roboty. Ci ludzie żyją całą dobę Laskami, i to jest fundament tego miejsca.

Najbardziej drażni mnie, gdy spotykam się z obłudą, z nienawiścią. Polak dla mnie to człowiek uczciwy, ofiarny, życzliwy. Chciałbym, żeby Laski zachowały takie cechy.

Co z perspektywy czasu jest dla Pana najważniejsze z bardzo szerokiej Pana działalności? Czy możliwe jest, by wybrać jeden taki aspekt?

Myślę, że generalnie służba niewidomym, służba człowiekowi. Bo pomagałem również innym osobom niepełnosprawnym. Służba człowiekowi w trudnej sytuacji – czy biologicznej, czy życiowej – jest dla mnie najważniejsza. Przez wiele lat mieszkaliśmy w Podkowie Leśnej, gdzie mamy z żoną nawet tytuły honorowych obywateli. Byłem tam przewodniczącym Rady Parafialnej i współdziałałem bardzo blisko z ks. Leonem Kantorskim, człowiekiem niezwykłego ducha i charakteru. Włączałem się też w pracę międzynarodową na rzecz niewidomych.

Co by Pan powiedział młodym ludziom z niepełnosprawnością wzroku, które teraz wchodzą w życie?

Radziłbym, żeby zabrali się do solidnej pracy w tym, co potrafią. W 1953 r., jako młody człowiek, zadałem prof. Marii Grzegorzewskiej pytanie, jakie prace według niej najbardziej odpowiadają niewidomym. Ona odpowiedziała: „wszystkie”; to zależy tylko od talentów, uzdolnień i solidnej pracy. To, co się robi, trzeba robić solidnie. Nie wolno uważać, że mam taryfę ulgową, że wszyscy muszą mi pomagać, bo jestem niewidomy. Trzeba liczyć przede wszystkim na siebie i na to, że na wszystko mnie stać.

Jestem przeciwnikiem postawy roszczeniowej, która jest typowa u niektórych osób niepełnosprawnych. Wiele z nich uważa, że niepełnosprawność daje prawo do tego, by wszyscy im pomagali, i wszystko za nie robili. Obawiam się, że ta postawa stale się dziś rozwija i umacnia u osób niepełnosprawnych. Obserwuję takie zjawisko.

To ciekawe, bo przecież rozwijająca się technologia, ułatwiająca funkcjonowanie, powinna być pomocna. Pan nie miał narzędzi, które są teraz.

I bardzo dobrze, że technologia się rozwija, ale w grę wchodzi konkurencja. Niewidomy nie wszystko może i często nie wytrzyma konkurencji. Dlatego rzetelne przygotowanie i solidna praca mogą spowodować to, że będzie on lepszy na rynku pracy. Dlatego też trzeba go wspierać, dać mu sprzęt na przykład. Człowiek zrehabilitowany to taki, który jak najwięcej może zrobić sam, ale żeby mógł to zrobić, trzeba go wesprzeć.

Zamierza Pan napisać książkę, swoje wspomnienia?

Najczęściej teraz udzielam się w czasopiśmie „Laski”. Mam propozycję, by napisać coś o swoim życiu, ale myślę, że miałoby to wartość tylko wtedy, gdyby było pomocne innym. Prawdopodobnie to zrobię, zobaczymy jeszcze.

Liczę na to. Bardzo dziękuję za rozmowę. Podziwiam Pana znakomitą pamięć do dat i nazwisk.

trzy młode kobiety siedzą przy stole w ośrodku w Laskach, są prawdopodobnie niewidome, fotografia czarno-biała


„Ocalić od zapomnienia”

To tylko jedna ze 100 sylwetek wybitnych Polek i Polaków z niepełnosprawnością w latach 1918-2018, zebranych w wyjątkową publikację, kolejną z serii „Lista Mocy”. Książka miała swoją premierę 3 grudnia br. w Zamku Królewskim w Warszawie, podczas gali 16. Konkursu „Człowiek bez barier”, organizowanej z okazji Międzynarodowego Dnia Osób Niepełnosprawnych.

Integracja prezentuje tym razem bohaterów z przeszłości i ich małych ojczyzn, na rzecz których aktywnie działali. Wszyscy oni rozumieli, że Polska zaczyna się tam, gdzie żyją i dzielą się swoimi talentami, zawodowymi umiejętnościami, zaangażowaniem i odpowiedzialnością za dobro wspólne.

Biało-czerwona okładka książki Lista Mocy. 100 wybitnych Polek i Polaków z niepełnosprawnością działających w latach 1918-2018


okładka 6 numeru magazynu Integracja z Ewą Pawłowską prezes IntegracjiArtykuł pochodzi z nr 6/2018 magazynu Integracja, który niedługo będzie dostępny w wersji papierowej i elektronicznej.

Komentarz

  • Pam mec Gołąb
    domra
    20.12.2018, 20:53
    Z pełnym podziwem i satysfakcją czytam wywiad z p. Mecenasem. Zawsze kompetentny, zawsze wyważony i taktowny. Zdobył solidne wykształcenie w epoce rysika i tabliczki i niczego za tymi pomocami. Jednak gdy się bardzo pragnie, to się da. Dobry tekst, może cokolwiek dotrze do tych wszystkich, którym się "należy i tylko należy..."

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas