Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Z archiwum Integracji. Mała medytacja o inności

13.11.2019
Autor: brat Bernard, fot. archiwum prywatne
Źródło: Integracja 5/1998
brat Bernard

Tekst brata Bernarda pt. „Mała medytacja o inności” ukazał się w magazynie Integracja nr 5/1998.

 

Wieczór.

Wciąż jeszcze jasno, choć dzień jest coraz krótszy.

Teraz jakby częściej powracają różne nie najweselsze myśli spłoszone latem. Znowu boleśniej daje się odczuć zmaganie się ze sobą. Mimo dążeń integracyjnych bariery pozostają. A nadzieja — coraz więcej kosztuje, staje się coraz trudniejsza.

W kurczącym się blasku dnia jakby intensywniej widać to, co nikło w pełni światła słońca: inność. Bo wspólna radość, cieszenie się słońcem, ciepłem — łączyła, porywała od tego, co zwykle ograniczało, ku nowym, nieznanym horyzontom. A teraz — wszystko wróciło, jak dawniej. Każdy poszedł w swoją stronę — do szkoły, do pracy, budować własny świat, który jak czujesz jest inny i do niego nie pasujesz.

Nie wiadomo, dlaczego przypornina się ten czerwcowy wieczór. Lato nie było jeszcze w pełni rozedrgane gorącem. Na dziedzińcu starego klasztoru podziwialiście zachód słońca. Dzień skrywał się w delikatnym, jeszcze różowym, lecz stopniowo zagęszczającym się cieniu. Z wnętrza klasztornego kościoła dochodziły głosy wieczornej modlitwy — jakby na przekór wszystkiemu innemu, co cichło. Trochę nieświadomie skierowaliście się w tamtą stronę i przekroczyliście próg.

Może przez chwilę przemknęła ci przez głowę myśl o wakacyjnej przecież spódniczce odsłaniającej z wdziękiem świeżą opaleniznę nóg, o nieustannie opadającym ramiączku obcisłej podkoszulki w paski —która mu się zresztą tak bardzo podobała... Przede wszystkim jednak nie wiadomo było, co zrobić z prawie pustą plastikową butelką po wodzie mineralnej. Trzymałaś ją bezradnie w ręce — nigdzie nie sposób było jej schować. A tutaj ty, rozpalona latem, czułaś, że był to jakiś inny świat. Zostałaś tuż za progiem, nie mając odwagi pójść dalej. Żal ci było też zawrócić. Ale on nawet nie wiadomo kiedy i jak — był już z przodu i klęczał w pierwszej ławce.

„Jak tu cicho” — myśleliście oboje. Czarne postacie mnichów, unoszący się na jednej wysokości głos ich modlitwy zdawały się tę ciszę jedynie pogłębiać. Półcień barokowego kościoła wypełniony był delikatną, lecz wyraźną wonią kwiatów: róż i tak bardzo lubianych przez ciebie frezji.

Jak tu cicho”. Jak tu inaczej.

Odruchowo schowałaś plastikową butelkę jeszcze bardziej za siebie, poprawiłaś znów obsunięte ramiączko podkoszulki. Chciałaś jak najbardziej wtulić się w cień kościoła.

Mijały minuty, odmierzane kolejnymi frazami modlitw. Rozpływały się one w strzelistej przestrzeni tak, że można było zrozumieć zaledwie strzępki słów, zdań. Byliście sami w kościele. Wciąż jednak czułaś się intruzem: „Jak tu inaczej... Chyba nie można tu tak długo być”. Z tego wszystkiego nerwowo ścisnęłaś butelkę — cichy odgłos gniecionego plastiku rozszedł się echem po kościele. Przerażona wyszłaś szybko na zewnątrz. „Jak on mógł podejść tam tak blisko! Mógłby już wyjść! Jak może być tam tak długo!”.

Mijały kolejne minuty. Na dworze było coraz ciemniej. Słońce znikło zupełnie za horyzontem. Cicho weszłaś znów do kościoła. Mnisi nadal się modlili. A on — klęczał nieruchomo. Pierwszy raz go takim widziałaś. Nagle — modlitwy się zakończyły. I wszyscy mnisi dostojnym krokiem zaczęli iść... w waszą stronę. Kłaniali się ołtarzowi i... jego już, minęli (ale on klęczał), a teraz szli dalej — wprost w twoją stronę... Stałaś jak zamurowana. Nie miałaś odwagi się poruszyć, wyjść. Za ostatnią ławką starałaś się tylko bezskutecznie ukryć zbyt odsłonięte nogi.

Mnisi szli do kaplicy Matki Bożej. Kościół napełniły dźwięki starożytnego śpiewu do Bogurodzicy — jakże inne-go niż dzisiejsze melodie.

Potem było już cicho. Dopiero te-raz pomyślałaś, że najlepiej byłoby się ukryć klękając. On — ciągle klęczał tam z przodu... Nie — gdzieś zniknął, poszedł do bocznej kaplicy... Teraz wraca... Uff!... Wciąż nie mogłaś pozbyć się świadomości, jak tu nie pasujecie, jakimi intruzami jesteście w tym tak innym świecie...

Ale jednak a może nawet nie pomyślałaś — byliście tu tak długo. Dlaczego?

Wreszcie cię zauważył — i dziwnie poważnym gestem dał znak do wyjścia. Wychodziliście w milczeniu. Teraz dopiero znowu przypomniałaś sobie o tej nieszczęsnej plastikowej butelce.

On szedł — nie obok, lecz przodem. Był jakiś... inny.

Schodziliście w dół mijając spowite coraz gęstszym mrokiem lipy. 1 tu było cicho — choć inaczej niż w tym klasztornym kościele. 

Ale — on, ty — wy przecież też byliście jacyś inni...

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

Prawy panel

Wspierają nas