Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Trwa proces o godność – wywiad z mec. Beatą Bosak-Kruczek

28.02.2019
Autor: rozm. Tomasz Przybyszewski, Agnieszka Sprycha, fot. archiwum prywatne
Źródło: Integracja 1/2019
Okładka z karetką 1 numeru magazynu Integracja w 2019 roku. Po prawej mecenas Beata Bosak-Kruczek

Minął kolejny miesiąc od śmierci Piotra Pawłowskiego, założyciela i prezesa Integracji. Od tego dnia, 8 października 2018 r., trwają intensywne czynności prokuratora w sprawie ustalenia przyczyny śmierci, wyjaśnienia serii nieprofesjonalnych działań ekipy reanimacyjnej pogotowia ratunkowego oraz przygotowania do postawienia najcięższych zarzutów osobom winnym zaniedbań i zaniechań. Opowiada o tym pełnomocnik rodziny, mecenas Beata Bosak-Kruczek.

 

Tomasz Przybyszewski, Agnieszka Sprycha: Jak ocenia Pani postęp śledztwa w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Piotra Pawłowskiego?

Mec. Beata Bosak-Kruczek: Prokurator, który został przydzielony do tej sprawy, co wielokrotnie powtarzam, jest jak… z kosmosu. Pracując 24 lata, nie spotkałam takiej osoby. Dostałam od niego kilka dni temu o trzeciej rano SMS-a – pracował właśnie nad aktami sprawy pana Piotra – w którym napisał mi, że swym zaangażowaniem „oddaje hołd Piotrowi Pawłowskiemu za to, co zrobił dla ludzi”, a on może „tylko sprawić, by prawda zatriumfowała”. To pokazuje ogromne zaangażowanie, ale też oznacza, że czuje się on zobowiązany, aby sprawiedliwości stało się zadość.

Niesamowici są ludzie zaangażowani w to, żeby ustalić przyczynę śmierci pana Piotra, w pokazanie nieprawidłowości w pogotowiu, powodujących, że wszyscy jesteśmy narażeni na to, co go spotkało. Niesamowite, że ratownicy znaleźli mnie i skontaktowali się, choć na początku anonimowo. Teraz jesteśmy w stałym kontakcie...

Co ich do tego skłoniło?

Oni, jeżdżąc z takim lekarzem, jaki był w zespole reanimacyjnym pana Piotra, nie czuli się bezpiecznie. Chcieliby mieć u boku lekarza, który jest ich szefem, wspiera, działa profesjonalnie, podejmuje decyzje. Tak, jak powinno być.

Jak z wiedzy, którą może Pani przekazać, z dokumentów, wyglądał ten tragiczny 3 października 2018 r.?

Pani Ewa Pawłowska, żona pana Piotra, gdy zauważyła, że mąż stracił przytomność, zadzwoniła pod numer 112. Trafiła na świetnego dyspozytora, co mogę potwierdzić, ponieważ odsłuchaliśmy z prokuratorem nagranie rozmowy z nim pani Ewy. To wstrząsające 4,5 minuty. Dyspozytor świetnie poprowadził akcję reanimacyjną pana Piotra przez telefon. Krok po kroku mówił, co trzeba zrobić, i pani Ewa to zrobiła. W pewnym momencie na jego pytanie: „Ewa, sprawdź, czy jest tętno na tętnicach szyjnych?”, słychać, że z radością odpowiada: „Tak, jest”. „Zobacz, czy jest oddech?”. Pani Ewa odpowiada: „Jest oddech”. Powiedział wtedy, że za niecałą minutę – bo cały czas był w kontakcie z karetką – wejdą ratownicy. Słyszymy na nagraniu, że wchodzą. Dwoje ratowników i lekarz.

Pani Ewa przywróciła akcję serca?

Tak. Stanęła na wysokości zadania. Przywróciła mężowi oddech i krążenie. Kiedy przyjechało pogotowie i ratownicy podłączyli monitor, była akcja serca.

Na to są dowody?

Oczywiście. Prokurator zabezpieczył kartę pamięci kardiomonitora i mamy wydruk. Można zobaczyć sekunda po sekundzie, jak pracowało serce pana Piotra do momentu, kiedy został przywieziony na Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR), przekazany i podłączony do kardiomonitora SOR-u. O tę kartę pamięci też się zwróciliśmy. Powiem dlaczego. Otóż lekarz z zespołu karetki skłamał, pisząc w dokumentacji, że było nagłe zatrzymanie krążenia i że po akcji reanimacyjnej przeprowadzanej przez zespół pogotowia, został przywrócony oddech, a saturacja wynosiła 96 proc. To jest kłamstwo. Udana reanimacja była zasługą małżonki pana Piotra. Dlatego w domu wszystko było jeszcze odwracalne, ale lekarz, niestety, zaprzepaścił tę szansę. Nie podszedł do pacjenta, nie zbadał go, nie dotknął. Był zajęty tabletem, na którym miał otwartą kartę medyczną pacjenta, stał przy oknie. Nie przeprowadził wywiadu z panią Ewą, ale wpisywał nieprawdziwe informacje, zawyżając tętno, zawyżając saturację. A sytuacja wymagała natychmiastowej intubacji, udrożnienia dróg oddechowych pana Piotra.

Lekarz nie wiedział, że to, co zapisuje, jest do weryfikacji?

Podejrzewam, że on tak funkcjonował od lat, ponadto wśród lekarzy panuje tzw. zmowa milczenia. Ustawa o zawodzie lekarza nakazuje prowadzenie rzetelnej dokumentacji medycznej. Bardzo często mam do czynienia – jako osoba prowadząca wiele spraw dotyczących błędów medycznych – z dokumentacją medyczną, która nie jest rzetelna. Mało tego, po śmierci pacjenta bywa fałszowana, dlatego w toku postępowania prokuratorskiego zabezpieczamy serwery szpitalne, by odtworzyć prawdziwe wpisy. Po śmierci pewnej mojej klientki dopisano w trakcie postępowania prokuratorskiego leki, których jej nie podawano, chciano bowiem bronić się, pokazać, że leczono ją dobrze... Wracając jednak do sprawy pana Piotra…

…lekarz pogotowia stał przy oknie...

...i wpisywał nieprawdziwe dane. A powinien zaintubować pacjenta i podłączyć go do respiratora. Wiemy też, że konieczne było podanie tlenu. Niestety, tego nie zrobiono.

Dlaczego?

Ratownicy... nie mieli ze sobą tlenu. Jeden z nich podjął dwie próby intubacji. Nieudane, bo o udanej intubacji decyduje wprawa i doświadczenie. W przypadku pana Piotra intubacja nie była trudna z powodu jego paraliżu. Na SOR-ze lekarz zaintubował go za pierwszym razem, i jak zeznał, zajęło mu to kilka sekund.

Gdyby lekarz, który przyjechał do pana Piotra, był zaangażowany i chciał udzielić profesjonalnej pomocy, panu Piotrowi udrożniono by drogi oddechowe i podano tlen. Ratownicy w domu pana Piotra zastosowali maskę krtaniową, tzw. I-GEL – bardzo prostą w zakładaniu, ale popełnili kolejne błędy, bo nie dobrali jej do pacjenta i nie zafiksowali, czyli nie zabezpieczyli, żeby się nie przemieszczała.

Ile to wszystko trwało?

Pogotowie było w mieszkaniu o 6.29, o 6.30 podłączono monitor, a o 7.16 przekazano pana Piotra na SOR.

Monitor cały czas pokazywał, w jakim stanie jest pan Piotr, ale nie prowadzono właściwej reanimacji, tylko popełniano błędy i zaniechania przez... 46 minut. To bardzo długo. Ratownicy zastanawiali się, czy nie wezwać drugiego zespołu reanimacyjnego. W końcu stwierdzili, że nie ma czasu. Nie wiemy też, co się działo w karetce pogotowia jadącej z panem Piotrem na SOR...

A pan Piotr tracił szansę walki o swoje życie. Saturacja wahała się, była wciąż za niska, a po przyjeździe na SOR ledwie na poziomie 70.

W karetce ratownicy i lekarz nie widzieli, że coś jest nie tak?

Lekarz w karetce też nie podszedł do pacjenta. Siedział z boku z tabletem. W karetce było dwoje ratowników. Jednym z nich młoda kobieta, która pracowała raptem pół roku. Drugi ratownik coś próbował zrobić, ale nie jest lekarzem.

Czy lekarz cokolwiek zrobił?

Nie. Przy drugiej próbie intubacji ratownik krzyknął: „Panie doktorze, pan odłoży ten tablet, proszę o decyzję!”. A on wtedy powiedział: „To proszę przygotować miligram atropiny”. Ale jej nie podano. I żadnego leku. Pan Piotr powinien dostać tlen i płyny. Choćby sól fizjologiczną.

Ratownicy nie mogą „przejąć dowodzenia”, jeśli widzą, że lekarz nic nie robi?

W zasadzie przejęli, ale nieudolnie. W stanie zagrożenia życia ratownik może, jeżeli jest sam, podjąć próbę intubacji. Ale tu był lekarz. On powinien nadzorować akcję i działać. Ten zespół nie pracował ramię w ramię.

Przypomina to koszmarny sen…

Dlatego, że ratownicy byli zostawieni sami sobie. Zabrakło doświadczenia i wiedzy. A trwała walka z czasem. U osób nieprzytomnych kora mózgowa umiera w ciągu pierwszych 4 minut, potem zaczyna umierać pień mózgu. Trzeba jak najszybciej przywrócić dobrą saturację, dotlenić organizm. A obok pana Piotra był lekarz, któremu obojętny był stan pacjenta, człowiek bez grama empatii.

Jakby spisał pacjenta na straty…

Trzy tygodnie później pojechał do starszej, nieprzytomnej kobiety. Została zaintubowana, ale w karetce kazał ją rozintubować i przywiózł na SOR uduszoną. Lekarz anestezjolog, która w tym dniu miała dyżur na SOR-ze, była zbulwersowana, po pierwsze – sfałszowanymi zapisami w karcie czynności medycznych, a po drugie – stanem przywiezionej pacjentki. Aż napisała do dyrektora pogotowia warszawskiego skargę na tego lekarza z żądaniem wyciągnięcia konsekwencji służbowych.

Czyli to nie pierwszy i ostatni przypadek nieprofesjonalnego zachowania tego lekarza?

Wiemy o wielu innych sytuacjach i zostały opisane w toku śledztwa. Chcę też zaznaczyć, że dla mnie niezrozumiała jest postawa dyrektora pogotowia warszawskiego, który nie podjął decyzji, żeby z powodu rażących zaniedbań w wykonywaniu obowiązków rozwiązać umowę z tym lekarzem.

Czym dyrektor tłumaczył tę decyzję?

Uważał, że nie było powodów, aby rozwiązać umowę w trybie natychmiastowym. To dla mnie absurdalne, ponieważ rażącym zaniedbaniem jest już prowadzenie nierzetelnie dokumentacji medycznej. A tu było tyle poważnych innych zarzutów... Ponadto zastępca dyrektora pogotowia ratunkowego przeprowadził wewnętrzne postępowanie, opisał nieprawidłowości i zawnioskował o rozwiązanie umowy z tym lekarzem. Na moje pytanie zadane w prokuraturze, czy to pismo jest skargą, dyrektor odpowiedział, że nie. Spytałam, czym jest zatem postępowanie wyjaśniające, zebranie informacji i podsumowanie ich w czterech punktach, w których zastępca dyrektora nie tylko wnioskuje o rozwiązanie umowy z lekarzem, bo jest źle prowadzona dokumentacja, ale wskazuje wprost, że nie była udzielona właściwie pomoc, że ratownicy się skarżą i nie chcą jeździć z tym lekarzem, bo nie mają wsparcia merytorycznego. Jeśli nie skarga, to co to jest – list pochwalny?

Nie można powiedzieć, że ten lekarz walczył o każdego pacjenta...

Niestety. Ale jest też drugi etap tej sprawy, wymagający także wnikliwego przeanalizowania. Czyli to, co się działo na SOR-ze. O 7.16 według dokumentacji przyjęto pana Piotra. To, co zeznali ratownicy z karetki, nie zgadza się z zeznaniami lekarzy z SOR-u. Ratownicy z pogotowia twierdzą, że pan Piotr był podłączony do respiratora, kiedy był przekazywany na SOR, a od lekarzy z SOR-u wiemy, że tak nie było. I że był wentylowany workiem ambu. To wymaga wyjaśnienia. Z godz. 7.24 mamy kartę segregacji medycznej. Lekarze twierdzą, że pomoc została udzielona natychmiast, że karta segregacji to późniejszy etap wygenerowany przez system informatyczny szpitala. Ale skoro zajęli się panem Piotrem od razu, to dlaczego został zaintubowany o 7.45? Przy tak niskiej saturacji? Przez kolejne 21 minut był na SOR-ze niezaintubowany! Nie zaopiekowano się nim od razu, mimo że był w stanie krytycznym!

A jakie byłyby szanse na życie, gdyby pomoc na SOR-ze przyszła natychmiast?

Odpowiedzi udzieli nam biegły. Z mojej wiedzy ze śledztwa wynika, że 46 minut niewłaściwego dotlenienia mogło z pewnością spowodować nieodwracalne skutki. W jakim stopniu kolejne 21 minut zaważyło na szansach pana Piotra na to, żeby walczyć o swoje życie, nie umiem odpowiedzieć. Rano 3 października zrobiono na oddziale intensywnej terapii – już po zaintubowaniu pana Piotra – tomografię komputerową głowy i wykazano uogólnione niedotlenienie mózgu wskazujące na uszkodzenie pnia mózgu. Stracono najcenniejsze minuty podczas akcji reanimacyjnej w domu, a kolejne na SOR-ze.

Kolejne minuty na SOR-ze pogorszyły stan...

Proszę pamiętać, że lekarz gwarant odpowiada za sytuację, kiedy swoim zaniechaniem „przenosi” pacjenta w stan większego zagrożenia. Dlatego próbujemy odtworzyć minuta po minucie, co się działo na SOR-ze, ponieważ uważamy z prokuratorem, że nie jest to bez znaczenia. Intubacja powinna się odbyć natychmiast.

Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czy pan Piotr zostałby uratowany, ale odpowiadam twierdząco na pytanie, czy został wprowadzony w stan większego zagrożenia życia.

My, pracujący z Piotrem Pawłowskim wiele lat, wiemy, że mimo znacznej niepełnosprawności, był zdrowym człowiekiem. Miał przypadłości wynikające z niepełnosprawności, ale nie miał przewlekłych chorób. Czy można zaryzykować stwierdzenie, że lekarze, zespół ratownictwa medycznego nie pomogli mu utrzymać się na tym świecie?

Cisną mi się na usta straszne słowa...

Nie można jeszcze nikogo oskarżać, bo nie wbito noża w serce...

Ale proszę pamiętać, że w prawie mamy „działanie” i „zaniechanie”. Lekarz pogotowia swoim zaniechaniem, czyli biernością, postawą i brakiem udzielenia pomocy odebrał panu Piotrowi szansę walki o życie. Może w sposób nieumyślny, ale odebrał... Proszę pamiętać, że wszystkie badania wykonane w szpitalu potwierdziły, iż pan Piotr nie miał zatorowości, nie miał zawału ani udaru. Zrobiono koronarogafię; miał czyste tętnice, zdrowe serce.

Pani Ewa natychmiast podjęła reanimację. Lekarz – swoją bezczynnością, ignorancją dla życia – tak, to są bardzo mocne słowa – odebrał szansę na walkę o życie. Pan Piotr żył jeszcze tylko pięć dni.

W krytycznym stanie.

Zmarł z powodu niedotlenienia pnia mózgu, uszkodzenia mózgu. Gdy był nieprzytomny, drogi oddechowe jakby „zamknęły” drogę tlenu do organizmu – mówiąc w sposób obrazowy.

Na tym etapie wiedzy, jaką mam, biorąc pod uwagę zeznania świadków, materiał dowodowy, zapis karty defibrylatora, karty czynności medycznych, wypisane przez lekarza pogotowia, uważam, że w sposób nieumyślny doprowadzono do śmierci pana Piotra.

Czy taki jest zarzut prawny?

Tak. Nieumyślne spowodowanie śmierci. Taka jest treść naszego zawiadomienia o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

To ilustracja tezy, że można skrzywdzić nie tylko uczynkiem, ale i zaniedbaniem.

Oczywiście. Z większości spraw medycznych, którymi się zajmuję, wynika, że śmierć człowieka spowodowana jest zaniedbaniem i zaniechaniem. W głośnej medialnie sprawie, którą prowadziłam kilka lat temu, zrobiono pacjentce tomografię komputerową, a z niej wynikało, że miała zakrzepicę żylną mózgu. Wystarczyło podać jej heparynę drobnocząsteczkową i by żyła, miała według biegłych 85 proc. szans na powrót do zdrowia. Niestety, przez pięć dni nikt nie odczytał wyniku badania tomografem, doszło do udaru pnia mózgu...

Brak działania spowodował...

...śmierć.

Czasem bywają trudne sytuacje, zwłaszcza kiedy akcji reanimacyjnej towarzyszy duży stres.

Powiedziałam na początku, że według mnie zespół ratownictwa medycznego musi wiedzieć, jak udzielać pomocy. Musi działać sprawnie. Według mnie brakuje w Polsce systemowych rozwiązań, by sprawdzać np., czy ludzie, którzy mają udzielać pomocy w skrajnie ciężkich stanach, w ogóle się do tego nadają. Lekarz z karetki, która przyjechała do pana Piotra, jakby oglądał świat z boku. Ma specjalizację z ratownictwa medycznego i nie zrobił nic. Równie dobrze mogłoby go tam nie być.

Być może sami ratownicy by sobie poradzili…

Wątpię, bo podjęli dwie nieudane próby intubacji, mieli zbyt małe doświadczenie. W karetkach specjalistycznych jeżdżą zespoły trzyosobowe, dwóch ratowników i lekarz. Osoby o różnym doświadczeniu. Muszą się uzupełniać. Tutaj tego zabrakło.

Z pozoru wszystko się zgadzało.

Mało tego, wiemy z przesłuchań, że zbyt mało lekarzy pracuje w warszawskim pogotowiu. To też jest problem.

To jest też pewnie odpowiedź na zarzut, dlaczego dyrektor nie chciał zwolnić tego lekarza.

Dowiedziałam się od ratowników, że po nagłośnieniu sprawy śmierci pana Piotra i tej starszej pacjentki kilku lekarzy zwolniło się z pogotowia warszawskiego, ponieważ jeździli bez uprawnień, a bali się, że wskutek śledztwa prokuratorskiego o tym się dowiemy i będą kłopoty.

Tym trudniej było zwolnić lekarza z uprawnieniami.

Podobno jeżdżą też karetki, w których nie ma pełnej obsady, i to dopiero jest dramat. Pogotowie trzeba uzdrowić. Chcemy wspólnie z panią Ewą Pawłowską doprowadzić do tego, żeby w pogotowiu zaszły zmiany. Żeby ludzie, którzy jeżdżą w zespołach, mieli poczucie misji i żeby tak traktowali swoją pracę.

Wiadomo, że problemem jest też brak pieniędzy.

Trzeba pochylić się i nad tym problemem, bo dotyczy każdego z nas. Pogotowie może pojawić się w naszych drzwiach w każdym momencie.

Chcę zapytać też o późniejszy etap, o przyjęcie Piotra Pawłowskiego na oddział intensywnej terapii. Z tego, co wiem, tam wszystko było prawidłowo.

Sami lekarze profesjonaliści.

Niestety, było za późno...

Tak. Pani doktor, która przejęła 3 października rano opiekę nad panem Piotrem, zrobiła to w sposób bardzo profesjonalny. Potwierdziło to też przesłuchanie w prokuraturze. To osoba zaangażowana, wykonała szereg badań, ale, jak zeznała, już nie miała czego u niego ratować. Pan Piotr miał trzy punkty w skali Glasgow.

Trzy na 15...

Tak. Trzy to jest najniższy poziom, nie można mieć dwa ani jeden; 15 jest u zdrowego człowieka. Wszystkie objawy, z którymi trafił pan Piotr o 8.30 na OIOM, wskazywały na trwałe, nieodwracalne uszkodzenie mózgu. Nie można już było mu pomóc.

I przez pięć dni na OIOM-ie...

...podtrzymywano funkcje życiowe, które powoli, samoistnie zaczęły „gasnąć” z powodu tego, że uszkodzony był pień mózgu, w którym osadzone są wszystkie ośrodki najważniejszych funkcji życiowych.

Wszystkie terminy medyczne – saturacja, intubacja, worek ambu – są trudne dla przeciętnego człowieka, ale chcę zapytać o sprawę podstawową – prawo do godności. Bo wszelkie zasady zostały tu złamane.

Tak, w ustawie o prawach pacjenta jest Art. 7 brzmiący: „Pacjent ma prawo do natychmiastowego udzielenia świadczeń zdrowotnych ze względu na zagrożenie zdrowia lub życia”. To prawo zostało panu Piotrowi zabrane. Także prawo pacjenta/rodziny do informacji i prawo do umierania w godności. Prawo, żeby nie odczuwać cierpienia i bólu. Wiele praw pacjenta jest często łamanych.

Bez tego podstawowego prawa – do godności, inne nie mają znaczenia.

Oczywiście. Przede wszystkim każdy ma prawo do tego, żeby udzielona pomoc medyczna była zgodna ze sztuką i wiedzą medyczną, na takim poziomie, na jakim obecnie, biorąc pod uwagę osiągnięcia medycyny, jest to dostępne. Mamy prawo do konsultacji medycznych. Prawa pacjenta zostały opisane w ustawie, ale egzekwowanie ich to inny świat. Bo kto je łamie? Lekarze. Wszystko od nich zależy. Od zaangażowania, od tego, na ile są profesjonalni, na ile chce im się chcieć.

Znam wielu fantastycznych lekarzy, na których mogę liczyć, ale takich jest coraz mniej. Dzisiaj lekarz traktuje pracę komercyjnie. Przychodzi do szpitala, za chwilę biegnie do prywatnej praktyki, a wieczorem do jeszcze innej. W szpitalu złapanie lekarza na rozmowę graniczy z cudem. O pacjencie rozmawia się na korytarzu, rodzina rzadko jest traktowana w sposób kulturalny, zaproszona do pokoju, aby nie rozmawiać w korytarzu, gdzie są inni pacjenci i ktoś może się czuć skrępowany. Często informuje się rodzinę o zgonie osoby bliskiej na korytarzu. To straszne.

Prowadzę sprawę medyczną, w której klientka została poinformowana o przyczynie zgonu matki na korytarzu. Jakby tego było mało, lekarka podniosła na nią głos, że takie rzeczy się zdarzają. Myślę, że to kwestia edukacji i to bardzo wczesnej, kiedy młodzi ludzie zdają na medycynę i decydują się ratować ludzkie życie. Nie wiem, co nimi kieruje dzisiaj, ale powinni mieć zajęcia z prawdziwej etyki, aby zrozumieli, że np. solidarność zawodowa, wzajemne krycie błędów, zmowa milczenia są nieetyczne i wbrew pacjentom. A pacjentem jest każdy z nas. Lekarze też. Mamy duże problemy podczas przesłuchiwania świadków, żeby powiedzieli prawdę. Lekarz bardzo rzadko powie prawdę, jeżeli w zeznaniach ma odnieść się do zachowania kolegi lub je ocenić, nawet jeśli będzie wiedział, że jest ono w sposób oczywisty naganne.

To się bierze ze źle pojętej solidarności środowiska?

Tak i ze zmowy milczenia. Prokurator, który prowadzi tylko sprawy o błędy medyczne, z którym mam przyjemność współpracować, potwierdza, że zmowa milczenia to zmora tych spraw. Wydobyć od lekarzy prawdę jest bardzo trudno. Rzecznik odpowiedzialności zawodowej napisała do mnie, że nie widzi podstaw, by zawiesić lekarza z zespołu reanimującego pana Piotra w prawach wykonywania zawodu, chociaż zaproponowaliśmy jej z prokuratorem, że udostępnimy – jeżeli o to wystąpi – protokoły zeznań, dzięki czemu będzie miała podstawę bardzo szybko wdrożyć Art. 77 ustawy o izbach lekarskich. Mówi on o prawie zawieszenia lekarza, jeżeli istnieje podejrzenie, że może popełnić kolejny błąd, co stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia pacjenta.

Pani rzecznik nie skorzystała?

Ona nie widzi podstaw. Do tego, napisała, że przenosi sprawę tego lekarza do Lublina. Dlaczego? Ja, jako pełnomocnik rodziny pana Piotra, pani Ewa Pawłowska, rodzice pana Piotra, lekarze, ratownicy, którzy są świadkami, wszyscy jesteśmy w Warszawie. Wszystko działo się w Warszawie. Tu pan Piotr żył, tu zmarł, tu jest pogotowie warszawskie... To jest oczywiste utrudnienie nam drogi do sprawiedliwości, która i tak jest już bardzo wyboista.

Zawieszenie w prawach wykonywania zawodu nie oznacza odebrania praw do jego wykonywania.

To środek, który ma zapewnić, aby w czasie postępowania, do czasu wyjaśnienia sprawy, lekarz powstrzymał się od udzielania świadczeń medycznych. W przypadku tego lekarza to jest ewidentne, absolutnie uzasadnione. Napisałam odwołanie od tego pisma, dałam do wiadomości szefa Naczelnej Izby Lekarskiej, z prośbą, żeby się przyjrzał tej decyzji, ponieważ dla mnie jest ona kuriozalna.

Zawieszenie oznacza odebranie możliwości zarobkowania, więc może stąd ta motywacja?

Ale na drugiej szali mamy ludzkie życie.

Zgadzam się, że solidarność lekarska jest dziwnie pojmowana. Zastanawiam się, z jakich przesłanek się bierze. Nie wynika bowiem z ochrony pacjentów.

Bo jest merkantylne podejście do problemu. Należy zadać pytanie, gdzie jest dobro pacjenta? Pisze się o nim w ustawach, rozporządzeniach, dyrektor pogotowia ma je nawet jako motto na stronie internetowej, a gdzie ono jest? Lekarz, do którego pracy są duże zastrzeżenia, nadal może jeździć w karetce i udzielać świadczeń. Miał mieć postawione zarzuty przez rzecznika odpowiedzialności zawodowej i zaraz potem postawiony wniosek o zastosowanie trybu Art. 77 – tj. zawieszenie w prawach wykonywania zawodu, ale, niestety, koledzy po fachu uznali, że nie ma podstaw. Co to jest, jeśli nie źle pojęta solidarność? Jeśli nie zmowa milczenia? Próba tuszowania błędów lekarskich?

Myślę, że ta dramatycznie nieudana akcja ratownicza, którą aż trudno nazwać ratowniczą... jest wierzchołkiem góry lodowej.

Tak właśnie jest.

I że to się wszystko zaczyna, niestety, nie tylko od niedofinansowania służby zdrowia. To zaczyna się dużo wcześniej, od niewłaściwego uczenia lekarzy zawodu...

Tak, od źle pojmowanej etyki, którą oni rozumieją w sposób bardzo wąski, wybiórczy... jako obronę środowiska.

Uważam, że lekarzami powinni być ludzie, którzy czują powołanie do ratowania ludzkiego zdrowia i życia. Nie traktują zawodu wyłącznie jako sposobu na życie.

Nie wszystko da się wytłumaczyć winą systemu.

Te wszystkie sprawy składają się w całość. Przepisy są, ale martwe. Pan Piotr miał prawo do natychmiastowej pomocy i co z tego, że przyjechała karetka, że przyjechał lekarz, którego de facto nie było. Za to odpowiada m.in. dyrektor pogotowia, który miał sygnały od ratowników, że z tym lekarzem jest coś nie tak, a jednak natychmiast go nie zawiesił. Trzy tygodnie później ten sam lekarz przyczynił się do kolejnej śmierci.

Wracam do praw pacjenta. Jego godności. Z wielu spraw, o których słyszy się w mediach, od rodzin, wynika, że personel medyczny jakby nie bierze pod uwagę, że pacjent ma godność.

W tym mieści się też często, niestety, sposób informowania pacjentów o stanie zdrowia i wynikach badań podczas obchodów lekarskich w szpitalu, sposób rozmawiania z członkami rodziny, sposób traktowania ludzi na SOR-ze. Gdzie tam jest zachowana godność pacjenta? Gdzie jest respektowane prawo, że ma on nie cierpieć? Trzy tygodnie temu byłam na SOR-ze świadkiem cierpienia człowieka, który wył z bólu kilkanaście minut i nikt do niego nie podszedł. Obiema rękami obejmował głowę i wył. Nie mogłam tego słuchać. Nie mogłam na to patrzeć. Pielęgniarka mijała go obojętnie, lekarz podszedł do drugiego pacjenta, po prostu personel chodził obok ludzi jak przedmiotów. Nie rozumiem, skąd się to bierze? Przecież lekarze mają rodziny, też są pacjentami i nierzadko znajdują się po drugiej stronie.

Tłumaczą, że są przepracowani i mają małe obsady na dyżurach.

Na pewno tak jest, na SOR-ze jest za mało lekarzy. Nie jest normalne, że czeka się tam 8–10 godzin, zanim zostanie się zbadanym przez lekarza. To nienormalne i niehumanitarne. Ludzie czekają na udzielenie pomocy medycznej w nieprawdopodobnych warunkach, cierpiąc, pozbawieni godności.

Mówię tylko to, co mówią lekarze...

Lekarz w Polsce jest traktowany jak Bóg. Proszę zobaczyć, jak stoi petent przed drzwiami gabinetu lekarza na szpitalnym korytarzu, kiedy chce wejść i dowiedzieć się o stan zdrowia mamy, taty, dziecka. Przestępuje z nogi na nogę. Boi się kontaktu z lekarzem i zanim zada pytanie, to przeprasza, że przeszkadza. Boi się. Czy to normalne? Traktowani jesteśmy jak zło konieczne. I jesteśmy szczęśliwi, gdy doktor łaskawie udzieli nam trzech minut ze swojego czasu pracy. Tak być nie powinno. Oczywiście nie wszyscy są tacy. Jest cała rzesza zaangażowanych, czujących misję i mających powołanie lekarzy. Niestety, jest ich za mało...

Ale z drugiej strony i pacjenci, i odwiedzający ich potrafią dać lekarzom i pielęgniarkom do wiwatu.

Oczywiście, bywają roszczeniowi. Uważam jednak, że to jednostkowe przypadki...

A lekarze i pielęgniarki też mają godność i prawa.

Zgoda, natomiast o wiele więcej mamy przypadków, kiedy lekarz jest traktowany z szacunkiem, respektem, niż gdy ma problemy z pacjentami roszczeniowymi, chamskimi, źle zachowującymi się. Generalnie pacjenci w szpitalach, jak i ich rodziny zachowują się poprawnie. Boją się lekarza, boją się spytać, boją się „podpaść”, bo to przełoży się na jakość świadczonej pomocy medycznej bliskiemu.

Czy to się może zmienić?

Bardzo bym chciała. To prawda, że lekarze są przemęczeni, za mało zarabiają i chcieliby więcej. Ale uważam, że jeżeli ktoś decyduje się na przygodę z medycyną, to musi czuć powołanie. Takie prawdziwe, wręcz misję.

W Integracji właśnie zaczynamy walkę o godność pacjentów z niepełnosprawnością. I to jest nasza druga misja na najbliższe lata. Co by Pani nam podpowiedziała? Problemów jest masa. Mimo że standard szpitali się poprawił, sprzętu jest coraz więcej, nowoczesne oddziały zaczynają działać, to nadal nie jest dobrze. Od czego powinniśmy zacząć?

Od zmiany świadomości personelu medycznego.

A jak to zrobić skutecznie?

Przez edukację. Przykład idzie od góry. Młodzi rezydenci, którzy przychodzą do szpitala, mają mentorów, swoich mistrzów. Dobrze by było, żeby to oni przekazywali młodemu pokoleniu najlepsze wzorce. Zmienić świadomość mogą też kampanie, programy, spoty. Na to powinny znaleźć się środki – jak i na całą służbę zdrowia. Jeżeli na SOR-ze znikną kolejki, będzie więcej lekarzy, to ci, którzy mają teraz po 40 pacjentów, przyjmą 25. Będą mieli więcej czasu na to, żeby oprócz pomocy medycznej pochylić się nad pacjentem. Dojrzeć w nim człowieka. Bo często zapominają, że pacjent, który do nich trafia, jest tylko człowiekiem, boi się, jest przerażony, podobnie jak jego rodzina.

Może warto też pracować z potencjalnymi pacjentami i ich rodzinami? Uświadamiać, że mają prawa.

Myślę, że pacjenci są coraz bardziej świadomi, tylko to nie przekłada się na zmianę jakości świadczeń medycznych...

To nie jest takie proste...

Świadomie dokonuję uproszczenia. Ostatnio na SOR-ze trafiłam na niekulturalną, nieprzyjemną i opryskliwą panią. I co mogłam zrobić jako świadoma praw? W niczym mi to nie pomogło. Pomógł za to telefon do zaprzyjaźnionego lekarza, który, widząc moją bezradność, zadzwonił na SOR i wtedy zaczęto mnie traktować lepiej. To patologia. Tak być nie powinno. Ale nie miałam wyjścia. Nie ma czegoś takiego jak równe szanse pacjentów, bo ci, którzy mają znajomości w służbie zdrowia, a najlepiej z jakimś ordynatorem, profesorem, dyrektorem szpitala, mogą czuć się bezpieczniejsi w sytuacjach krytycznych i traumatycznych. A zwykły pacjent z ulicy, który nie zna żadnego profesora i nie ma gdzie zadzwonić, jest zdany na polską jakość.

Proszę pojechać na SOR do Szpitala Bielańskiego w Warszawie, chyba największego w Polsce. Przyjmuje się tam 250 osób na dyżurze. I czeka do 10 godzin na udzielenie pomocy. Jak to się ma do praw pacjenta, żeby nie cierpieć, nie odczuwać bólu, skoro na zastrzyk z pyralginy trzeba czekać 3–4 godziny, bo nie podadzą pacjentowi nic przeciwbólowego, dopóki lekarz nie zdecyduje, czy można. Ból jest jednym z objawów, który mówi, co człowiekowi dolega, więc nie można go tuszować. I człowiek cierpi.

Moja 80-letnia klientka była przywieziona ze złamaniem kości udowej do szpitala na Lindleya, a zoperowana dopiero po tygodniu. Przez tydzień leżała na wyciągu, strasznie cierpiała, rozwinęła się sepsa i zmarła. Umierała w nieludzkich męczarniach, bo złamanie kości szyjki udowej, przezkrętarzowe, jest jednym z najbardziej bolesnych. Operacja powinna być wykonana najpóźniej następnego dnia, ponieważ był to stan zagrożenia życia. I wszyscy lekarze tak zeznali w prokuraturze. Córka tej pani jest lekarzem, a mimo to nie umiała przebić się przez mur znieczulicy i braku zrozumienia. Dopiero kiedy wnuk zadziałał przez znajomości, starsza pani została zoperowana. Po siedmiu dniach było za późno.

Czy spraw o błędy medyczne jest w Polsce coraz więcej, czy mniej?

Coraz więcej.

Wynika więc z tego, że pacjenci i ich rodziny mają coraz większą świadomość?

Tak. Dlatego też, że te sprawy stają się medialne. Są nagłaśniane. Tyle że przecież nie o to powinno chodzić, bo problem dotyczy dramatycznych zgonów albo ciężkiego rozstroju zdrowia. Czyli sytuacji, gdy człowieka już nie ma. A chodzi o to, żeby nie dochodziło do błędów medycznych. Żeby ratować ludzkie życie, zapobiegać nieszczęściu u źródła, a nie leczyć skutki. Poza tym, nawet gdy ktoś jest świadomy i znajdzie rzetelnego pełnomocnika i zaangażowanego prokuratora, to na opinię biegłego czeka się dwa lata, postępowanie trwa dwa lata, czyli mamy cztery lata postępowania prokuratorskiego w normalnym trybie. A sprawa sądowa trwa około pięciu lat. Żona mojego klienta zmarła w 2010 r., a proces karny ruszył w 2017, po siedmiu latach.

Trzeba mieć dużo determinacji jako rodzina...

Gdy podejmuję się sprawy, to zawsze mówię klientom, że to długotrwała walka i dla nich będzie to przeżycie traumatyczne. To samo powiedziałam pani Ewie Pawłowskiej, kiedy do mnie zadzwoniła. Podkreśliłam, że musi być przygotowana na to, że dla niej będzie to bardzo trudny okres, bo rany się nie zabliźnią tak długo, jak długo będzie trwało postępowanie karne. Ciągle będą wiadomości, odkrycia, zeznania, fakty, o których nie wiedziała. To wszystko spowoduje, że ból będzie cały czas świeży.

 

Uzupełnieniem wywiadu z mec. Beatą Bosak-Kruczek jest wypowiedź Ewy Pawłowskiej, prezes Integracji, która na portalu Niepelnosprawni.pl ukaże się w poniedziałek, 4 marca.


Okładka magazynu Integracja. Na zdjęciu tył karetki pogotowia, na dole napis: godni@niepelnosprawni.plArtykuł pochodzi z pierwszego w 2019 r. numeru magazynu „Integracja”.

Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.

Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach (w dostępnych PDF-ach).

Przeczytaj cały numer 1/2019 magazynu „Integracja” (dostępny plik PDF, 3,35 MB).

Komentarz

  • Prawo do godności
    Aga
    24.10.2019, 14:35
    Czytając ten artykuł ucieszył mnie fakt, że Pani mecenas trafiła na rzetelnego Prokuratora, który zechciał się zaangażować w postępowanie. Ja nie stety nie mam tyle szczęścia!!! Bo czasami mi się wydaje, że to ja pracuję za Prokuratora w Poznaniu a on jak widzi moje nazwisko to przybija pieczątke - oddalić . Mimo iż dostarczyłam wiele dowodów m.in wpisy leków, które nie zostały podane ( zdjęcia wykonane na oddziale) , brak reżimu sanitarnego ( zdjęcia wykonane na oddziale) badania które zostały wpisane w ZIP a nigdy nie zostały wykonane, nie powiadomienie przez szpital Sanepidu o czynnikach alarmowych np. Klebsiella pneumoniae a mają taki obowiązek w ciągu 24 godzin, brak izolacji skolonizowanego pacjenta itp. Wszystkie materiały dowodowe Prokurator odrzucał nawet nie zwracał uwagi na to co biegli piszą w opinii !!!!! Bo tak ma być niekompetentny Prokurator, nierzetelni lekarze a pacjent ...? jego prawa są wyrzucane do kosza mimo zapewnia prawa do godności w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej !!!

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas