Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Zmiana haseł nic nie znaczy

20.09.2011
Autor: Rozmawiała: Paulina Malinowska-Kowalczyk
Źródło: inf. własna, fot.: Wojciech Szwej

Ci, którzy biegają między tymi wózkami, to są „chwilowo sprawni”. Ludzie, których doświadczył los, powinni nas edukować „na przyszłość”, na nasz stosunek do ludzi starych, na to, jak my sami powinniśmy odnaleźć się w obliczu niepełnosprawności – opowiada Jan Nowicki w rozmowie o sztuce osób z niepełnosprawnością, widzianej oczami sprawnego aktora.

Z Janem Nowickim, jednym z jurorów VIII Europejskiego Festiwalu Filmowego „Integracja Ty i Ja”, rozmawiała Paulina Malinowska-Kowalczyk.

Był pan kiedyś na takim festiwalu?
Jan Nowicki:
Nie.

Jakie są pana odczucia?
Mnie się mieszają już nogi z oczami, z chorobami, taka magma mi się zrobiła, która mnie zaczyna boleć.  Płaci się pewną cenę, oglądając takie filmy. Pierwsze wrażenie jest takie, że to powinna być edukacja dla sprawnych. Taki termin przyszedł mi do głowy właśnie tutaj. Ci, którzy biegają między tymi wózkami, to są „chwilowo sprawni”. Wyraźnie dostrzegamy dwa bieguny, kiedy jest sprawne małe dziecko i potem zaczyna być niesprawny starzec. Tylko w środku życia biegamy żwawo, ale to się zawsze kończy niepełnosprawnością. Ludzie, których doświadczył los, powinni nas edukować „na przyszłość”, na nasz stosunek do ludzi starych, na to, jak my sami powinniśmy odnaleźć się w obliczu niepełnosprawności.

Jan Nowicki z fanami; EFF
Na zdjęciu: Jan Nowicki (w środku) z fanami, fot.: Wojciech Szwej

Nie bał się pan tutaj przyjechać?
Ja się nie boję żadnej tematyki, bo jestem starym człowiekiem i przede mną jest do przerobienia temat najważniejszy, a więc ten, który się nazywa finałem życia. Tego mogę się ewentualnie bać, chociaż staram się nie wpadać w panikę.  Nie boję się spotkać ludzi niepełnosprawnych. Poczułem, że muszę tu być. Nie mogłem powiedzieć organizatorom, że nie przyjadę. Bo niby co? Przecież tu jest jakaś potrzeba, mówiąc z pewną przesadą, to jest miejsce, gdzie ktoś woła o pomoc, śle jakiś sygnał. Jak tu nie być? 

Jaki - z punktu widzenia aktora i filmowca - jest sens tworzenia takiego festiwalu i uczestnictwa w nim?
Mnie się wydaje, że taki festiwal i taka integracja, jaka się tu odbywa, jest ze wszech miar słuszna, ale - jak to bywa ze „słusznymi sprawami” - one są dwuznaczne. Świat byłby zdecydowanie piękniejszy, gdyby nastąpiło porozumienie pomiędzy „chwilowo sprawnymi” i niesprawnymi, wtedy festiwale w ogóle nie byłyby potrzebne. Taki festiwal jest rodzajem pewnego alibi dla tych, którzy zapominają, że festiwal się kończy, a próba zbratania się ludzi mniej i bardziej szczęśliwych powinna trwać dalej. Niech (festiwal – przyp. red.) sobie będzie, jest potrzebny, fajny, tylko żeby raz na zawsze zlikwidować te uśmiechy, które widzę na fotosach, jak się ludzie pochylają nad kimś, kto siedzi na wózku, komu spływa ślina z ust. Chciałbym zobaczyć tego, który stoi przy tym wózku, jak mu wyciera tę ślinę, a nie pochylony jest nad nim i ma takie ciepło w oczach - to jest to, czego ja nienawidziłem na twarzach ludzi, którzy patrzyli na papieża. Mieli na nich coś takiego strasznie „oślego”. 

Na niepełnosprawnych trzeba patrzeć normalnie, bo oni tego oczekują.  Ci „nienormalni” i niepełnosprawni chcą być normalni i chcą być sprawni, a ci, którym się to chwilowo udaje, powinni to zrozumieć. Ale do tego jest potrzebny kontakt.

Czy zatem fakt, że obejrzał pan takie filmy i spotkał takich, a nie innych ludzi, sprawi, że lepiej będzie pan ich rozumiał, a ta litość, źle rozumiana przez wiele osób, będzie dla pana jeszcze bardziej odpychająca?
Zdecydowanie, dlatego niech te festiwale się odbywają, niech będzie ich jak najwięcej; chociażby po to, by w pewnym momencie przestały być potrzebne. Bo to nawet nie chodzi o serce. Najpierw musi zacząć funkcjonować głowa, a serce samo zabije we właściwym kierunku. Jeśli ktoś nie kocha człowieka niepełnosprawnego, to nie kocha także sprawnego. Przyjazd tutaj dał mi wiele, ale nie chciałbym popaść w przesadę, bo tyle jest takich słów kłamliwych, które powstają w wyniku sytuacji, w której jesteśmy. Teraz jestem na festiwalu, to będę mówił przyjemnie o ludziach niepełnosprawnych.

Absolutnie Pan nie musi.
Ale ja za bardzo ich lubię. Przed chwilą rozmawiałem z dziennikarzem o ludziach niepełnosprawnych i doszło do sprawy terminologii. Jak się mają nazywać: niepełnosprawni, kalecy? Mówię: czym ty się chłopie zajmujesz? Ja mogę myśleć o tobie, że jesteś kaleka, ale cię kochać. To, że ktoś zmienił ulicę Trzech Wierchów na Serca Jezusowego nie znaczy, ze ta ulica stała się piękniejsza. To tylko zmiana haseł, która nic nie znaczy.

Oglądaliśmy razem film z audiodeskrypcją i ewidentnie Pana irytowała. Wyobraża sobie Pan „Wielkiego Szu” „podanego” w ten sposób?
Mnie się wydaje, że to było niedobre od strony komentarza, choć musieli to wykombinować światli ludzie, którzy się na tym znają.

To pomaga niewidomym zobaczyć film.
Ja jestem tylko ignorantem. W moim pojęciu komentarz powinien zrobić wszystko, żeby nie tylko sprostać obrazowi, ale nadążyć za nim, być lepszym od obrazu... 

To chyba nie jest możliwe.
Należałoby kręcić specjalne filmy, nawet kryminalne. Film uzyskałby taki rytm, że ten komentarz nabrałby prawa obywatelstwa, stałby się czymś niezwykłym. 

Czasami audiodeskrypcja przeszkadza widzącym. Prostym rozwiązaniem tego kłopotu jest zaopatrzenie niewidzących w słuchawki. Wtedy będzie skierowana tylko do tych, którzy jej potrzebują.
Tak powinno być.

Próbowałem zamknąć oczy i słuchać. Mam trochę wyobraźni. I to było okropne. Może nie dorastam tym, którzy nie widzą. Mnie to nie przekonało.

Na zdjęciu: Jan Nowicki podczas VIII EFF
Na zdjęciu: Jan Nowicki (w środku) podczas VIII EFF "Integracja Ty i Ja", fot.: Wojciech Szwej

Który z  festiwalowych filmów Pan zapamięta?
Zdecydowanie ten holenderski, z „człekoptaszkiem”. Tam nie chodzi o żadną niepełnosprawność, chociaż ona gdzieś jest.

Według mnie to film, który opowiada o rodzicach niepełnosprawnego dziecka, którzy za żadną cenę nie wyobrażają sobie, że ono może pójść samo w świat.
To bardzo pięknie, jeżeli jest więcej widzów, którzy tak go odbierają, to świetny film. Nie o to przecież chodzi, żeby pokazywać kikuty.

W tym filmie nie ma dosłowności, rozpaczy, szarpania włosów i krzyków. Jest tylko magiczna opowieść o dziecku, które nie ma rąk, lecz skrzydła. Pragnie wyfrunąć z domu, a rodzice chcą je siłą zatrzymać.
Pytasz o inne pozycje, ale chcąc być szczery, nic nie pamiętam. Na początku próbowałem notować, a potem pomyślałem: jakaś głupota. To jest plątanina oczu, włosów, nóg, rąk, drgawek, pewnego napięcia. Żeby sprawdzić celowość tych filmów, należałoby spytać tych, co oglądają, w czym to im pomogło. Nasze opinie nic nie znaczą. Moja opinia to opinia faceta, który ma dwie łapki, dwie nóżki i mu się wydaje Bóg wie co. Prawdziwym widzem jest ten dotknięty, ten, który się wzruszy, skorzysta, nauczy się, dozna pewnej ulgi.

Ulgi, bo tamtemu jest jeszcze gorzej?
Czyli grzanie się przy cudzym nieszczęściu. Jeżeli ognisko cudzego nieszczęścia jest na tyle przyjemne, dlaczego się przy nim nie przygrzać? Bądźmy dla siebie łagodni, zwłaszcza jak siedzimy na wózku.

I miłosierni…
I miłosierni.

Zdarzyło się panu grać z niepełnosprawnym aktorem? Są tacy?
Ależ oczywiście. Gdybym usiłował być złośliwy, tobym powiedział, że wśród pełnosprawnych aktorów jest cała masa kalectwa.

Powiedzmy, że nie o tym chcemy  teraz rozmawiać.
Z niepełnosprawnymi grałem całe spektakle. W domu brata Alberta w Krakowie, gdzie rządzą dwie szalone „Lole”: jedna dyrektorka, druga instruktor teatralny. Zaproponowały mi udział w przedstawieniu, tytułu nie pamiętam, ale wydźwięk był patriotyczny. To była taka składanka, gdzie były i polonez, i pieśni, i wiersze, i teksty. Grałem jedną z postaci. Chodziłem do tego pięknego domu brata Alberta, bo to śliczna architektura nad samą Wisłą. Spotykałem się z tymi ludźmi, szybko orientując się, że tak naprawdę bardziej chodzi o próby niż o premierę, chociaż do niej się zdążało, zwłaszcza, że miała miejsce w Teatrze Słowackiego. Sala wypełniona po brzegi, eleganckie towarzystwo we frakach, oficjele - bo przy kalectwie można się dobrze poczuć…

Stworzyć sobie fajny wizerunek.
Punkty sobie zdobyć. Ja tam zacząłem chodzić. Byłem wtedy bardzo zajętym człowiekiem i zauważyłem, że brakuje mi tych prób ciągle. Więc coraz chętniej tam chodziłem.

Co pana ciągnęło?
Szybko się zorientowałem, że po to, by być człowiekiem, trzeba się przedtem rozchorować, być niepełnosprawnym. Żeby odzyskać czułość gestów, bezpośredniość, prostolinijność,  trzeba być skaleczonym.

To nic innego jak slogan: „cierpienie uszlachetnia”, a taki sposób myślenia wkurza wielu niepełnosprawnych.
To gadaj z nimi, dlaczego to jest wkurzające. Dla mnie było okropnie miłe, że przychodzę i słyszę: „O, dzień dobry, panie Janku”, że prawa obywatelstwa doczekał się dotyk, który był naturalny i obecny. To było niesłychanie wzruszające. Jadałem z nimi, próbowaliśmy sztukę bez końca.

A teraz jeszcze od strony zawodowej : aktorzy są bardzo leniwi, ja też jestem leniwy. Tym bardziej, że czasy w których żyjemy, sprawiają, że aktorem w zasadzie nie trzeba być. Wystarczy nauczyć się tekstu na pamięć. Jeżeli ktoś jeszcze ma taką bezpośredniość, prosto mówi, to mówią, że aktor. A to nieprawda. Aktor zaczyna się od momentu, kiedy pojawia się forma, sztuczność. Rozumiał to w najwyższym stopniu Tadeusz Łomnicki, którego nikt przedtem nie przegonił i nikt go nie dogonił po jego śmierci. To była forma oparta na prawdzie.   Niepełnosprawni - poprzez fakt, że nie mogli być naturalni - zaczynali być formalni. Trudność, która pojawiła się u nich z koordynacją czy czymś innym, powodowała ciekawy rezultat. To samo zjawisko zauważyłem u starych aktorów w Skolimowie, gdy kręciliśmy „Jeszcze nie wieczór”. Oni, którzy tak sztucznie mówili, stawali się świetni, bo stawali się formalni. Nie epatowali jakąś ohydną prawdą, tylko formą i konwencją. Człowiek niepełnosprawny, człowiek, który ma kłopoty z mową, przykuwają uwagę. Niepełnosprawni są pod tym względem mistrzami, bo mistrzami muszą być. Ale ja jestem widzem i mówię ci, co mnie w nich…

Intryguje?
Tak. I co mnie zachwyciło. Stałem za kulisami, a oni tańczyli poloneza. Ci ludzie niepełnosprawni, niektórzy dotkliwie doświadczeni przez los, mylili krok, szli nie w tę stronę, czasami pojawiał się sanitariusz, który kogoś naprowadzał… To był jedyny polonez, jaki ja w życiu przeżyłem. W tym była cała Polska, ten patriotyzm, ten ból, te powstania, ten naród, który tak idzie, idzie, i ciągle gdzieś nie może trafić do właściwego celu. A nie taki polonez, który w operze widzę czy w teatrze Małgosi w Sabacie. Tylko oni właśnie, ci Polacy, którym trzeba pomóc. Ja do końca życia tego nie zapomnę. Dzięki niepełnosprawnym.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Komentarz

  • Zmiana haseł...
    Andrzej Mokros
    22.09.2011, 05:20
    Pan Nowicki świetnie to powiedział: zmiana haseł...Byłem sprawnym i wydawało mi się, że nic złego nie może mnie spotkać. Życie pokazało mi, że pewnym można być tylko śmierci. Od kilku lat poruszam się na wózku inwalidzkim. I od kilku lat widzę z jakimi problemami spotykają się na co dzień kalecy. Od kilku lat spotykam się z różnymi obietnicami pomocy, usprawnień, itp. Od kilku lat mam innych kolegów, bo ci na których, wydawało mi się, że mogę liczyć, zawiedli. Są to koledzy dotknięci różną formą niesprawności. Od kilku lat umiem rozróżniać prawdziwą chęć pomocy od tej na pokaz o której wspomniał Pan Nowicki. Nauczyłem się cierpliwości i wyrozumiałości. Nauczyłem się jak z tym żyć. Jak załagodzić zakłopotanie spowodowane u sprawnych, gdy nie potrafią mimo chęci pomóc.Sprawność to tylko stan przejściowy w naszym życiu. W naszych działaniach musimy wziąć to pod uwagę i przygotowywać otoczenie do zbliżającej się nieuchronnie starości. Nie zawsze w dobrej formie. O tym, że można bardzo szybko zostać wyautowanym z "pełnosprawności" powinniśmy codziennie pamiętać podejmując nie przemyślane działania.

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas