Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Monika Kuszyńska: Nie mam już czasu na bzdury

25.03.2011
Autor: Tomasz Przybyszewski, fot. Artur Frątczak/Magda Stróżczyk, Marta Kuśmierz
Źródło: inf. własna

- Po wypadku życie może pójść w dwie strony. Albo się dołujemy i upadamy, albo właśnie uświadamiamy sobie, jakie życie jest kruche i krótkie. Wcześniej myśli się, że na wszystko ma się jeszcze czas. Potem trzeba z życia wyciągnąć to, co nam zostało, te ostatnie krople. Ja też staram się iść tą drogą -  mówi w rozmowie z nami wokalistka Monika Kuszyńska.

Monika Kuszyńska reprezentuje Polskę w Konkursie Piosenki Eurowizji 2015. Przypominamy nasz wywiad z wokalistką, w którym opowiada o swoim powrocie na scenę i do życia po ciężkim wypadku.

 

Tomasz Przybyszewski: Niedługo przed wypadkiem napisała pani piosenkę „Tyle siły mam”. W teledysku wystąpiła Otylia Jędrzejczak. Rok wcześniej miała wypadek, w którym zginął jej brat. Są tam zastanawiające słowa, gdy wziąć pod uwagę to, co wkrótce się stało.

Monika Kuszyńska: To jest bardzo ciekawa sprawa. Tę piosenkę wykonujemy na naszych koncertach właśnie z tego względu, że ma trochę magiczny wymiar.

„Koniec łez, koniec ich/ nie ma już płakać czym/ i tak przecież mija czas/ mija, więc może by/ podnieść się i zacząć żyć/ od nowa jeszcze jeden raz”. Czy słowa tej piosenki znalazły odzwierciedlenie w Pani powrocie do życia?

Tak. Jest bardzo autentyczna wobec tego, co przeżyłam później. Zupełnie niechcący napisałam o czymś, co za chwilę sobie postanawiałam, o świadomej decyzji, że przestaję rozpaczać, ten etap się zakończył i chcę budować wszystko od nowa. Ja tego wszystkiego doświadczyłam. Niektórzy byli przerażeni, że tak przewidziałam przyszłość. Wyśpiewałam sobie coś takiego. Oczywiście nie mam takich zdolności, ale to wzbudza respekt.

Na zdjęciu: Monika Kuszyńska, fot. Artur Frątczak/Magda Stróżczyk
Monika Kuszyńska, fot. Artur Frątczak/Magda Stróżczyk

Co przed wypadkiem wiedziała pani o niepełnosprawności?

Nic. A na pewno bardzo niewiele. Dla mnie to był kompletnie obcy świat. Nigdy nawet nie leżałam w szpitalu, byłam okazem zdrowia. Czasem tylko graliśmy koncerty dla niepełnosprawnych dzieci. Pamiętam szczególnie jeden z nich, na którym publika składała się głównie z osób na wózkach, bez rąk, bez nóg. Uderzyło mnie to, że te osoby mają tyle pozytywnej energii. Byli tacy radośni! Pomyślałam sobie: Boże, to niemożliwe. Albo oni udają, albo nie wiem, o co chodzi. Teraz sama doświadczam takich sytuacji, gdy ktoś nie za bardzo wie, jak się w stosunku do mnie zachować.

Pani też nie wiedziała?

Rzuciłam hasło, że razem klaszczemy i nagle zreflektowałam się: co ja mówię? Przecież niektórzy nie mają rąk. Tak to jest, że człowiek boi się coś powiedzieć, żeby nie urazić. Dopiero teraz zrozumiałam, że to nie ma żadnego znaczenia. Nie powinniśmy się bać. Ja mam duży dystans do swojej niepełnosprawności, większość osób go ma. Tamci ludzie ten dystans mieli. To ja miałam problem.

Jak czuje się Pani w sytuacji, gdy ktoś nie wie, jak się w stosunku do Pani zachować?

Na początku mnie to oczywiście irytowało. Teraz staram się wszystko szybko obrócić w żart, żeby rozładować sytuację. Zauważyłam jednak, że ludzie mają problem do chwili, gdy się ze mną spotkają. Po krótkiej rozmowie zakłopotanie znika. Staram się szybko skrócić dystans, pokazać, że jedyna różnica między nami polega na tym, że ja siedzę wózku.

Zdjęcie: Monika Kuszyńska, fot. Artur Frątczak/Magda Stróżczyk
Monika Kuszyńska, fot. Artur Frątczak/Magda Stróżczyk

I nie trzeba w rozmowie z Panią chodzić jak po polu minowym.

Dokładnie tak, ale to jest moja rola. Już teraz wiem, że nie mogę od ludzi oczekiwać, iż będą mnie traktować normalnie, tylko to ja im muszę pokazać, że można. Tak to już jest, jesteśmy w mniejszości, a ludzie boją się tego, czego nie znają i nie rozumieją.

Co o niepełnosprawności wie Pani teraz?

Poznałam zupełnie inny wymiar rzeczywistości. Wcześniej człowiek żyje sobie w swoim środowisku, takim ślicznym, idealnym i wydaje mu się, że cały świat tak wygląda. To pułapka. Nie widzi się wielu rzeczy. To niesamowite, jak się otwierają oczy na problemy, które wcześniej dla nas nie istniały. Każdego dnia borykam się z przeszkodami, które dookoła nas są. Począwszy od prozaicznych barier architektonicznych. W tej chwili każdy schodek, próg, kostka brukowa są wielkim problemem.

Czy po wypadku spotkała Pani osoby z niepełnosprawnością, które pokazały, że można aktywnie żyć?

Był taki chłopak, który od kilku lat też jeździ na wózku. Jest biznesmenem, dobrze sobie radzi, jeździ samochodem, ma świetną dziewczynę, podróżuje. Jak on wjechał do mnie na wózku taki odstawiony, przystojniak, to byłam w szoku. To był wizerunek, którego się w ogóle nie spodziewałam. Stereotyp jest taki, że osoba niepełnosprawna nie może być atrakcyjna, a tu proszę... Pomyślałam, że chcę być taka jak on, on mi imponował. Po wypadku życie może pójść w dwie strony. Albo się totalnie dołujemy i upadamy, albo właśnie uświadamiamy sobie, jakie życie jest kruche i krótkie. Wcześniej myśli się, że na wszystko ma się jeszcze czas. Potem, że nie ma już czasu na bzdury, trzeba z życia wyciągnąć to, co nam zostało, te ostatnie krople. Ja też staram się iść tą drogą.

 Monika Kuszyńska podczas występu na Wielkiej Gali Integracji, fot. Marta Kuśmierz
Monika Kuszyńska podczas występu na Wielkiej Gali Integracji, fot. Marta Kuśmierz

Czy status gwiazdy pomógł Pani?

Nie postrzegam siebie jako gwiazdy, ale i tak to nie wygląda w ten sposób, że jest jakaś zamknięta klinika dla chorych znanych osób. Po wypadku nie miałam większych możliwości niż wszyscy dookoła. Przechodziłam tę samą drogę, może czasem nawet trudniejszą. Nie chcę oceniać, ale momentami miałam wrażenie, że jestem gorzej traktowana niż inni z czystej złośliwości, głupoty. Ludźmi powoduje chęć taniej sensacji, więc robią zdjęcia, gapią się. Dobijało mnie to. Cała rodzina i wszyscy znajomi musieli mnie chronić przed jakimiś artykułami w gazetach, żeby nie dostały się w moje ręce, bo wiedzieli, że mi to zrobi krzywdę.

Można zdystansować się od takich rzeczy?

To bardzo trudne. Wszyscy wyrokują o mojej przyszłości w chwili, gdy ja jeszcze nie mam do tego dystansu. Walczę, żeby chodzić, a czytam o sobie w gazecie, że nie mam już na to żadnych szans. Jacyś ludzie, jakieś gwiazdy się wypowiadają, co one sądzą. Prowadzona jest jakaś ankieta, a to wszystko na bazie mojego życia, mojej autentycznej tragedii. To podcinało skrzydła.

Powrót na scenę jest równie trudny?

Pewnie to, że byłam już na scenie wcześniej, daje mi większe szanse. Podejrzewam, że jeśli chciałabym teraz startować od zera jako dziewczyna na wózku, to byłoby trudno. Nie sądzę, by ludzie, szczególnie decydujący o tym, co pokazuje się w mediach, byli na to gotowi. Prezentowany nam świat jest jednak plastikowy. Nie ma w nim miejsca na takie „gadżety”. Ja jestem pewną ciekawostką, bo taka sytuacja nie miała wcześniej miejsca. Dlatego tylko swoim przyszłym dorobkiem mogę ludzi do siebie przekonać.

Nie obawia się Pani, że będzie Pani odbierana przez pryzmat swojej niepełnosprawności, a nie talentu? Że będzie pani funkcjonować jako „niepełnosprawna wokalistka”, zamiast po prostu „wokalistka”?

Oczywiście nie chciałabym, aby tak było, ale to jest trudna sprawa, bo przecież moją niepełnosprawność widać i to jest pierwsza rzecz, jaką odbieramy. Być może wygodnie byłoby stwierdzić, że skoro widzą tylko moją niepełnosprawność, to i tak nie mam szans. Ale świat jest taki a nie inny i nie tylko niepełnosprawni mają gorzej. Starszy jesteś, to już też słabo na debiut. Nieatrakcyjna dziewczyna, np. o obfitych kształtach, to też problem. Musi mieć super głos, bo jak nie, to gdzie ona się pcha na scenę? Ale ja wierzę, że można się obronić prawdą. Talentem, pracą i zdrową determinacją. Po prostu róbmy swoje, bo i tak nie da się wszystkich zadowolić.

Świat show biznesu jest dość brutalny. Jest w nim w ogóle miejsce dla osoby poruszającej się na wózku?

Całe życie jest brutalne, nie tylko show biznes. Jeśli się chce konkurować, być na topie, to można wejść w takie bagienko i się w nim zatopić. Ja tak nie chcę. Robię to, co kocham, i nie kalkuluję. Spotkałam grupę chłopaków, którzy mają podobną wrażliwość muzyczną, możemy dzięki temu wyrazić nasze emocje. Spełniamy się przez to, że możemy grać. Być może teraz trafiam już do innej publiczności, która nie szuka sensacji, podniety, że trzeba poskakać, poszaleć i napić się piwa, tylko do ludzi o innej wrażliwości, którzy chcą coś przeżyć, gdy idą na koncert. Mówi się, że publiczność jest mało wymagająca. Jakaś grupa - tak, do niej trafiają te wszystkie miałkie rzeczy. Ale jest cała rzesza ludzi, którzy szukają w muzyce emocji, jakichś doznań i my do takich osób chcemy trafiać. Nie mam ambicji udowadniania wszystkim, że jestem gwiazdą. Już nie chcę tych chorych emocji. Kiedyś brałam w tym udział i już mnie to nie interesuje, to już nie mój świat. Znam wielu artystów, których nie ma w mediach, ale grają masę koncertów, mają swoją publiczność. Na razie wszystko idzie w bardzo fajną stronę, mamy wiele ciekawych propozycji, nagrywamy płytę, mam wielką nadzieje, że ukaże się w tym roku. Sporo gramy, czego się w ogóle nie spodziewałam.

Czym jest dla pani muzyka?

Sposobem wyrażania siebie, przekazywania swoich emocji. Krótkie słowo, podbite jakąś nutą, daje te emocje, których nie są w stanie wyrazić same słowa. Muzyka jest moją pasją od zawsze, towarzyszyła mi też w trudnym czasie. Telewizji nie mogłam oglądać, wszystko mnie wkurzało, ale słuchając muzyki cudownie się wyciszałam. Trzeba mieć swoje miejsce w życiu, być komuś potrzebnym. Kiedy śpiewam na koncercie i widzę prawdziwe emocje ludzi, a potem słyszę od nich miłe słowa, to mam to poczucie, że jestem na właściwym miejscu, że jestem potrzebna.

Publiczność to jedno, a jak przyjęło panią środowisko muzyczne?

Bardzo pozytywnie, spotykam się z życzliwymi gestami. Znam wielu wspaniałych ludzi, będących jednocześnie popularnymi artystami. Niedawno Irena Santor podeszła do mnie i bardzo ciepło powiedziała, że cieszy się z mojego powrotu na scenę. To był dla mnie bardzo ważny gest. Robimy z ludzi gwiazdy, a często to są zwykli, fajni ludzie, którzy sami, troszeczkę utytłani w tym całym show-biznesie, potrzebują jakiegoś ciepła, ludzkich odruchów.

Były nerwy przed pierwszym występem po tak długiej przerwie?

Przeogromne, bo istniało ryzyko, że coś się nie powiedzie, że nie zostanę zaakceptowana, że będzie mi się źle śpiewało. Miałam też ogromne opory związane z pokazaniem się na wózku na scenie. Przecież wcześniej trudno mi było nawet wyjść z domu. To było wielkie wyzwanie. Bałam się, że nie sprostam i będę musiała skończyć ze śpiewaniem. I co dalej?

I jak było?

Na szczęście poszło to w dobra stronę. Nie musiałam szukać innego sposobu na życie, na razie. Już mam pewność, że scena jest moim miejscem. Wbrew temu, że jestem na wózku, chcę na tej scenie być, bo uważam, że mam coś do przekazania. Kiedy śpiewam, nie myślę o tym, że jestem na wózku.

Monika Kuszyńska podczas występu na Wielkiej Gali Integracji
Monika Kuszyńska podczas występu na Wielkiej Gali Integracji, fot. Marta Kuśmierz

Czy uraz kręgosłupa ma wpływ na samą technikę śpiewania?

Zależy od urazu, im on jest wyższy, tym jest trudniej. Przepona pełni funkcje stabilizujące, to są takie czysto „techniczne” sprawy. Na początku mi się wydawało, że jest dużo trudniej śpiewać w takiej pozycji. Odkryłam jednak inną metodę, wszystko jest kwestią ćwiczeń, wprawy. Mam nawet wrażenie, że jest mi łatwiej, bo siedząc, nie rozpraszam się, nie marnuję energii na ruch. Wcześniej musiałam skakać, biegać po scenie, a teraz skupiam się na śpiewaniu, co poprawia technikę.

A czy estrada w Polsce jest architektonicznie dostosowana?

O tak! Cudownie jest dostosowana (śmiech). Na szczęście zawsze jest w pobliżu dużo mięśni. Niestety, z dostosowaniem jest wielki problem. Z reguły są jakieś schody. Oczywiście, dostosowywanie jest jak najbardziej potrzebne i cały czas apeluję o to, by to robić, ale najważniejszy jest czynnik ludzki. Niektóre sytuacje można spokojnie pokonać, jeśli pomoże drugi człowiek. My sami, jako niepełnosprawni, nie możemy się izolować. Rozumiem, że często chcemy być totalnie samodzielni, też bym tak chciała, bo wydaje się nam, że to uwłaczające prosić kogoś o pomoc. A to jest czasem bardzo fajny, zwykły ludzki gest, że nawzajem sobie pomagamy. To jest taka naturalna wymiana energii. To ważne, byśmy przestali bać się siebie nawzajem. Cały czas mówimy o integracji, a ja mam wrażenie, że jednak niepełnosprawni sami sobie jakieś getto budują. Bo czy ludzie sprawni też czasem nie potrzebują pomocy? Dlatego nie mam problemu, że na scenę prowadzą schody, bo jest masa ludzi, którzy mi pomogą i cieszą się, że na tej scenie jestem. Nie mogę stroić fochów i mówić, że gdzieś nie wystąpię, bo nie ma podjazdu. Pozycja roszczeniowa nie działa. Ludzie źle sobie o kimś takim myślą i nie chcą mieć z jego sprawami nic wspólnego. Natomiast jeśli widzą kogoś pozytywnego, to im to w głowie zostaje i jest jakimś zaczątkiem ich myślenia, żeby pomóc, udostępnić.

Czuje się pani ambasadorką osób z niepełnosprawnością?

Wolałabym nie mieć na sobie takiej odpowiedzialności.  Łatwiej skupić się po prostu na własnym życiu. Jednak im dłużej żyję, im dłużej jestem na tym wózku, im więcej rzeczy robię aktywnie, to jednak widzę, że ta rola, chcąc nie chcąc, jest wpisana w moje życie. Osób niepełnosprawnych w mediach jest bardzo mało, na scenie jeszcze mniej, jak nie wcale. Więc jeśli ja mam szansę na niej być, to niejako przy okazji przełamuję pewne stereotypy, wpływam na świadomość społeczeństwa. To jest bardzo ważna rola.

Czy zaśpiewa pani jeszcze z Varius Manx, czy to już jest zamknięty rozdział?

Nigdy nie mówię, że coś jest zamknięte na amen. Nie wiemy, co los nam przyniesie. Na dziś jest to dla mnie na pewno zamknięty temat. W końcu już sporo czasu minęło, od kiedy nie jestem ich wokalistką. Pewne decyzje są dla nas dobre, bo dają nowe możliwości. Ja jestem bardzo zadowolona z tego obrotu sprawy. Na pewnych etapach pojawiają się w naszym życiu ludzie i jest dla nich miejsce. Potem jednak dzieje się coś takiego, że nasze drogi kompletnie się rozchodzą i nie jesteśmy już w stanie dojść do porozumienia. Dlatego trzeba odpuścić i każdy powinien iść swoją drogą.

Nic na siłę?

Tak, ale piosenki, które nagrałam z tym zespołem, nadal są obecne w moim życiu. Niektóre z nich, które bardziej lubię, wykonuję na swoich koncertach.

Znalazłem pierwszą nagraną przez panią piosenkę, jeszcze z zespołem Farenheit...

Jezu! To było 12 lat temu!

W tej piosence śpiewa pani o swoim życiu jak o filmie. I rzeczywiście: wkrótce było trochę jak w hollywoodzkiej produkcji: przy nagrywaniu tej piosenki zauważył panią znakomity kompozytor, lider popularnego wówczas zespołu, szybko znalazła się pani na topie, a potem zdarzył się wypadek. W filmie jest zazwyczaj happy end. Czy w pani życiu również?

Myślę, że wszystko idzie jednak w stronę happy endu. Wprawdzie do endu nie wiadomo, ile mamy, ale stanowczo jestem na pozytywnej drodze. Jestem jednak takim człowiekiem, który zawsze szuka pozytywów. Pewnie życie jeszcze nieraz mi sprawi jakiś zawód, ale trzeba mieć tego świadomość. Życie jest ciągłą sinusoidą. Jeśli chcemy doświadczać wspaniałych emocji, wielkiej miłości, to liczmy się też z tym, że musimy doświadczać poważnego bólu. Tak to działa, że jeśli idziesz wysoko w górę, to możesz bardzo nisko upaść. Tylko trzeba mieć świadomość, że w porządku, teraz jest czas, kiedy upadam, ale podniosę się i będzie lepiej.

Rozmawiał Tomasz Przybyszewski

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • Nie tylko ona jest inwalidą ,że ją tak eksponujecie................?
    Farida2011
    14.04.2011, 18:11
    Tylko ona jest inwalidką ,że ją tak wszędzie eksponujecie? Jakoś jej nie trawię. Jest zbyt wyzywająca i pewna siebie. Och ach. Ma trochę szczęścia ,że się później urodziła. Gdyby stała się inwalidką w latach 50 ,60 to wtedy by się okazało czy da sobie radę. A tak nie widzę w niej nic nowego co by mogłoby być godne uwagi. Są inni bardziej godni.
    odpowiedz na komentarz
  • Piekna Pani stan na czele walczacych z dyskryminacja Tuska
    Amputant
    27.03.2011, 15:08
    Dotacja do protezy od szeregu lat wynosi niezmiennie 1200zl-raz na trzy lata.Koszt do poniesienia dla mnie,pracujacego wynosi 6500zl.raz na dwa lata.Co miesiac musze odlozyc 350zl na kolejna proteze.W tym cholernym,dysktyminujacym nas kraju,ktos kto dorobi 130% przychodu najnizszego wynagrodzenia dla Panstwa rzadzonego przez Tuska i jego hycli-Kopacz,Duda itp....jestesmy zdrowi jak supermeni.A przeciez noga mi nie odrosla.Komu mam wykrzyczec krzywde ktora robia nam rzadzacy/Tusk,Rostowski,Fedak,Duda itp.../Co robić?Martwie sie ze z kilka lat choroba i wiek/56 lat/ nie pozwoli mi dorobic ani grosza.Za co kupie proteze?Tusk obiecal zniesc limity dorabiania do renty,Sejm ustawe uchwalil lecz prezydent Kaczynski ja zawetowal.Sadzilem ze z Komorowskim wprowadza ja blyskawicznie.Tak sie nie stalo!Wstydze sie za swoja naiwnosc/zebralismy pieniadze i nawet wykonalismy tablice pamiatkowa-wiebiaca Tuska po wsze czasy za ten czyn/,dzisiaj unikam ludzi ktorzy tak jak ja zaufali Platformie.Dzisiaj prosze rozsylajcie ten tekst poslom i senatorom,Prezydentowi i Premierowi-niech sie wstydza razem ze mna
    odpowiedz na komentarz
  • bzdury
    robert
    26.03.2011, 10:59
    gratulacje za odnalezienie sie w nowym życiu mimo wozka jestes sexowną kobietą pozdrawiam
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas