Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

To tylko medal

15.02.2011
Autor: Paulina Malinowska
Źródło: inf. własna, fot. www.moniquevandervorst.com

Holenderka Monique van der Vorst jest wicemistrzynią paraolimpijską i mistrzynią świata w wyścigach na handbikach oraz rekordzistką świata w maratonie. Gdy miała trzynaście lat, uległa kontuzji, a po operacji kostki doznała paraliżu nóg. Kolejne dwanaście lat spędziła na wózku. W wyniku groźnego wypadku, któremu uległa w ubiegłym roku, po raz kolejny trafiła do szpitala. Po kilku miesiącach odzyskała władzę w nogach i postawiła pierwszy krok. Z Monique van der Vorst rozmawiała Paulina Malinowska.

Paulina Malinowska: Minęło dziewięć miesięcy od chwili, gdy w Twoim życiu zaczęły dziać się cuda. Jak się czujesz?
Monique van der Vorst: Wciąż trudno mi w to uwierzyć, ale powoli przyzwyczajam się do myśli, że mogę chodzić i czuć się jak osoba sprawna.

P.M.: Czy chodząc odczuwasz ból?
M.V.: Nogi bolą mnie przez cały czas, bardzo szybko się męczą. Nie mogę chodzić przez cały dzień, jeszcze nie jest tak, jak bym chciała.

P.M.: Kiedy poczułaś swoje nogi?
M.V.: Po raz pierwszy w czerwcu. Miałam wypadek i po raz kolejny wylądowałam w szpitalu. Poczułam lekkie mrowienie, które po chwili przeszło, ale wtedy byłam skoncentrowana na rehabilitacji górnej części ciała. Chciałam, żeby moje ręce były tak samo silne, jak przed wypadkiem. Jakiś czas później mogłam już poruszyć nogą… To było coś niesamowitego. Trudno to opisać. Byłam w siódmym niebie. Tyle myśli kłębiło się w mojej głowie…

Zdjęcie: Monique van der Vorst
Fot. www.moniquevandervorst.com

P.M.: Przypuszczałaś wtedy, że będziesz kiedyś chodzić?
M.V.: Absolutnie nie. Przeszłam mnóstwo badań. Lekarze wielokrotnie powtarzali, że moje nogi są całkowicie sparaliżowane i tak będzie do końca mojego życia. Wciąż jednak próbowałam… Robiłam wszystko, żeby były coraz bardziej sprawne, żebym mogła na nich stanąć. Kilka tygodni później postawiłam pierwsze kroki.  Wszystko działo się tak szybko… Nie przypominało to „chodzenia”, ale zrobiłam kilka kroków. Cały czas ćwiczyłam i zastanawiałam się, czy moje mięśnie wytrzymają.  Miałam sporo szczęścia.

P.M.: Jaka była reakcja Twoich rodziców? Powiedziałaś im, kiedy poczułaś pierwsze mrowienie?
M.V.: Odczekałam miesiąc, bo sama nie wiedziałam, co dzieje się z moim ciałem. Na początku rozmawiałam na ten temat tylko z moim lekarzem, ale kiedy się dowiedzieli, byli bardzo szczęśliwi. Od razu przyjechali do szpitala, żeby TO zobaczyć.

P.M.: Od tamtej chwili Twoje życie bardzo się zmieniło. Co cię najbardziej zaskoczyło?
M.V.: Sygnały, jakie otrzymuję z całego świata. Ludzie są dla mnie tacy mili. Piszą do mnie maile. Wspierają mnie, bo naprawdę bywa mi ciężko.

P.M.: Czy lekarze potrafią wytłumaczyć Twój powrót do sprawności?
M.V.: Nie wiedzą, co dokładnie się stało. Wnioskują jedynie, że wcześniej naderwane połączenia nerwowe ponownie się scaliły, choć nie wiedzą, czy na pewno i  na ile jest to trwałe.  Wolą się nie wypowiadać na temat mojej przyszłości. Nikt nie wie, czy całe życie będę chodzić lub czy będę w stanie biegać, choć osobiście jestem pewna, że mi się uda.

P.M.: Jako osoba z niepełnosprawnością stworzyłaś wokół siebie bardzo konkretny świat. We wszystkim, co robiłaś, chciałaś być najlepsza i byłaś: mistrzynią i rekordzistką świata, paraolimpijką, liczącą się w świecie sportsmenką.  Teraz cały świat, który zbudowałaś, w cudowny sposób - ale jednak - rozpadł się na kawałki. To tak, jakby ktoś nagle pozbawił nas wszelkich umiejętności, które do tej pory posiadaliśmy, dając coś w zamian coś pięknego, niemniej wszystko trzeba zacząć od zera. Od czego Ty teraz zaczynasz?
M.V.: Wszystko, nad czym pracowałam przez ostatnie dziesięć lat, przestało istnieć. Trenowałam trzydzieści godzin tygodniowo, jeździłam na Igrzyska Paraolimpijskie, Mistrzostwa Świata, mam na swoim koncie rekord świata w maratonie i w ciągu jednej sekundy wszystko przepadło. Oprócz nóg nic więcej nie mam. Cudownie, ale to żadne zajęcie. Mogę chodzić, ale wszystko zaczynam od nowa.  To naprawdę trudne. Wkładałam w sport mnóstwo pasji, teraz nie mogę się ścigać. Nawet nie wiem, czy jest coś innego, co mogłabym polubić tak, jak sport.

P.M.: Podobno w marcu chcesz wziąć udział w rzymskim maratonie, nie żeby się ścigać, tylko żeby tam być. Dasz radę tam pojechać?
M.V.: Bardzo bym chciała. Jest czterokilometrowy chód,  póki co jednak czekam na wyniki ze szpitala.  Mam małe pęknięcie kości w nodze. Za bardzo ją nadwyrężyłam.

P.M.: Chcesz się nachodzić za wszystkie czasy… Wrócisz do sportu?
M.V.: Na pewno nie na poziomie olimpijskim. Moje nogi są zbyt słabe, by rywalizować z kimś sprawnym, kto trenuje od lat. Mam silne serce i mięśnie górnej części ciała, ale to za mało.

Zdjęcie: Monique van der Vorst na handbike'u
Fot. www.moniquevandervorst.com

P.M.: Marzyłaś o złocie w Londynie. Trudno pogodzić się z myślą, że już go nie zdobędziesz? Jak zareagował Twój klub sportowy na wieść o tym, że musisz skończyć ze ściganiem się na handbikach?
M.V.: Cieszyli się, że chodzę, i jednocześnie żałowali, że stracili złotą medalistkę.
To tylko medal, a to, co się dzieje teraz, wpłynie na całe moje życie. Mam dwa paraolimpijskie srebra i pogodzę się z brakiem złota, o ile znajdę coś, w co będę mogła włożyć tyle energii, co w sport.

P.M.: Całe życie podporządkowałaś karierze sportowej. Udało ci się skończyć studia?
M.V.: Wciąż studiuję na wydziale nauk społecznych. Na razie zrobiłam sobie przerwę ze względu na rehabilitację. Wrócę na wydział za pół roku. Daję sobie rok, żeby zrobić magistra. Chcę się rozwijać, ale sama teraz nie wiem, w jakim kierunku. Teraz mam mnóstwo możliwości.

P.M.: Czułaś się ograniczona przez swoją niepełnosprawność? Na swojej stronie internetowej piszesz, że nie wolno koncentrować się na ograniczeniach, tylko na możliwościach.
M.V.: Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam ograniczona. Nie mogłam chodzić, teraz widzę, jak łatwo jest wstać i coś sobie wziąć. Wcześniej byłam taka mała, zwykłe samochody ograniczały moje pole widzenia. Sprawne życie jest o wiele łatwiejsze. Nigdy nie miałam  z tym problemów, bo nie miałam porównania.  Jednak jest zupełnie inaczej.

P.M.: Twoja historia nadaje się na film. Nie myślałaś o napisaniu książki? W twoim życiu zdarzył się cud, ale przez ostatnich trzynaście lat wiele wycierpiałaś, miałaś kilkanaście wypadków,  przeszłaś dziesiątki  operacji. Aż dziw, że wyszłaś z tego cało.
M.V.: Już zaczęłam pisać książkę. Mam 54 strony. Opisałam ostatni rok, który głównie spędziłam w szpitalu. Teraz kończę opowieść o mojej długiej przygodzie z paraolimpizmem. Książka zostanie wydana w 2012 roku, na Igrzyska Paraolimpijskie.

P.M.: Marketingowo przemyślany ruch. Jeśli Sir Phil Craven (prezydent Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego - przyp. autora) o niej wspomni, na pewno każdy chętnie ją przeczyta. Informacja o Twoim uzdrowieniu to wiadomość, o której każdy dziennikarz chętnie chciałby opowiedzieć. Jesteś zmęczona zainteresowaniem mediów?
M.V.: Cały czas ktoś do mnie dzwoni. Z samej telewizji dostałam trzydzieści próśb o nakręcenie o mnie materiału. Najgorsze, że każdy reporter chciał nakręcić swój własny „mały film”, a to zajmuje mnóstwo czasu, którego brak. Każdy chce porozmawiać z lekarzem, ale on rozmawia tylko z holenderską prasą. Nie jest łatwo, bo nie przywykłam do takiego zainteresowania mediów. Jednak staram się odpowiadać na wszystkie pytania i maile. Zdaję sobie sprawę, że moja historia może zainspirować innych ludzi.

P.M.: Teraz możesz robić wiele rzeczy, których do tej pory nie mogłaś. Tańczysz na dyskotekach?
M.V.: To jeszcze za trudne, ale bardzo dziwnie czuję się w pubie. Pojęcia nie mam, co zrobić z rękami. Do tej pory mogłam położyć je na kółkach, pomagały mi w poruszaniu się. Nagle mam dwie wolne ręce. Paradoksalnie, teraz wcale nie czuję się komfortowo w knajpie.

P.M.: Bardzo dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia w Londynie na promocji Twojej książki!

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas