Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Wigilia przy szpitalnym łóżku

20.12.2019
Autor: Agata Jabłonowska-Turkiewicz, fot. pixabay.com, archiwum Dominiki Makowskiej
Świąteczny stroik. Bombki i szyszka leżą wokół palącej się świeczki

Święta to nie tylko zapach pierników, światło choinki, dźwięki kolęd. To także powszechne narzekanie na koszmar porządków, przygotowań oraz... rodzinnych bitew i potyczek. Tymczasem są wśród nas tacy, którzy tęsknią za takimi świętami, a „tradycyjną” udrękę i starcia z rodziną przyjęliby z przyjemnością.

Boże Narodzenie! Zapach pierników, choinki, dźwięki kolęd, oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę i radość z bycia wśród bliskich. Nie wyobrażamy sobie świąt bez tych atrybutów.

Z drugiej jednak strony, święta to też powszechne narzekanie na czekający nas koszmar porządków, pieczenia ciast i lepienia pierogów. Niektórzy nawet decydują się na wariant ucieczkowy i wyprawę w dalekie kraje, żeby tylko w tym amoku przedświątecznych zakupów, prac domowych i potem w „nasiadówce” świątecznej nie brać udziału. Potem po latach przyznają, że jednak picie drinka na plaży w Wigilię nie było takie super, jak to sobie wcześniej wyobrażali.

Czasami atmosfera świąt jest jednak zupełnie inna niż ta, którą serwują nam przez cały grudzień reklamy telewizyjne. Nie zawsze sami decydujemy o tym, jak i gdzie spędzimy święta. Wypadek, niespodziewana albo przewlekła choroba nasza czy bliskich powodują, że w ten wyjątkowy czas jesteśmy zmuszeni pozostać w szpitalu. Doświadczenie trudne, ale – jak podkreślają wszyscy moi rozmówcy – ważne, aby docenić w życiu to, co istotne, choć często bagatelizowane – zdrowie i relacje z najbliższymi.

Wyciąg wyciągowi nierówny

Kamil wiele lat temu stwierdził, że święta go męczą. Podczas spotkań rodzinnych wszyscy dręczyli go pytaniami w stylu „kiedy wreszcie założysz rodzinę?” albo radami typu „nie możesz tyle pracować, bo żony sobie nie znajdziesz”. W końcu postanowił, że w ogóle nie będzie w tym brał udziału i wyjedzie. Śnieg, Alpy, narty, czytanie książek i święty spokój. Tak miało być.

- W Alpy się wybrałem, ale było niestety całkiem inaczej, niż to sobie zaplanowałem – relacjonuje. – W Wigilię złamałem sobie nogę i znalazłem się w szpitalu – daleko od rodziny, w obcym kraju. Kiepsko to wyglądało. Starałem się jakoś trzymać. Do rodziców nie chciałem dzwonić, żeby ich nie martwić. Poza tym obrazili się na mnie z powodu mojego wyjazdu. No i cóż? Ostatecznie zamiast szusować po białym puchu i korzystać z wyciągu narciarskiego, leżałem w szpitalnej sali z nogą na wyciągu. Miałem czas, żeby parę spraw przemyśleć. Uznałem, że to może jakiś znak i że Boże Narodzenie warto jednak spędzać z rodziną. W kolejnym roku było już tradycyjnie – śledzie, pierogi, makowce i... niewygodne pytania. Ale jakoś tak bardzo mnie nie denerwowały – podsumowuje Kamil z uśmiechem.

Dźwięk aparatury medycznej zamiast kolęd

- Kiedy urodziła się Lenka, byliśmy z mężem bardzo szczęśliwi. Był początek grudnia. Już wyobrażaliśmy sobie, jak cudowne będą te pierwsze święta Bożego Narodzenia, spędzone z nowo narodzoną córeczką. Nie ukrywam, że kiedy z mężem byliśmy jeszcze bezdzietni, zdarzało nam się w pośpiechu robić przedświąteczne zakupy, jechać na krótką, rodzinną Wigilię i po powrocie narzekać, że wszystko było nie takie, jak trzeba – za dużo rozmów o polityce, za mało trafionych prezentów, zbyt szybkie i niezbyt fortunne składanie sobie życzeń opłatkowych. No… Takie polskie narzekanie – opowiada Katarzyna.

Rzeczywistość dopadła ich dość bezpardonowo.

- Swoje poglądy zweryfikowaliśmy, kiedy nasza córka trzy dni przed Wigilią, dwa tygodnie po swoich narodzinach, znalazła się w szpitalu – kontynuuje Katarzyna. – Dostała wysokiej gorączki, miała duszności. Choroba u tak małego dziecka przebiega gwałtownie. Personel karetki, którą wezwaliśmy do domu, zadecydował, że dziecko musi być hospitalizowane. To był bardzo trudny czas. Wieczór wigilijny przesiedzieliśmy przy szpitalnym łóżku chorej córeczki, ocierając dyskretnie łzy. Było nam smutno. Lenka po trzech tygodniach wyzdrowiała. Teraz ma dwa latka, ale jeszcze dziś mam w pamięci dźwięk aparatury medycznej – tych wszystkich monitorów, stabilizatorów, do których była wtedy podłączona. Kolejne święta spędziliśmy w dużym gronie rodzinnym, słuchając kolęd, zajadając się pierogami. Zwyczajnie. Na nic nie narzekaliśmy. Po prostu byliśmy razem. To jest najważniejsze – podsumowuje pani Katarzyna.

Nacieszyć się sobą na zapas

Codzienność Dominiki Makowskiej od ponad dwóch lat naznaczona jest ciężką chorobą dziecka. Życie jej syna, Igora, jest bardzo kruche, choć dzielnie walczy każdego dnia. Boże Narodzenie to będzie zawsze wyjątkowy czas dla Dominiki, bo Igorek pojawił się na świecie właśnie w grudniu. Zaraz po urodzeniu trafił na oddział intensywnej terapii i tam spędził swoje pierwsze święta.

Mały chłopczyk leży w wózku

- Od momentu narodzin syna właściwie każdy dzień jest świętem, bo Igor jest z nami, bo mogę go przytulić, poczuć jego zapach – mówi Dominika. – Przez blisko półtora roku byłam z nim w domu, korzystając ze wsparcia personelu hospicjum domowego Fundacji Gajusz z Łodzi. Niestety, od dwóch miesięcy stan zdrowia Igora bardzo się pogorszył i obecnie przebywa w hospicjum stacjonarnym. Codziennie dojeżdżam do niego, przemierzając ponad 160 km. Rozłąka z synkiem jest czymś strasznym. Najgorsze są noce, kiedy nie ma go przy mnie i nie mogę czuć jego ciepłego oddechu.

Przedświąteczna atmosfera nie pomaga.

- Jeśli chodzi o grudniową atmosferę, to właściwie mnie drażni – mówi Dominika. – Nie chce mi się myśleć o choince i przygotowaniach przedświątecznych. Muszę się jednak mobilizować i tworzyć namiastkę normalnego życia, bo mam drugiego, zdrowego synka – Marcela. Gdyby nie on, pewnie zapomniałabym, że zbliżają się święta. W tym roku spędzimy je w hospicjum. Zawieziemy Igorkowi prezenty. Spędzimy z nim czas, bo nie wiemy, czy za rok będzie nam to dane. Musimy się sobą nacieszyć na zapas.

Wobec świąt mamy określone oczekiwania – powinny być białe, pachnące, wypełnione serdecznym nastrojem. Tymczasem bywa różnie – śniegu najczęściej nie ma, sernik podczas gorączkowych przygotowań się spalił, dzieci grymaszą, bo nie znalazły pod choinką tego, co chciały. Warto jednak pamiętać, że są wśród nas tacy, którzy tęsknią za taką, nie zawsze gładką, świąteczną codziennością.

*

Od Redakcji:

Z przykrością informujemy, że Igor odszedł 18 grudnia. Jego Mama wyraziła jednak zgodę na publikację tego artykułu, by w ten sposób upamiętnić krótkie życie swojego Synka, dedykując jednocześnie tekst wszystkim małym-wielkim Wojownikom, ich Rodzicom i Opiekunom.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas