Morze niepełnosprawności
Kiedy na świat patrzy się z poziomu wózka albo kiedy nie patrzy się na niego wcale, a także kiedy się go nie słyszy, doświadczyć można poczucia ograniczenia, życiowej porażki lub zwykłej bezradności. Sposobów na uwolnienie się z tej „pułapki” jest wiele. Choćby ucieczka w morze.
Brak poczucia wolności jest chyba największym problemem każdego zniewolonego człowieka. Dlatego swoboda ruchów, której nabiera się w wodzie, przyciąga do nurkowania wielu para- i tetraplegików. Narciarz zjeżdżający na mono-ski ze stoku ma taką samą mobilność, jak każdy inny. Często jego oprzyrządowane bywa w Polsce obiektem drwin – polscy narciarze zjazdowi niechętnie akceptują takie ekstrawagancje sprzętowe, ale nikomu nie przyjdzie na myśl, że trzeba by tego zabronić. A jeśli okaże się przy wyciągu, że zawodnik nie ma nóg, „no to szacun!”.
Wiele barier budujemy sobie sami we własnych umysłach i sercach. Przykładem są tu odciski palców pobierane przy składaniu wniosku o polski paszport... Odnośne władze założyły, że każdy obywatel RP musi mieć dwa palce wskazujące. Kropka. Tak zbudowany jest program komputerowy. A jak obywatel nie ma jednego z dwóch palców? No to problem, bo system tego nie zakłada. I teraz od samego urzędnika zależy, kto ma ten problem – państwo wydające paszport czy obywatel.
Wyjść w morze
Przekraczanie barier to nie ułatwienia dla osób z niepełnosprawnością; to przełamywanie stereotypów, burzenie mitów, budowanie więzi społecznych. Gdy te powstaną, reszta nie będzie już tak trudna. Niepełnosprawny, dla którego problemem jest nadal wyjście z własnego domu, który ma do pokonania jeden wielki krok do wielkiego świata, ale go z jakiegoś ważnego powodu nie podejmuje, z dnia na dzień nie zacznie nurkować z płetwami i aparatem tlenowym, nie wsiądzie na handbike, bo go nie posiada i nie ma w zwyczaju jeździć rowerem – i to takim ekstrawaganckim – po ulicy, nie zacznie grać w siatkówkę na siedząco...
Nie wyjdzie z domu do ludzi, ale zawsze może wyjść w morze. Oczywiście, trzeba mu to jakoś zorganizować, ale poza tym wysiłkiem potrzeba tylko odwagi, pewnie też jakiejś pomocy innych, a przede wszystkim świadomości: po pierwsze, że można, po drugie, że nie jest to aż tak trudne, po trzecie – że tam, na tym morzu, spotka się takich samych ludzi.
Załoga "Warszawskiej Nike", fot.: Maciej Kowalczyk
„Kiedy pierwszy raz >>zobaczyłem morze<<, zrozumiałem, jak inne były moje [...] wyobrażenia o rejsie. Zrozumiałem, że żaden niewidomy, który nie popłynie, nie zrozumie. Nie da się opowiedzieć, nie da się nawet przybliżyć dźwięków, nutki niepokoju, smaczków niepewności, woli zwycięstwa nad sobą... To piorunująca mieszanka doznań, które składają się na wspomnienia z rejsów” – pisze Romuald Roczeń, niewidomy bard i miłośnik morza, na stronie www.zobaczycmorze.pl.
Nie każdy może jeździć na nartach czy na mono-ski, nie każdy może nurkować. Osoby z niepełnosprawnością, które latają na paralotniach, to jednostki na tle milionów. Jednym zdaniem: sporty te wymagają jakichś predyspozycji i wysiłku. Ale każdy może usiąść na pokładzie, każdy może wypłynąć w morze i – jak można prosto zrozumieć słowa Roczenia – będzie czuć właśnie to, co narciarz na stoku, płetwonurek pod wodą czy lotnik na paralotni.
Po pierwsze: można „zobaczyć” morze
W naszym kraju istnieją na razie dwa środowiska, które zajmują się organizacją rejsów dla osób z niepełnosprawnością. Pierwsze to fundacja „Gniazdo Piratów”, która tradycyjnie organizuje rejsy dla osób z porażeniem wzroku. Rejsy te odbywają się na jachcie „Zawisza Czarny”. Każdego roku w ramach projektu "Zobaczyć morze" z możliwości tej korzysta ok. 50 niewidzących żeglarzy.
Zaczęło się od inicjatywy trzech osób: kapitana Janusza Zbierajewskiego, Marka Szurawskiego i niewidomego Romualda Roczenia. Od 2006 roku „Zawisza Czarny” z załogą z osobami niewidomymi w składzie porusza się po Morzach Bałtyckim i Północnym. Projekt stał się inspiracją dla środowisk osób z dysfunkcją wzroku w innych krajach. Zgromadził wokół siebie rzesze sponsorów, partnerów i instytucji wspierających. Jednym z patronów jest Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej.
W pływaniu po morzu ważna jest też nawigacja. Na zdjęciu:
Krzysztof Kwapiszewski, żeglarz, prezes KSN "Start" Warszawa, fot.:
Maciej Kowalczyk
Organizatorzy postawili sobie za cel przystosowanie jachtu do potrzeb osób niewidomych. Trzeba było na przykład w specjalny sposób opracować mapy. W roku 2008 na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego powstała praca magisterska na temat akcji „Zobaczyć Morze”, obroniona przez Ewę Skrzecz.
W roku 2013 mieliśmy do czynienia już z ósmą edycją akcji. Przedsięwzięcie podzielone było na trzy 10-dniowe etapy. Każdy z nich rozpoczynał się i kończył w innym miejscu, jednak transport zapewniał organizator.
Po drugie: czuć się swobodnie, ale bezpiecznie
Drugie środowisko, które organizuje rejsy dla osób z niepełnosprawnościami, skupia się wokół żeglarzy niepełnosprawnych ruchowo oraz niesłyszących i niedosłyszących. Rejsy morskie organizowane są przez Klub Sportowy Niepełnosprawnych „Start” Warszawa, a ich formuła zakłada, że mogą się odbywać tylko dzięki wsparciu Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Inicjatorem jest polski żeglarz, paraolimpijczyk Krzysztof Kwapiszewski, prezes „Startu” Warszawa.
– Zważywszy że koszt takiego rejsu waha się w kwocie 100-150 zł za dzień dla jednej osoby, założyliśmy, że żaden uczestnik nie będzie ponosił kosztów projektu – mówi Krzysztof Kwapiszewski, który na co dzień porusza się o kulach. – Pomysł pływania po morzu zrodził się po Igrzyskach Paraolimpisjkich Ateny 2004, po których żeglarstwo regatowe zamieniłem na pływanie po morzu. Dostałem kiedyś taką szansę i chcę podzielić się moją pasją z innymi.
Akcja KSN „Start” jest nieco skromniejsza niż projekt „Zobaczyć Morze”. Załoga „Warszawskiej Nike” jest mniej liczebna niż „Zawiszy Czarnego”. Jacht w rejsach z osobami niepełnosprawnymi porusza się z reguły po portach Bałtyku.
– Podstawą jest bezpieczeństwo. „Warszawska Nike” daje nam taką gwarancję. Załoga składa się „tylko” w połowie z osób niepełnosprawnych. Ale nie ma dla nich taryfy ulgowej. Nie przewozimy pasażerów. Żeglarz musi umieć szyć żagle, marlować grota. Wiadomo, że osoba poruszająca się na wózku nie będzie na martwej fali klarować foka na dziobie, ale ludzie na wózkach, którzy przed rejsem z niedowierzaniem podchodzą do swoich ról na jachcie, po tygodniu sami nie wierzą w to, ile potrafią zrobić na pokładzie – przekonuje Kwapiszewski.
Warto tu także wspomnieć relację Janusza Zbierajewskiego, kapitana „Zawiszy Czarnego”, z jednego z pierwszych rejsów z Romkiem Roczeniem: „Na Ibizie obok nas stanął jachcik –nówka. Motorowy, wielkości „Zawiszy” [...]. Wpadłem na pomysł zrobienia im dowcipu: >>Roczeń – do steru! Wychodzimy. Ty będziesz sternikiem manewrowym<<. Tamci oczywiście zorientowali się, że sternik jest niewidomy. A że „Zawias” stał równolegle, o niecały metr od ich burty – lekko zgłupieli. Odpaliłem U-boota najpierw naprzód, żeby odchylić rufę, potem wstecz, żeby się wycofać. „Zawias” z niewidomym sternikiem majestatycznie jechał tyłem wzdłuż ich wymuskanej burty. Widok „opadniętej” szczęki jaśniepana i oniemiałej białej załogi był wart wszystkich pieniądzy!” – czytamy na stronie www.zobaczycmorze.pl.
– Po co to robimy? Żeby nauczyć ludzi kochać morze i żeglarstwo morskie. Poza tym teraz, żeby móc zdawać na stopień sternika morskiego, trzeba wypływać minimum 200 godzin na morzu i my taką możliwość dajemy. A samo morze działa jak narkotyk. Albo się je kupuje, albo odrzuca. I tu ciekawostka: nawet osoby bardzo mało mobilne marzą o ponownym wyjściu na wielką wodę – mówi Kwapiszewski. – No i potem oni idą już własną drogą żeglarską – robią patenty sterników morskich, kapitanów...
Po trzecie: zwalczyć swoją niemoc
Krzysztof Kwapiszewski chyba jako jedna z pierwszych osób z niepełnosprawnością, która uniemożliwia normalne funkcjonowanie na jachcie, dorobił się patentu jachtowego kapitana żeglugi wielkiej. W roku 2013 ponownie zorganizował dwa rejsy bałtyckie na „Warszawskiej Nike”. Pierwszy z nich odbywał się w bardzo trudnych warunkach pogodowych. Załoga miała chwile słabości.
– Bardzo długo funkcjonował w świadomości mit, że na morze mogą wychodzić tylko osoby supersprawne, bo warunki bywają bardzo trudne. Dla kogoś, kto jest pierwszy raz, warunki trudne wydają się warunkami ekstremalnymi. Nie ma znaczenia, czy chodzi o osobę sprawną, czy niepełnosprawną – mówi kapitan Kwapiszewski.
– Kiedy wiała „ósemka” i Bałtyk był rozfalowany, oczywiście nie było już tak fajnie, ale wszystko jest dla ludzi. Do wszystkiego można się przyzwyczaić i przejść nawet najgorsze, co widać na załączonym obrazku – mówi, siedząc za sterem „Warszawskiej Nike”, Małgorzata Nawrot z Gdańska, na co dzień poruszająca się na wózku.
Załoga "Warszawskiej Nike", fot.: Maciej Kowalczyk
Sztormowa pogoda dała się we znaki zarówno załodze sprawnej, jak i niepełnosprawnej. Ciężkie warunki wszyscy odczuli tak samo, ale każdy reagował na nie inaczej.
– Sprawdziłam się! – cieszy się Katarzyna Oleś z Radomia, III oficer, osoba z obustronnym przykurczem ramion. – Nie opuściłam posterunku, nie puściłam steru, nie dałam za wygraną, nie oddałam morzu żadnej ofiary.
I jeszcze ze wspomnień kapitana Zbierajewskiego z żeglugi na „Zawiszy” z Romanem Roczeniem: „Kiedy pod koniec rejsu [...] przydzwoniła nam nagle „jedenastka” i trwała dwie doby, a większość „urlopowej” załogi dostała niezłego pietra, Romek był jedynym, który się nie bał tych fal, bo ich po prostu nie widział”.
– Na chorobę morską chorują wszyscy – przekonuje Krzysztof Kwapiszewski. – Z doświadczenia mogę powiedzieć, że to, czy ktoś jest niesłyszący i ma problemy z błędnikiem, czy że porusza się o kulach i całe życie się na nich „buja” jak na morzu – absolutnie nie ma związku z przebiegiem jego choroby morskiej – dodaje kapitan z porażeniem nóg.
Bo nie chodzi o to, czy ktoś jest niepełnosprawny, czy nie, tylko o to, czy się nadaje. Na to ostatnie pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Jak to sprawdzić? To trochę jak chodzenie po górach: lubi się to albo nie – i koniec. Ciężkie warunki przychodzą i odchodzą, zostają po nich wspaniałe morskie wspomnienia – prawdziwa sól żeglarstwa morskiego. A sprawa niepełnosprawności – jak widać – jest na morzu sprawą drugorzędną – zupełnie inaczej niż w górach.
– Zdarzają się sytuacje, że ludzie odrzucają morze – mówi Kwapiszewski. – Z reguły jednak po jakimś czasie wracają. Jeśli nie na Bałtyk, który sam w sobie jest trudny, to na przykład do Chorwacji.
„Dawno nie miałem tak sprawnej załogi” – wspomina kapitan Zbierajewski pierwszy rejs akcji „Zobaczyć Morze”. „Osoby niewidome odrobiły zadania domowe. Miały na początku kłopoty z rozpoznaniem, który sznurek do czego służy, ale nie większe niż załoganci widzący, będący pierwszy raz na „Zawiasie”. W końcu jest tam tych sznurków do upojenia. Sterowanie opanowywali znacznie szybciej niż osoby widzące” – pisze na stronie www.zobaczycmorze.pl.
Z tego punktu widzenia wszystko wydaje się jasne – morze wyrównuje szanse. A przede wszystkim daje je ludziom, którzy tych szans potrzebują. Warto po nie sięgnąć – nie po to, by być kapitanem, ale żeby otworzyć się na świat i dać się ponieść fali. Prawdziwej fali.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Rusza głosowanie na najlepszego i najpopularniejszego sportowca 2024 roku – tegoroczne #Guttmanny nadchodzą
- Seniorzy w artystycznym żywiole
- Wspólna lekcja wrażliwości. Premiera spektaklu „Brzydkie Kacząko”
- Jak muzyka pomaga przebodźcowanym dzieciom? Ciekawe wyniki badań z polskich przedszkoli
- Nawet 30 kilometrów do ginekologa? Nierówny dostęp do ginekologów w Polsce - jak miejsce zamieszkania łączy się z jakością życia Polek?
Komentarz